Bush vs. Kerry (aktl.)

Bush vs. Kerry (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Od wczesnych godzin rannych miliony Amerykanów oddają głosy w wyborach, które zadecydują o tym, czy George W. Bush pozostanie w Białym Domu na następne cztery lata, czy też odda urząd prezydencki kandydatowi Demokratów, senatorowi Johnowi Kerry'emu.
Tradycyjnie już najwcześniej, bo zaraz po północy, otwarto lokale wyborcze w dwóch małych miasteczkach w stanie New Hampshire na wschodnim wybrzeżu.

W większości stanów i miejscowości na wschodnim wybrzeżu lokale wyborcze otwarto o godz. 6 rano. W wielu już wcześniej ustawiały się długie kolejki. Z rozmów z głosującymi wynika, że najważniejsze problemy, które mają wpływ na ich decyzję wyborczą, to bezpieczeństwo kraju i gospodarka.

Prezydent Bush wraz z rodziną głosował około 7.30 rano (czasu lokalnego) w Crawford w Teksasie, gdzie ma swoje ranczo.

W tegorocznych wyborach zapowiada się stosunkowo wysoka frekwencja - około 60 procent - rekordowa od 1960 roku, kiedy głosował podobny odsetek wyborców. W wyborach w 2000 r. frekwencja wyniosła 54 procent. Zarejestrowało się już 156 milionów Amerykanów; przewiduje się, że głosować będzie około 120 mln.

Przewidywana wysoka frekwencja to wynik zmasowanej akcji prowadzonej przez działaczy obu partii na rzecz zaktywizowania "swoich" wyborców. Szczególnie starali się Demokraci, których elektorat - m.in. mniejszości etniczno-rasowe (głównie Murzyni i Latynosi), imigranci i inne grupy na dolnych stopniach drabiny społecznej - często nie głosuje z apatii lub braku zainteresowania polityką. Wyższej frekwencji sprzyja też to, że znacznie większy niż poprzednio odsetek Amerykanów oddał już głos wcześniej, albo w systemie tzw. absentee ballot, czyli głosowania pocztą, albo na  podstawie przepisów w poszczególnych stanach, które zezwoliły na  wcześniejsze głosowanie. W wielu stanach zaczęło się ono już przed kilkoma tygodniami. W stanach "wahających się" głosowało wcześniej 5 milionów osób.

Wczesne głosowanie rozładowało nieco kolejki 2 listopada, ale - jak wskazują eksperci - zwiększyło ryzyko nadużyć i oszustw wyborczych.

Rozpoczęte głosowanie poprzedziła wyjątkowo długa i zażarta kampania wyborcza. Obaj rywale do ostatnich godzin w poniedziałek wieczorem przemawiali na  wiecach w kilku kluczowych stanach, w których zapewne rozstrzygnie się wynik walki o Biały Dom, w tym na Florydzie, w Ohio, Pensylwanii i Wisconsin.

Bush, jak poprzednio, podkreślał swoją przywódczą rolę w wojnie z  terroryzmem i przedstawiał kampanię w Iraku jako nieodłączną część tej wojny.

Kerry skupił się na problemach krajowych i wypominał Bushowi stagnację na rynku zatrudnienia, powiększający się deficyt budżetowy i wzrost liczby Amerykanów bez ubezpieczenia medycznego.

Lokale wyborcze w różnych stanach będą otwarte przeważnie od  szóstej - ósmej rano na ogół do siódmej lub ósmej wieczorem czasu miejscowego. Pierwsze wyniki głosowania powinny nadejść z kilku stanów wschodniej części USA w środę po pierwszej w nocy czasu polskiego, zaś wynik całego pojedynku o Biały Dom może być znany po kilku dalszych godzinach - albo znacznie później, zależnie od tego, czy różnice głosów w poszczególnych stanach będą wyraźne. Jeśli będą nieznaczne, a na to się zanosi, konieczne może się okazać ponowne liczenie głosów.

Powodem zwłoki w ogłoszeniu wyników może być też innowacja w  postaci tak zwanego głosowania warunkowego, wprowadzona na mocy ustawy z 2002 roku po to, by biurokratyczne uchybienia nie  pozbawiały nikogo prawa udziału w wyborach. Kartkę do głosowania warunkowego wydaje się osobie, której nazwiska nie ma na liście wyborców, a która oświadcza, że jest uprawniona do udziału w  głosowaniu. Głos taki podlega potem sprawdzeniu i jeśli okaże się ważny, zostanie doliczony; w przeciwnym razie komisja go odrzuci. Liczba głosujących warunkowo może według niektórych ocen wynieść kilkaset tysięcy i sprawdzenie ich będzie wymagać dodatkowego czasu.

Źródłem dodatkowych emocji i komplikacji może być to, że  amerykańskie wybory prezydenckie są dwustopniowe. Amerykanie głosują nie bezpośrednio na poszczególnych kandydatów, lecz na  reprezentujących ich elektorów, którzy z kolei 13 grudnia wybiorą ostatecznie prezydenta.

