Kilka wniosków z buntu anti-ACTA

Kilka wniosków z buntu anti-ACTA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Michał Kobosko, redaktor naczelny „Bloomberg Businessweek Polska” Archiwum
W kakofonii protestów utonęły głosy rozsądku, tłumaczące, że polskie prawo od lat pozwala ścigać za podobne wykroczenia i ACTA nic tu kompletnie nie zmienia. Ktoś (problem w tym, że nie do końca wiadomo kto) pierwszy narzucił ton, ostro skomentował, nastraszył, a dalej już samo poszło podsumowuje ostatni tydzień Michał Kobosko, redaktor naczelny „Bloomberg Businessweek Polska”.
Andrzej Nagórski, mistrz dziennikarstwa, współtwórca sukcesu amerykańskiego i polskiego 'Newsweeka', tłumaczył mi kiedyś, że wielką słabością naszych mediów jest przyjmowanie, że wszyscy odbiorcy wszystko wiedzą, pamiętają, rozumieją. ? Kiedy wracam do Polski i sięgam do gazet, nic z nich nie rozumiem. Są tu setki nowych faktów i nowych, nieznanych mi nazwisk, które muszę własnymi siłami odkodować ? narzekał Nagórski.

Ja właśnie poczułem się tak samo, choć w kraju nie byłem ledwie tydzień. Wracam, a tu widzę rozgrzane do czerwoności szaleństwo dotyczące międzynarodowej umowy antypirackiej ACTA. Tego skrótu ledwie kilka dni temu 99,99 proc. Polaków nie znało. Dziś jakby wszystkie inne polskie problemy po prostu zniknęły. Jedni (nieliczni) odważnie popierają i dostają mocno po głowie, jak Zbigniew Hołdys. Inni (też nieliczni, ale o niebo głośniejsi, skuteczniejsi) atakują, demonstrują i obrażają. Socjologowie, politolodzy i komentatorzy pochylili się nad problemem. Wieszczą powstanie nowego ruchu społecznego, ba, nawet nowej partii politycznej, która znajdzie elektorat ponad dotychczasowymi podziałami. Młodzi, niczym amerykańscy Oburzeni, pokazali swoje rozczarowanie rządami. Żądają zmian, nowej oferty dla nowego pokolenia ? piszą komentatorzy. Jeśli oferty nie będzie, jednym ruchem zmiotą Tuska, Kaczyńskiego i Palikota razem wziętych.

Skoro zastałem tak poważny ton komentarzy, trzeba było zajrzeć do epicentrum zła. Przeczytałem niespełna 30-stronicowy dokument ACTA i zdumiałem się jeszcze bardziej. Umowa dotyczy walki z bezkarnym produkowaniem podróbek, czyli ze zwykłą kradzieżą ludzkich pomysłów i praw do nich. Nic nie zmienia (bo nie może) w relacjach prawnych w Unii Europejskiej ani tym bardziej wewnątrz krajów unijnych ? jej celem jest właśnie podniesienie standardów prawnych w innych państwach właśnie do poziomu unijnego. O ile bowiem w Europie (nie wszędzie skutecznie, jak wszyscy wiemy) walczy się z piractwem produktowym, o tyle wiadomo gdzie podróbki powstają w milionowych ilościach i zalewają rynki zupełnie bezkarnie. Bez traktatów międzynarodowych nic tu się nie da zrobić.

Czy młodzi Polacy, wychodząc na ulice przez kilka dni (ostatnie mikroprotesty pokazały, że 'ruch społeczny' nie wytrzymuje nawet próby mrozu), okazali się bardziej wyczuleni, świadomi i przytomni niż obywatele innych krajów-stron ACTA, którzy spokojnie siedzieli w domach? Czy tylko my wiemy, jakie piekło 'oni' nam szykują pod płaszczykiem słynnego art. 27 pkt 4 (o prawie do żądania ujawniania tożsamości internetowego łamacza prawa)?

