Męczennik idei

Dodano:   /  Zmieniono: 
Toże Andrzeja Leppera wcześniej czy później dosięgnie sprawiedliwość, było oczywiste od wielu miesięcy. Taki finał wymuszały liczne naruszenia prawa, jakich się dopuścił. Coraz bardziej zirytowana postępowaniem szefa Samoobrony była część opinii publicznej (24-46 proc. w różnych badaniach). Jego osoba budziła również niechęć, by nie powiedzieć nienawiść, wśród elit politycznych. Okazja, jaką wybrał ku temu Sąd Okręgowy w Gdańsku, musi być jednak uznana za najgorszą z możliwych. Jeżeli wyrok ten miałby się ostać w wyższych instancjach, przyjdzie nam podrzeć konstytucję i pożegnać europejskie aspiracje. Należałoby też wznowić zakończony niedawno proces Stanisława Tyma, zasądzając mu wbrew rozumowi dożywotnie galery o suchym pysku.
Lepper skazany został na rok i cztery miesiące więzienia za to, że podczas konferencji prasowej w Gdańsku w sierpniu 1999 r. nazwał prezydenta Kwaśniewskiego największym nierobem w Polsce, Leszka Balcerowicza - idiotą i bandytą ekonomicznym, a szefa MSWiA Janusza Tomaszewskiego - bandytą. Tuż po ogłoszeniu wyroku Lepper skwitował go słowem "hańba". Jeśli nawet jest w tym pewna przesada, wyrok ten jest z pewnością niemądry, a ostatecznie okaże się szkodliwy dla polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Słowa władzy kontra słowa obywateli
Słowa wypowiedziane przez Leppera nie muszą się oczywiście podobać recenzowanym przez niego politykom. Trudno jednak nie zauważyć, że nie należą do najcięższych w polskim dyskursie publicznym. Wspomniany już Stanisław Tym obszedł się z prokuratorem Gorzkiewiczem dużo brutalniej, mimo to sąd postanowił go nie karać, orzekając - niezbyt zręcznie - "niską szkodliwość społeczną czynu". Nasi politycy nagminnie obrzucają się znacznie ostrzejszymi inwektywami i nie wywołuje to poważniejszych konsekwencji. W tym kontekście wypada się zgodzić, że Andrzej Lepper zamiast za blokady i czyny z pogranicza chuligaństwa skazany został za słowa, które w naszym parlamencie bywają tytułem do sławy.
Ten właśnie problem wydaje się w omawianej sprawie najważniejszy. Pokazuje bowiem nie dającą się nijak uzasadnić nierówność wobec prawa zwykłego obywatela i dygnitarza państwowego. Nierówność tę pogłębia fakt, że zwykły człowiek musiałby skarżyć oszczercę sam i niemałym kosztem. Polityk zaś może liczyć na to, że prokurator wniesie oskarżenie z urzędu. Wyższe są też możliwe do zasądzenia kary, bo zarówno w praktyce sądowej, jak i przepisach prawa cześć posła czy ministra waży więcej niż godność każdego z nas.

Ryzyko zawodowe, czyli co można powiedzieć o polityku
Żadnego wrażenia na naszym wymiarze sprawiedliwości nie robi też orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który wielokrotnie opowiadał się za zawężeniem prawa osób publicznych do prowadzenia sądowych sporów w obronie dobrego imienia. Trybunał słusznie uważa, że każdy polityk ma wiele okazji do podjęcia polemiki, zajęcia stanowiska i odpowiedzenia na zarzuty. Po raz setny więc trzeba postulować, by urażeni ciężkim słowem politycy ścierali się z adwersarzami przed sądami cywilnymi.
Wypada też wspomnieć o nadzwyczajnej przewlekłości procesu, co tłumaczone było częstymi nieobecnościami w sądzie obrońców oskarżonego. Otóż znam kilku sędziów, którzy z pewnością umieliby zapewnić niezbędną subordynację uczestników postępowania. Najistotniejsze jest jednak to, że w świetle prawa Andrzej Lepper z politycznego warchoła przemienił się w męczennika idei wolności słowa. To nikomu poza nim samym nie wyjdzie na dobre.

Więcej możesz przeczytać w 20/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.