Facebook. Amok za 5 mld dolarów

Facebook. Amok za 5 mld dolarów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniew Domaszewicz, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”. Archiwum
Dzień po złożeniu przez Facebooka prospektu emisyjnego o jego  ofercie publicznej mówi się głównie jako o „rekordowej”, „największej”, „historycznej”. W narastającym amoku umyka kilka oczywistych spostrzeżeń pisze Zbigniew Domaszewicz, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.
Mniej więcej 13 lat temu pewna dziennikarka z redakcji jednego z dzienników nazwała swojego jamnika Nasdaq. Piesek dostał to imię na fali ówczesnej euforii wokół ? jak wtedy mówiono ? 'nowej gospodarki', czyli gospodarki internetowej. Jej potęgę symbolizował właśnie nieprzerwany wzrost indeksu giełdy Nasdaq, gdzie notowane były (i są nadal) spółki internetowe.

Skąd to wspomnienie? Dzień po złożeniu przez Facebooka prospektu emisyjnego o jego ofercie publicznej mówi się i pisze, głównie używając określeń 'rekordowa', 'największa', 'historyczna'. W polskich mediach już pojawiają się instrukcje, w jaki sposób nasi inwestorzy będą mogli zapisać się i kupić na wiosnę akcje Facebooka, dokładając swoją cegiełkę do minimum 5 mld dol., które amerykańska firma chce zebrać z rynku. Można spotkać przepowiednie, że wkrótce wyginie e-mail, bo wszyscy będą komunikować się na Facebooku. Czy ktokolwiek mógłby stracić, inwestując w firmę, która ma na świecie 850 mln użytkowników ? a wśród nich jest on sam i wielu jego znajomych?

W narastającym amoku umyka kilka oczywistych spostrzeżeń. Facebook rządzi dziś w internecie. Działa jednak w branży bardzo podatnej na błyskawicznie zmieniające się i rozwijane nowe technologie, podatnej na konkurencję (bardzo podobny serwis Google+ już podobno zdołał zebrać 100 mln użytkowników) i co gorsza ? ogromnie wrażliwej na mody. Potęga serwisu 27-letniego Marka Zuckerberga w ogromnym stopniu zależna jest od kaprysu użytkowników, którzy dziś na serwisie są, a jutro mogą odejść, bo np. gdzie indziej ich ego poczuje się bardziej elitarnie.
 
Historia internetu w ostatnich latach zna przypadki firm, które zmieniająca się moda strącała z piedestału w niebyt. Wystarczy wspomnieć choćby słynne 'Second Life', w którym firmy i instytucje otwierały swoje placówki i sklepy, ba, nawet państwa (np. Szwecja) otwierały swoje ambasady ? bo tam podobno miało przenieść się życie. To było całkiem niedawno, zaledwie pięć lat temu. Gdzie jest teraz 'Second Life'?

Wystarczy wspomnieć MySpace.com, serwis dość podobny do Facebooka, również zaliczany do mediów społecznościowych, który w 2006 roku otrzymał od 'Time’a' prestiżowy tytuł Człowieka Roku. Niewiele wcześniej światowy magnat medialny Rupert Murdoch, słynący przecież ze skuteczności w biznesie, kupił MySpace dla swojego imperium News Corporation za 580 mln dol. Gdzie jest dziś MySpace?

W ostatnim roku ? jakby na przystawkę przed Facebookiem ? weszły na giełdę trzy bardzo liczące się firmy internetowe: LinkedIn (również sieć znajomych, tyle że głównie z życia zawodowego), Zynga (produkująca gry internetowe) oraz znany doskonale wszystkim Groupon. Z tej trójki tylko Zynga pozwala w tym momencie zarobić inwestorom, którzy kupili jej akcje w ofercie publicznej. LinkedIn i Groupon są pod kreską. Był moment, że akcje tego ostatniego ? które rozpoczęły w listopadzie notowania z kursem 26 dol. ? kosztowały już tylko 15 dol.

Nie wiem, jakie były losy jamnika imieniem Nasdaq, mam nadzieję, że dobrze mu się wiodło. Ale w marcu 2000 roku indeks Nasdaq runął, tracąc w ciągu kilku miesięcy trzy piąte ze swojej wartości i grzebiąc tuziny spółek, w które inwestorzy ? od specjalistycznych funduszy po zwykłych ciułaczy ? wpompowali wcześniej gigantyczne pieniądze. Nigdy już tych pieniędzy nie zobaczyli. Akcje wielu firm internetowych taniały z kilkuset dolarów (czy nawet kilku tysięcy) do kilku dolarów za sztukę, a potem firmy bankrutowały. Nowa gospodarka okazała się bańką mydlaną. A najciekawsze, że wszyscy nagle przejrzeli na oczy. Jak w bajce Andersena o nagim królu.

Inwestorzy, którzy zechcą kupić akcje w historycznej ofercie Facebooka, mogą być pewni tylko jednego ? na pewno grono milionerów w Dolinie Krzemowej powiększy się o wielu pracowników spółki wyposażonych wcześniej w papiery swojej firmy z różnych programów motywacyjnych. Cała reszta jest niewiadomą.