Chciałbym wierzyć, żeśmy przytomniejsi, bardziej zapobiegliwi od innych. Ale zamiast nowej odsłony mesjanizmu widzę dwa bardziej prawdopodobne uzasadnienia tego wybuchu emocji. Po pierwsze ? niewiedza. W kakofonii protestów utonęły głosy rozsądku, tłumaczące, że polskie prawo od lat pozwala ścigać za podobne wykroczenia ? i ACTA nic tu kompletnie nie zmienia. Ktoś (problem w tym, że nie do końca wiadomo kto) pierwszy narzucił ton, ostro skomentował, nastraszył, a dalej już samo poszło. Przy, trzeba to jasno przyznać, chaosie informacyjnym ze strony rządu. Odpowiedzią na strach, nawet tak zupełnie nieuzasadniony, jest niemal zawsze agresja. ? Najwięcej zła w historii świata powstało z niewiedzy i ignorancji ? mawia znajomy pisarz.

Ale przyczyna wybuchu frustracji mogła być jeszcze jedna. Najzgrabniej ujął to prof. Janusz Czapiński w nowym numerze 'Wprost': 'Polska młodzież w dużo większym stopniu niż niemiecka czy francuska żywi się nieodpłatnie kulturą funkcjonującą w internecie. Oczywiście to nieładnie brzmi. To oznacza, że złodziejstwo w Polsce jest moralnie usankcjonowane'. Czyli: protestujący w rzeczywistości nie protestują przeciw ACTA, ale przeciw ewentualnej zmianie reguł gry w internecie, do których to reguł się przyzwyczaili i które uznają za w pełni naturalne i jedynie słuszne. Jednocześnie chciałbym zwrócić uwagę na to, że ci sami protestujący, którzy w internecie chcą mieć absolutnie wszystko za darmo, zarazem (słusznie i logicznie) oczekują, że ich praca, wysiłek fizyczny i umysłowy będą stosownie wynagradzane. Prawie nikt nie lubi pracować za darmo, ale chce otrzymywać za darmo efekt pracy innych. Godne to i sprawiedliwe?

Z całej ACTA-lnej awantury płyną jednak trzy optymistyczne wnioski. Pierwszy (tu odwołam się do mojego wywiadu z Janem Krzysztofem Bieleckim z nowego numeru 'Bloomberg Businessweek'), że każdy tego rodzaju spór (Bielecki mówił o aferze z refundacją leków i o zmianach w OFE) podnosi poziom debaty, zwiększa wiedzę i świadomość społeczeństwa, od jego najwyższych do najniższych sfer.

Drugi wniosek jest taki, że polskie władze, instytucje, firmy chyba wreszcie zaczną się przejmować swoim cyberbezpieczeństwem. Dotychczas temat był powszechnie lekceważony, bo skutki ewentualnych ataków wydawały się zupełnie niegroźne. Już widać, że tak wcale nie jest.

Wreszcie trzeci wniosek jest taki, że czas zintensyfikować dyskusję o płatnościach w polskim internecie. Argumenty 'ruchu anti-ACTA', że Polacy są zbyt biedni, by płacić za filmy, muzykę czy książki dostępne w sieci, brzmią dla mnie zbyt... komunistycznie. Ale rzeczywiście nie ma żadnego powodu, by dostęp do dóbr kultury dystrybuowanych elektronicznie był w Polsce tak drogi i tym samym mocno limitowany. Książka w wydaniu elektronicznym musi być zdecydowanie tańsza niż ta dowożona do księgarni. Ileż to było nadziei, gdy Apple w końcu otworzył polski iTunes Store, i jak wielkie potem rozczarowanie, gdy okazało się, że oferta odstrasza cenami. Polscy internauci powinni mieć prosty, łatwy i możliwie tani dostęp do dóbr kultury i źródeł wiedzy. Im szybciej to nastąpi, czyli im szybciej zrozumieją to dostawcy treści i rozrywki, tym mniej będzie piractwa i ulicznych protestów 'o wolność słowa'.