Cała Białoruś do urn! (aktl.)

Cała Białoruś do urn! (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Według oficjalnych danych, ponad 89,8 proc. Białorusinów zagłosowało w niedzielę w wyborach parlamentarnych i referendum konstytucyjnym, które ma pozwolić Łukaszence zachować pełnię władzy.
Dane takie podała Centralna Komisja Wyborcza, przytaczając równocześnie wyniki powyborczych sondaży, wskazujących, że prezydenta poparło 74,6 proc. głosujących.

Jeśli ostateczne rezultaty będą zgodne z tymi ogłoszonymi w niedzielę wieczorem, oznaczałoby to zwycięstwo Łukaszenki. Do skreślenia z  konstytucji zakazu pełnienia funkcji prezydenta więcej niż dwie kadencje potrzebna jest bowiem więcej niż połowa głosów wszystkich spośród 7 mln zarejestrowanych wyborców, a nie tylko tych biorących udział w głosowaniu.

Wyniki te kwestionuje opozycja. Na konferencji prasowej w  siedzibie Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF) przytoczono wyniki sondażu bałtyckiego oddziału międzynarodowego Instytutu Gallupa. Według nich, Łukaszenkę poparło 55 proc. tych, którzy uczestniczyli w głosowaniu.

Opozycja musiała jednak przyznać, że frekwencja w wyborach była wysoka; aż do wieczora w lokalach wyborczych panował spory ruch. Do głosowania zachęcała przez cały dzień państwowa telewizja, a na głosujących czekały bufety zaopatrzone bogato w jadło i napitki, sprzedawane taniej niż sklepach, bo bez marży.

42-letnia Julia, mieszkanka wioski Żukow Ług, nie chciała podać swego nazwiska, ale i tak zachwalała Łukaszenkę: "Popieramy go. Czemu nie? Życie jest coraz łatwiejsze" - powiedziała reporterowi Associated Press.

Niezależne sondaże przedwyborcze (socjologów z wileńskiej The Gallup Organization - Baltic Survey i moskiewskiego Centrum Badania Opinii Publicznej prof. Jurija Lewady) wskazywały, że prezydenta chciało poprzeć tylko ok. 39 proc. Białorusinów.

W cieniu informacji o referendum w państwowych mediach odbywały się zorganizowane równocześnie wybory do parlamentu, w których o 110 mandatów ubiegało się 332 kandydatów. Pierwotnie zarejestrowano ich 408, później jednak skreślano opozycyjnych kandydatów pod różnymi pretekstami, głównie obrazy prezydenta, uchybień w prowadzeniu kampanii wyborczej czy drobnych nieścisłości w deklaracjach podatkowych (równowartości kilkunastu złotych). Rejestracji nie zdołali uzyskać m.in. obecny i były prezes Związku Polaków na Białorusi, Tadeusz Kruczkowski i Tadeusz Gawin. Podstawą odmowy była większa od dopuszczalnych 5 proc. liczba zakwestionowanych podpisów na listach poparcia kandydatów. Jak podała opozycyjna koalicja Piątka Plus, zdołała ona ostatecznie wprowadzić na listy wyborcze 108 swoich kandydatów, pozostałych 76 jej skreślono.

Opozycyjni politycy i organizacje pozarządowe oskarżają władze o fałszowanie wyników referendum i wyborów. Przytaczają liczne przykłady nadużyć: brak nazwisk na listach wyborczych, wywieranie nacisku na udział w głosowaniu, wypraszanie z komisji wyborczych niezależnych obserwatorów, a nawet wręczanie wyborcom wypełnionych już kart do głosowania.

"To nie są wybory, to farsa" - mówił po południu Wincuk Wiaczorka. "Naszych ludzi wyrzuca się z komisji, gdy proszą o pokazanie list wyborczych albo gdy chcą być obecni przy pieczętowaniu urn. Można sobie wyobrazić, co się potem dzieje. Nie bez przyczyny pozbywają się świadków" - dodał. Wiaczorka nie ma wątpliwości, że opozycja jest bez szans na zwycięstwo. "Nie po to startowaliśmy w wyborach, tylko po to, by dotrzeć do ludzi. Mamy na Białorusi 65 proc. ludzi nastawionych przeciw Łukaszence, na korzyść zmian. Ale ci ludzie nie utożsamiają się z siłami demokratycznymi. Naszym zadaniem jest ich przekonać" - wyjaśnił lider BNF.

Przewodnicząca CKW Lidia Jarmoszyna zapewniła jednak, że wybory przebiegały prawidłowo. "Obserwatorzy z tzw. opozycji przysyłają skargi na każdy drobiazg" - powiedziała na konferencji prasowej. Według niej, wszystkie skargi okazały się bezpodstawne, a obserwatorzy i dziennikarze nie powinni mieć żadnych trudności z dostępem do komisji wyborczych.

