Kino śmierci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ponad 400 fotografów przybyłych z całego świata na festiwal do Cannes...
...wykona na tej największej imprezie filmowej dwa miliony zdjęć. Dodać trzeba jeszcze ponad setkę stacji telewizyjnych, których operatorzy walczą na pięści w trakcie konferencji prasowych, by utrwalić uśmiech Nicole Kidman albo śmiały dekolt Andie MacDowell. W tym roku jury festiwalowemu przewodniczy Liv Ullmann, ulubiona aktorka Ingmara Bergmana, od kilku lat również uznana realizatorka swoich własnych filmów. Festiwal canneński prowokuje do refleksji: czy dawniej robiono filmy lepsze? A może wszystkie dobre filmy już zrobiono?

Ktoś zażartował, że tegoroczni uczestnicy festiwalu nosić powinni czarne opaski na ramieniu. Sześć filmów otwierających imprezę naznaczonych zostało bowiem piętnem śmierci, poczynając od "Moulin Rouge" hollywoodzkiego Australijczyka Baza Luhrmanna. Paryż 1900 r. i tytułowy przybytek podkasanej muzy kazały się spodziewać konwencji "wino, kobiety, śpiew, śmiech i kankan" (Cannes-Cannes?). Tymczasem to kosztowne widowisko, wzbogacone petardami współczesnej technologii i olśniewającą Nicole Kidman ("Jakie piosenki miłosne pani uwielbia?" - pytanie z konferencji prasowej. "To zależy od mężczyzny, jakiego kocham!"), kończy się szlochem w stylu "Damy kameliowej", bo piękna Satine kona na scenie. To jeszcze jeden przykład, jak Hollywood wyręcza Francuzów w czysto francuskiej tematyce. Ale są okoliczności łagodzące. Folklor artystyczny Montmartre’u sprzed wieku pomieszany został ze stylem amerykańskich klipów, muzyką rockową i czysto biznesowym hasłem "the show must go on!". Chodzi więc nie tylko o podkradanie.
Skokiem w odmienną tonację był "Dystans" Japończyka Hi-rokazu Kore-Edy, biorący za punkt wyjścia zbrodnię sekty, której członkowie otruli lub skłonili do samobójstwa 136 osób. Bliscy tych zmarłych co roku odbywają pielgrzymki do miejsc związanych z tragedią. Chętnie się do nich przyłączyłem, bo kiedy czyta się o podobnych wypadkach, zdumiewa motywacja zarówno sprawców, jak i ofiar. Nad niewinnie wyglądającym jeziorem bohaterowie filmu spotykają członka sekty, który jakoś uniknął masakry. Ale i to spotkanie poza detalami niczego nie wyjaśnia. Po obejrzeniu "Dystansu" byłem równie mądry jak przedtem.

Samobójstwo w niejasnych okolicznościach
Efektu śmierci nadużył Hiszpan Mark Recha w filmie "Pau i jego brat". Punktem wyjścia jest tu samobójstwo w niejasnych okolicznościach, które skłania brata denata i matkę do odwiedzin domu zmarłego w głuchych Pirenejach. Reżyser celowo nic nam nie powiedział o martwym bohaterze, byśmy się skoncentrowali na przeżyciach jego bliskich. Ale i ich postacie zarysowane zostały płasko, bezbarwnie, a konwencja "życie trwa dalej" wnikliwością nie grzeszy.
Odejście z kręgu żywych zdaje się przeczyć sztuce filmu, która uwiecznia ruch, aktywność. Taką aktywność rejestruje "Pulsowanie" Kiyoshi Kurosawy, ale młody imiennik wielkiego twórcy "Roshomonu" przypisał ją... duchom zamierzającym - bagatela! - wyniszczyć życie na ziemi. W dobie elektroniki duchy się jednak unowocześniają i działają poprzez dyskietki rozprowadzające wirus śmierci. Wpływa to na rzetelne odnowienie gatunku horroru. W scenach, w których zagłada wyłania się z Internetu, horror Japończyka jest istotnie oryginalny i prowokuje okrzyki przerażenia u widza.
Dwa filmy z motywem śmierci należą rzeczywiście do wybitnych. "Marta, Marta" Francuzki Sandrine Veysset jest portretem kobiety przegranej. Motyw ten, częsty w kinie, idzie zwykle w parze z serdecznym (albo wręcz ckliwym) uczuciem litości dla bohaterki: jak to niesprawiedliwie obeszło się z nią życie, jak niewinnie cierpi, jak wszystko się przeciw niej sprzysięgło. Veysset postąpiła odwrotnie. W sposób okrutny, ale i wnikliwy pokazała kobietę złą, która sama jest winna swoich nieszczęść. Zrozumiawszy to wreszcie, nie umiejąc się przy tym zmienić, bohaterka odbiera sobie życie. To zasługa reżyserki, że ten rozpaczliwy akt stanowi zaskoczenie dla jej otoczenia, ale nie dla widza!

