Rekruci trzema mikrobusami wracali do domów z 20-dniowego kursu szkoleniowego.
Do dokonania masakry przyznało się w niedzielę wieczorem w internecie, na stronie wykorzystywanej przez islamistów, ugrupowanie kierowane przez powiązanego z Al-Kaidą jordańskiego terrorysty Abu Musaba al-Zarkawiego.
Ugrupowanie to, które do niedawna występowało pod nazwą Tawhid wa Dżihad, w zeszłym tygodniu przyjęło nazwę "Organizacja Al-Kaidy na rzecz Świętej Wojny w Iraku", przysięgając posłuszeństwo Osamie bin Ladenowi.
Opublikowane w internecie oświadczenie mówi o "synach Organizacji Al-Kaidy", którym "udało się zabić 48 członków tego, co znane jest jako bałwochwalcza gwardia iracka".
"Mudżahedini (bojownicy świętej wojny muzułmańskiej) zabili ich wszystkich, zabrali dwa pojazdy i pieniężne wynagrodzenia, które tamci dostali od swoich panów" - podkreślono. Autentyczność tego oświadczenia nie została zweryfikowana.
Władze irackie mówiły o 49 zabitych rekrutach; być może liczba ta obejmowała również kierowcę. Nie wiadomo, co stało się z kierowcami dwóch pozostałych mikrobusów.
Amerykanie twierdzą, że cudzoziemscy bojownicy Zarkawiego operują z sunnickiej Faludży, ukrywając się na peryferiach wśród ludności cywilnej. Lotnictwo amerykańskie regularnie atakuje w Faludży obiekty, mające należeć do rebeliantów. Mieszkańcy Faludży zaprzeczają, jakoby byli wśród nich terroryści i mówią o licznych cywilnych ofiarach amerykańskich nalotów.
Rekruci byli nieuzbrojeni. Jak pisze z Bakuby korespondent Reutera Faris Mahdawi, niczego nie podejrzewali na widok posterunku policyjnego. Kilka minut później było już jasne, że żaden z tych młodych ludzi nie zobaczy się już z rodziną.
Powstańcy, przebrani za policjantów, zmusili rekrutów do wyjścia z mikrobusów i położenia się twarzami do ziemi. "Zastaliśmy masakrę" - powiedział Reuterowi jeden z oficerów irackiej Gwardii Narodowej. - Byli podzieleni na 12-osobowe grupy i zabito ich strzałami w głowę".
Zwłoki przewieziono ciężarówką do bazy Gwardii Narodowej w miejscowości Mandali i ułożono w rzędach na pustyni. Ciała zesztywniały w pozycji, jaką zajmowały w chwili śmierci; niejeden rekrut trzymał ręce nad głową. "Wydaje się, że wpadli w zasadzkę, przygotowaną przez wielkie, dobrze zorganizowane siły, dysponujące dobrym rozpoznaniem" - powiedziało Reuterowi "źródło irackie" zastrzegając sobie anonimowość.
Korespondent Reutera podkreśla, że partyzanci iraccy stają się coraz bardziej bezwzględni, usiłując pokrzyżować plany wyszkolenia w Iraku sił bezpieczeństwa, które zapewniłyby stabilizację.
Rzeź rekrutów jest poważnym ciosem dla popieranego przez Amerykanów tymczasowego rządu irackiego, który usiłuje pokazać, że siły bezpieczeństwa będą przygotowane na styczniowe wybory.
Rekruci, w większości poniżej trzydziestego roku życia, pochodzili głównie z szyickich miast Basra, Amara i Nasirija w południowym Iraku.
ss, pap