"Uprawiał złośliwą i mocną satyrę wobec PRL". Andrzej Czeczot we wspomnieniach

"Uprawiał złośliwą i mocną satyrę wobec PRL". Andrzej Czeczot we wspomnieniach

Dodano:   /  Zmieniono: 
Warto pamiętać, że jego (Andrzeja Czeczota) twórczość była wymierzona przeciwko ustrojowi PRL. Uprawiał złośliwą i czasem mocną satyrę wobec ustroju, co przysporzyło mu kłopotów- ocenia Zygmunt Zaradkiewicz, dyrektor Muzeum Karykatury Warszawie. Dodał, że Czeczot należał do odchodzącego pokolenia "Szpilek", które dało wzór innym rysownikom.

Rysownik Andrzej Mleczko: Był dla nas jak guru

Andrzeja poznałem na początku lat 70., kiedy w piśmie "Szpilki" pod przywództwem Krzysztofa Toeplitza pojawiło się czterech Andrzejów - Andrzej Krauze, Andrzej Dudziński, ja, Andrzej Mleczko i najstarszy, najbardziej przez nas ceniony Andrzej Czeczot. Był dla nas jak guru. Miał niezwykle oryginalną kreskę i świeże pomysły, które w tamtym czasie mocno odstawały od standardów obowiązujących w rysunku satyrycznym. Byliśmy w  niego wpatrzeni i staraliśmy się mu dorównać. Był człowiekiem niezwykle wesołym i rozrywkowym.

Andrzej był jednym z niewielu Polaków, którzy współpracowali z  czołowym amerykańskim magazynem "New Yorker". Po latach, kiedy wrócił do  Polski z Ameryki, wydał kilka książek. Ostatni jego album, który ukazał się jakieś trzy lata temu nosił smutny, ale dość znaczący tytuł "Album przedśmiertny". Niestety, już więcej rysunków nie stworzy, nad czym bardzo boleję.

Jego żarty były bardzo odważne, szczególnie jak na tamte czasy. Jeżeli miałbym jakoś zakwalifikować jego twórczość, choć czynię to  bardzo niechętnie, określiłbym ją jako tzw. czarny humor. Jednak, co  warto podkreślić, Andrzej był przede wszystkim wybitnym artystą-plastykiem. Jego prace były dziełami sztuki, rysowane niezwykłą kreską, o bardzo intensywnej kolorystyce. Natychmiast rozpoznawało się jego wyrafinowany i oryginalny styl. Pamiętam, że niejednokrotnie mówiłem mu, jak bardzo podobają mi się jego prace".


Zygmunt Zaradkiewicz, dyrektor Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego w Warszawie: jego twórczość była wymierzona przeciwko ustrojowi PRL

Andrzej Czeczot był wspaniałym artystą i znakomitym kolegą. Poznałem go na początku lat 70. w redakcji "Szpilek".

Czeczot zasłynął w tym czasie ilustracjami do powieści Jaroslava Haska "Przygody dobrego wojaka Szwejka". To były świetne prace. Wykorzystali je nawet Czesi, gdzie ta powieść powstała, uznając Czeczota za znakomitego ilustratora. Miał indywidualny, jedyny w swoim rodzaju styl. Gdy go poznałem, nikt tak nie rysował. Jego rysunki były wręcz surrealistyczne.

Warto też pamiętać, że jego twórczość była wymierzona przeciwko ustrojowi PRL. Uprawiał złośliwą i czasem mocną satyrę wobec ustroju, co  przysporzyło mu kłopotów. W stanie wojennym był internowany; z domu wyprowadzono go boso do milicyjnego pojazdu, popularnie wtedy zwanego suką.

W "Szpilkach" spotykaliśmy się od czasu do czasu na łamach czasopisma, ale także osobiście. Andrzej Czeczot był bardzo koleżeński. Mimo różnicy wieku był bezpośredni, np. od razu zaproponował, by mówić mu po imieniu. Lubił skracać dystans wobec kolegów. Wszyscy go bardzo cenili. Mnie osobiście rysunki Czeczota bardzo się podobały. Bardzo go lubiłem, często spotykaliśmy na wernisażach Muzeum Karykatury.

Należał do już odchodzącego pokolenia artystów, jak np. zmarły w  listopadzie ubiegłego roku Juliusz Puchalski czy wcześniej Jerzy Flisak. To autorzy pokolenia "Szpilek", którzy dali wzór innym rysownikom. Wielka szkoda, że nie ma ich już wśród nas.

Marek Raczkowski, rysownik i satyryk: był dla mnie drugim, po Sławomirze Mrożku, objawieniem w polskim rysownictwie.

Miał cudownie indywidualny styl, był jedyny w swoim rodzaju.

Teraz, po śmierci Andrzeja, wszyscy podkreślają jego znaczenie i  zasługi, a ja chciałem przypomnieć, jak często spotykał się on z  niezrozumieniem w redakcjach. Andrzej miał nieustanne problemy z  publikacją swoich rysunków, narzekał, że redaktorzy w "Polityce" często nie rozumieją jego poczucia humoru, są przesadnie wyczuleni na punkcie tak zwanej przyzwoitości, odrzucają mu rysunki, na których pojawia się golizna czy tzw. "brzydkie wyrazy", nawet jeżeli kontekst usprawiedliwia ich zastosowanie.

Pamiętam z jakim oburzeniem wiele osób przyjęło fakt, że Andrzej zaczął publikować swoje rysunki w "Nie" Jerzego Urbana. Andrzej powiedział mi, że najważniejszym powodem jego współpracy z tym pismem był fakt, że nie stosowano tam cenzury - "Nie" publikowało wszystkie rysunki, jakie dostarczał. W "Polityce" bywało różnie.