Film antywojenny
Drugim filmem wyróżniającym się w repertuarze konkursowym jest "No Man’s Land" Bośniaka Danisa Tanovicia. W czasie wojny bośniacko-serbskiej żołnierze z przeciwnych obozów znaleźli się razem między frontami w opuszczonym okopie. Tanović - debiutant w świecie fabuły, choć wytrawny dokumentalista - zrobił film antywojenny wolny od wszelkich schematów właściwych obrazom tego gatunku. Nic nie przebiega tak, jakbyśmy się tego spodziewali. Wrażenie dusznego absurdu jest w związku z tym jeszcze większe. A już prawdziwy podziw budzi scenariusz. Z jednej sytuacji wyjściowej wyciągnięte zostają różnorakie wnioski: o granicy między wytrzymałością fizyczną i psychiczną, dwuznacznej roli telewizji, oportunizmie instytucji międzynarodowych. Mocna rzecz!
Może tylko początek festiwalu miał tonację minorową, a potem będzie weselej? Może, ale już wiadomo, że film zamykający imprezę, "Silne dusze" Raoula Ruiza, zaczyna się stypą, a kończy pogrzebem.

Polskie kino w Cannes
Kino polskie znów jest w Cannes nieobecne. Wprawdzie przez szum reklamowy przebijają się wieści o "Quo vadis" i "Pianiście", ale wśród 80 filmów nie ma ani jednego polskiego, choć jest rumuński, kirgiski, albański i kazachski. Nie umiemy się sprzedawać. Przed kilkoma laty funkcjonowała u nas komisja festiwalowa, doradzająca, jak zaistnieć w Cannes czy Wenecji, ale Naczelny Zarząd Kinematografii i telewizja publiczna zlikwidowały ją po dwóch tygodniach jako zbędną.
Polonica się jednak zdarzają, choć nie ma w tym naszej zasługi. W irańskim "Kandaharze" dziennikarka z Kanady pokonuje pustynie Afganistanu i gdy dociera do punktu Czerwonego Krzyża pomagającego osobom, które na skutek wybuchu miny utraciły kończyny, nagle z ust dyżurnej lekarki pada najczystszą polszczyzną: "A ta pani co tu robi?". Pozakonkursowy przegląd "Tydzień krytyki" rozpoczyna "Czarna plaża" w reżyserii Michela Piccolego, w którym Jerzy Radziwiłowicz gra rozczarowanego działacza "Solidarności" emigrującego do Francji. Niestety, film jest fatalnie zrobiony. Lepiej zapowiada się zadedykowany Andrzejowi Wajdzie "Avalon" Japończyka Mamoru Oshii, też dziejący się w Warszawie. Nie weszliśmy od frontu, dobrze więc wejść przynajmniej kuchennymi schodami.

Więcej możesz przeczytać w 20/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.