Kandydat, który w danym stanie uzyskał poparcie większości wyborców, choćby była to większość znikoma, otrzymuje wszystkie głosy elektorskie tego stanu. W skali całego kraju głosy te  przypadają kandydatom na ogół proporcjonalnie do wyniku głosowania powszechnego, ale obowiązująca w skali stanowej zasada "zwycięzca bierze wszystko" prowadzi czasem do zniekształceń.

Cztery lata temu Albert Gore zdobył przeszło pół miliona głosów bezpośrednich więcej niż Bush, ale dało mu to 267 z 538 głosów elektorskich, podczas gdy Bush otrzymał ich 271 i został prezydentem.

Minimum głosów elektorskich potrzebne do zwycięstwa wynosi 270.

Zasada "zwycięzca bierze wszystko" jest przez wielu krytykowana. W  stanie Kolorado wyborcy głosują we wtorek także w sprawie propozycji, aby 9 głosów elektorskich przysługujących temu stanowi rozdzielać między kandydatów do Białego Domu proporcjonalnie do  liczby głosów zdobytych w głosowaniu bezpośrednim.

Sondaże przedwyborcze, które w USA są przeprowadzane niemal do chwili samego głosowania, wskazują jak bardzo wyrównana jest rywalizacja. Sytuację porównują się do tej sprzed czterech lat, kiedy doszło do sporów o liczenie głosów, i o zwycięstwie Busha nad Albertem Gore'em zadecydował dopiero Sąd Najwyższy USA.

Według najnowszego sondażu telewizji CNNi Instytutu Gallupa, Bush i Kerry powinni otrzymać po 49 procent głosów. Inne sondaże są w praktyce podobnie remisowe; część wskazuje na niewielką przewagę prezydenta albo kandydata Demokratów, ale w granicach błędu statystycznego (3 procent).

W wyścigu do Białego Domu praktycznie nie liczy się niezależny kandydat Ralph Nader, którego chce poprzeć nie więcej niż 1 procent wyborców. Podobnie jest w stanach "wahających się", które mają zadecydować o wyniku wyborów, takich jak Pensylwania, Floryda, Ohio czy Michigan.

Amerykanie wybierają we wtorek także Izbę Reprezentantów, jedną trzecią Senatu i 11 z 50 gubernatorów stanowych.

W wyborach do Kongresu, gdzie w obu izbach nieznaczną przewagę ma  dotychczas Partia Republikańska, nie oczekuje się zbyt wielu sensacji. Analitycy przewidują na ogół, że  Republikanie utrzymają większość zarówno w Izbie Reprezentantów, jak też w Senacie.

W 435-miejscowej Izbie Reprezentantów Republikanie mają teraz 227 mandatów, Demokraci 205, jeden kongresman jest niezależny, a dwa miejsca wakują po Republikanach.

W Senacie zasiada obecnie 51 Republikanów, 48 Demokratów i jeden senator niezależny, głosujący zwykle z Demokratami.

************************************

Prezydent George W. Bush, ubiegający się o reelekcję we wtorkowych wyborach w Stanach Zjednoczonych, tuż po północy zwyciężył już w dwu niewielkich miejscowościach -  Dixville Notch i Hart's Location w stanie New Hampshire.

Tradycyjnie mieszkańcy tych dwu miejscowości - położonych niedaleko granicy USA z Kanadą - już w ciągu pierwszych minut dnia wyborczego, jako pierwsi w kraju gremialnie oddają głosy.

Obecne głosowanie zakończyło się tuż po północy, gdy oddali głosy wszyscy uprawnieni mieszkańcy - czyli w Dixville Notch w sumie 26 osób i 31 w Hart's Location. Wówczas także można było już opublikować wyniki elekcji.

We wtorek elektorat Dixville Notch w większości poparł Busha, który otrzymał 19 głosów. Na Kerry'ego głosowało siedmiu mieszkańców - niezależny kandydat Ralph Nader nie otrzymał żadnego głosu.

W Hart's Location Bush otrzymał 16 głosów, Kerry 14, a niezależny Nader - jeden głos.

Mieszkańcy tych miasteczek tradycyjnie głosują w amerykańskich wyborach jako jedni z pierwszych, wykorzystując paragraf ordynacji wyborczej, zezwalający na zamknięcie urn w momencie, gdy zostały oddane wszystkie głosy osób, znajdujących się na liście wyborców.

W ten sposób te niewielkie górskie miejscowości stawały się przedmiotem zainteresowania mediów. W czasie obecnych wyborów jednak także i inne małe miasteczka zapowiedziały pobicie rekordu Dixville Notch i Hart's Location.

Jak przypomina agencja Associated Press, w wielu stanach już kilka tygodni temu zezwolono na wcześniejsze rozpoczęcie wyborów -  jak podaje agencja, w ramach takiej możliwości głosy oddało już m.in. około dwu milionów wyborców na Florydzie.

Wyniki z New Hampshire nie są miarodajne - z ostatnich sondaży wynikało bowiem, że dwaj rywale - Bush i Kerry - mają niemal równe poparcie.

Dixville Notch - gdzie takie "wybory o północy" odbywają się od  1960 roku, znane jest z republikańskich sympatii. W wyborach w  2000 r., także zwyciężył tu Bush.

ss, pap