Mistrz dialogu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kazimierz Brandys (1916-2000)

Kazimierz Brandys zmarł w Paryżu w sobotę o godzinie piętnastej z minutami. Do "nierzeczywistości" odszedł wiele tygodni wcześniej - choroba wrzuciła go w stan długotrwałej śpiączki, z której już się nie obudził. Przed kilkoma laty po skomplikowanych operacjach także zapadł w śpiączkę - wyrwał go z niej lekarski i boski cud. Przywrócony wtedy do istnienia, żył radośniej, intensywniej, żarliwiej. W liście do mnie z 21 listopada 1996 r. pisał: "Zdanie Oskara Wilde'a: 'Nie to jest tragiczne, że człowiek się starzeje, lecz to, że pozostaje młody', w moim wypadku jest uderzająco aktualne. W ciągu ubiegłych dwunastu miesięcy byłem jedną nogą na tamtym świecie, skończyłem wiesz ile lat, lecz mimo to wewnętrznie czuję się jak student albo porucznik".

Gdy widywaliśmy się latem w Oborach lub Konstancinie, gdzie przyjeżdżał na wakacje z Paryża, czuło się w nim to psychiczne rozświetlenie, sprzyjanie życiu, aksamitną łagodność, która oznaczała nie tylko elegancki sposób bycia, ale przede wszystkim cechę charakteru. Kazimierz Brandys był człowiekiem bez jadu, tolerancyjnym i wyrozumiałym, jak to się rzadko zdarza. Na tle naszego narodowego awanturnictwa wewnętrznego, pogardliwości lub lekceważenia innych żył i pisał jak ktoś, kto ma potrzebę i umiejętność dialogu z innymi. Ten dialog nie polegał na pragnieniu duserów - bywał burzliwy, męczący, surowy. Ale "aksamitność" Kazika sprawiała, że owe nieustanne rozmowy rodaków, jakimi były wszystkie jego książki, nie kończyły się wyklinaniem, lecz kontynuacją obcowania z sobą. To nie były rozmowy łatwe - nasze życie obfituje przecież w sprawy trudne, dramatyczne, wstydliwe. Brandys nie uciekał przed nimi. Wywodził się z rodu tych, którzy - podobnie jak Sienkiewicz, Żeromski, Prus, Dąbrowska, Gombrowicz - byli opętani polskością. Polskością konfrontowaną z doświadczeniami europejskimi, dorobkiem cywilizacyjnym i kulturalnym stuleci. Brandys uważał, że sztuka konwersacji, wymiany poglądów, wymaga uwolnienia się od najcięższego grzechu ludzkiego współistnienia: fanatyzmu. Jego książki bywały ostre, ironizujące, niekiedy szydercze, ale czytelnik wiedział, że pisarz szukał ratunku, a nie płochej zabawy.
W pierwszych latach po wojnie Brandys uwierzył w możliwość zbudowania u nas ładu społecznego. To, co nie udało się na Wschodzie, mogłoby się udać gdzie indziej. Podobnymi utopijnymi nadziejami żyło wówczas pół artystycznej Europy. Książka o Warszawie "Miasto niepokonane" oraz cykl powieściowy "Między wojnami" (lata 1948-1953) były próbą odpowiedzi na pytanie o wybór drogi wobec totalitarnych doświadczeń. Droga lewicującej inteligencji okazała się jednak fałszywa w perspektywie kolejnych błędów i wypaczeń. W roku 1957 Brandys opublikował "Matkę Królów" - wielki rozrachunek z płonnymi nadziejami.
Najważniejszym i zaskakującym przesłaniem jego ostatniej książki "Przygody Robinsona" (1999 r.) jest opis uroków spotęgowanej egzystencji, jakie przeżywa się w chwilach zagrożenia życia. Właśnie niebezpieczeństwo śmierci wzmacnia radość istnienia. W wizyjnym śnie bohater czuje głębokie szczęście z powodu obcowania w Belwederze z marszałkiem Piłsudskim. Gdy sen mija, jego wspomnienie jeszcze działa. Wciąż nowe doświadczenia życia codziennego bywają odbierane jako niezwykłe bogactwo, niegdyś niesłusznie lekceważone. Tę zdumiewającą reakcję na otarcie się o śmierć przekazał nam Kazimierz Brandys na pożegnanie.
Do ostatniego dnia nie mogłam uwierzyć, że tym razem nie otworzy cudem oczu z drugiej długotrwałej śpiączki. Chciałabym mu powiedzieć, że znów poczuje się studentem i porucznikiem. Pisarzem był do ostatniego tchu.

Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.