Wiadomość o śmierci Andrzeja Czeczota przyjąłem z wielkim smutkiem. Od razu stanął mi w oczach obraz jego syna - Rafała, z którym Andrzej mieszkał i pracował. Stanowili przedziwną, cudowną parę artystów współpracujących ze sobą, co bardzo rzadko zdarza się w rodzinie. Doskonale się rozumieli i uzupełniali. Andrzej Czeczot, mimo wieku, miał w sobie coś z chłopca, taki sam jest Rafał, malarz, rysownik.


Rysownik Janusz Kapusta: do Ameryki przybył troszkę za późno. Miał już 50 lat i był zdenerwowany tym, że musiał uczestniczyć w tej walce na równi z  początkującymi artystami.

Znałem Andrzeja Czeczota jeszcze z Polski, ale zaprzyjaźniliśmy się i zaczęliśmy wspólnie działać, kiedy przyjechał do Nowego Jorku. Zaczęliśmy mieszkać w tym samym domu, był nawet świadkiem na moim ślubie, straciłem więc także bliskiego mi człowieka. Kiedy przybył do Stanów był trochę bezradny i tak trochę z mojej inicjatywy założyliśmy wspólnie firmę "Visual Thinking" i robiliśmy różne dziwne rzeczy.

Trochę oszalał na punkcie Nowego Jorku, miał jeszcze nieco więcej czasu, robił różne drzeworyty, zaczął się bawić kolorem. To miasto nim wstrząsnęło, a on był gotów, żeby je wyrazić. Dużo pracował, jednak do Ameryki przybył troszkę za późno. Miał już 50 lat i był troszkę zdenerwowany tym, że musiał uczestniczyć w tej walce na równi z młodymi, początkującymi artystami. Myślę, że m.in. również dlatego wrócił do kraju.

W latach 70. moim zdaniem to był w ogóle najwybitniejszy artysta jaki tu działał. Miał swój własny sposób widzenia świata, ale przede wszystkim wzbogacał go sztuką. Łączył taką własną wizję z umiejętnością przekazu. To jeden z najbogatszych, najszerszych artystów, jacy byli. Niezwykle dowcipny, wrażliwy. Jego działalność w "Szpilkach" to był genialny komentarz rzeczywistości, na który wszyscy czekali. On nie tylko był dowcipny, był takim artystą totalnym w swoim widzeniu i języku, który był także takim sposobem wzbogacenia wyrazu. Był niezwykły.

Myślę, że Polska straciła jednego z najwybitniejszych, najdowcipniejszych, najbardziej wrażliwych artystów. Prywatnie był naprawdę genialny, dowcipny, ciepły, spostrzegawczy. Był bardzo lubiany, potrafił się pięknie śmiać, kochano go za takie ciepło istnienia. Był permanentnym twórcą, którego pamięć przetrwa w jego pracach. Straciliśmy człowieka, jednak artystę mamy na wieczność".

Andrzej Dudziński, rysownik, grafik, malarz, karykaturzysta: Andrzej Czeczot był rozbójnikiem polskiej satyry

"Andrzej Czeczot był rozbójnikiem polskiej satyry, nie kierował się żadnymi kodeksami, nie przestrzegał żadnych praw i regulaminów i właśnie dlatego stał się guru naszego pokolenia - rysowników i satyryków debiutujących na początku lat 70., takich jak Andrzeja Krauze, Marka Goebla. Andrzej był od nas starszy i miał już ugruntowaną pozycję, ale w  naszej grupie przeżywał drugą młodość.

Czeczot zawsze był niesforny i nikomu się nie chciał podporządkować. To typowy rebeliant. Miało to oczywiście swoje złe i dobre strony, bo  czasem opowiadał się po "ciemnej stronie mocy", ale to nie miało znaczenia dla jego sztuki. Czeczot zawsze był sobą, zawsze był sobie wierny. Nie sposób pomylić jego kreski, nie można pomylić jego poczucia humoru, czasami bardzo dotkliwego. On obnażał Polaków do golizny. Nikt z  nas, polskich rysowników, nie osiągnął tego poziomu takiego czarnego humoru i złośliwości.

Andrzej Czeczot, podobnie jak Szopen, sięgał do folkloru. On umiał odnaleźć w folklorze nieprawdopodobne bogactwo, ale tylko jemu się to  tak naprawdę udało. Próby przerabiania folkloru na humor są na ogół żałosne, w wypadku Czeczota były szlachetne. Kiedyś wymyślił "makatki". W  haftowanych serwetkach z napisami, które gospodynie wieszają w kuchni, dojrzał genialną możliwość kpiny. Rysował swoje makatki, na ogół obsceniczne i bardzo śmieszne i zatrudnił koło gospodyń wiejskich, które to haftowały. To był pomysł porażający.

Miał takie ucho i takie oko, że wyłapywał to, co w nas, Polakach, jest najbardziej absurdalne, idiotyczne, wstydliwe. Widział nas bardzo dokładnie, nic się przed nim nie dało ukryć. Czeczot nas przejrzał na wylot. Dla mnie jest to niesłychanie cenna zaleta, może dlatego, że sam nigdy nie sięgałem w tę stronę. Ale zawsze doceniałem pod tym względem Czeczota.

Andrzej Czeczot jest nie do zastąpienia. Nie ma następców, choć wszyscy jakoś z niego wyrastamy. Może Andrzej Mleczko w jakiś sposób kontynuuje ten nurt myślenia. Czeczot był jedyny w swoim rodzaju, tak jak Picasso.


em, pap