Wspierali ją występujący w państwowej telewizji obserwatorzy, głównie ze Wspólnoty Niepodległych Państw, którzy zapewniali, że nie zauważyli żadnych nieprawidłowości. Wśród innych obserwatorów telewizja pokazała też lidera polskiej "Samoobrony" Andrzeja Leppera, który też potwierdził, że "nie zanotował żadnych naruszeń". "Żadnych uwag nie mamy" - podsumował. Jego wypowiedź wyeksponowały wszystkie białoruskie media. W dzienniku radiowym lider "Samoobrony" był cytowany jako jedyny spośród przeszło 600 zagranicznych obserwatorów akredytowanych w Mińsku. Opozycyjna organizacja Wiosna 97 informację o jego wizycie na swojej stronie internetowej zatytułowała: "Lepper przyjechał poprzeć Łukaszenkę".

Niezależny sondaż powyborczy usiłował przeprowadzić bałtycki oddział międzynarodowego Instytutu Gallupa. Ankieterzy instytutu byli jednak masowo zatrzymywani - poinformował dziennikarz Paweł Szeremiet na popołudniowej konferencji prasowej w siedzibie opozycyjnego Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF). Z 200 uczestniczących w badaniu ankieterów zatrzymano co najmniej stu, najczęściej do kontroli dokumentów.

Głosujący rano w Mińsku Łukaszenka wezwał Zachód, by przestał z  góry oskarżać władze białoruskie o fałszerstwa wyborcze i  przejmować się problemami Białorusi. "Macie aż za wiele własnych problemów. "Jeśli zauważycie naruszenia - wskażcie. My się już postaramy zrobić tak, żeby ich nie było" - oświadczył. Podkreślił, że referendum to sprawdzian jego polityki. "Jeśli ludzie powiedzą +tak+, to będę po prostu będę lepiej pracował" - powiedział.

Wśród zachodnich obserwatorów wątpliwości wzbudzała zwłaszcza możliwość przedterminowego głosowania. Choć wybory rozpisano na 17 października, zgodnie z ordynacją wyborczą każdy mógł oddać głos prawie przez cały poprzedzający tydzień - w ciągu pięciu dni frekwencja sięgnęła 18 proc. Z takiej możliwości najwięcej, bo aż 23 proc. uprawnionych, skorzystało w Mińsku. Jarmoszyna, przewodnicząca CKW tłumaczyła to tym, że że w stolicy jest najwięcej studentów, którzy głosowali wcześniej, by mieć w weekend wolne.

Jednak - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - dyrektorzy wielu zakładów już "we wtorek i środę prosto z warsztatów popędzili robotników do autobusów, by dowieźć ich do lokali wyborczych".

"Komendant mojego akademika we wtorek wywiesił grafik, zgodnie z którym mieszkańcy kolejnych pokoi mają stawić się w lokalu wyborczym na głosowanie przedterminowe. Pracownicy dziekanatu zapowiedzieli, że kto nie pójdzie, wyleci z akademika i nie zda najbliższej sesji. A młodzi asystenci chodzą za studentami i proszą, żeby się zlitowali nad dziekanem, nad szefami katedr, bo i oni stracą robotę, jeśli nas nie przyprowadzą na głosowanie. No to poszliśmy. Jak bydło. Ale co zrobisz? - pyta Oleg z Białoruskiego Narodowego Uniwersytetu Technicznego" - relacjonuje "GW". Na zwycięstwo Łukaszenki pracuje też cała państwowa machina medialna, która instruuje, jak głosować, oczywiście za usunięciem zapisu, uniemożliwiającego Łukaszence start w wyborach prezydenckich w 2006 r.

Władzy zależało też na tym, by ludzie masowo głosowali przed terminem, bo dawało to większe możliwości manipulacji - zwracali uwagę niezależni obserwatorzy. Nie mogli oni być obecni przy wyborach przez cały ten czas, a tylko w niedzielę, co pozostawiło wyznaczonym przez administrację członkom komisji wyborczych wolne pole manewru. Mogli w tym czasie np. podmienić karty do głosowania.

Na wybory akredytowano 667 obserwatorów międzynarodowych, w tym prawie 287 z Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) i 154 ze Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). 28 obserwatorów zgłosiły ambasady w Mińsku, w tym sześciu ambasada RP.

Lokale wyborcze zamknięto o godz. 20.00 (19.00 czasu polskiego). Pierwsze wyniki oczekiwane są w poniedziałek.

em, pap