A TO POLSKIE PIEKŁO WŁAŚNIE

A TO POLSKIE PIEKŁO WŁAŚNIE

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdy piszę te słowa, nadal nie wiadomo, czy Mariusz Treliński będzie w najbliższym sezonie pracował w Operze Narodowej. Cóż z tego, że ma w szufladzie kontrakt na kilka najbliższych lat? Cóż z tego, że obok owego kontraktu można położyć gruby plik wyśmienitych recenzji z ostatniego roku, gdy był w Teatrze Wielkim dyrektorem artystycznym? Cóż z tego, że gdyby nie Treliński, nie pracowaliby w Warszawie tacy mistrzowie, jak Achim Freyer, Marc Minkowski, czy Placido Domingo? Cóż z tego, że to właśnie Mariuszowi Trelińskiemu zawdzięczamy estetyczny przeskok, jakiego nasz teatr operowy dokonał z XIX stulecia prosto w XXI wiek? Jak rewolucja, to rewolucja, i nie są ważne oczywiste dokonania kogokolwiek. A na Placu Teatralnym, a raczej w Ministerstwie Kultury, dokonano zamachu stanu. Bez konsultacji, i to nie tylko z Trelińskim, całkiem nagle minister mianował na dyrektora naczelnego Janusza Pietkiewicza i od razu tak poszerzył mu uprawnienia, że ten może robić, co chce i z kim zechce. Już raz zresztą robił tu porządki: staliśmy się wówczas na chwilę trzeciorzędną filią artystyczną pozbawionych gustu włoskich teatrów... Pracownicy Opery nie protestują, im każdy dyrektor jest po kilku miesiącach nie po drodze - tylko czekać, kiedy w swym prowincjonalnym myśleniu zakrztuszą się własną nienawiścią. Doświadczyłem jej zresztą osobiście, dostając do redakcji anonimy, lżące mnie za ciepłe słowa pod adresem Trelińskiego i jego ekipy. Co będzie dalej - nie wiadomo. Cokolwiek by się zresztą stało, po sezonie wielkiej opery wystawiono nam żenującą operetkę. Polityczną. | Jacek Melchior