Nożownicy są wśród nas

Nożownicy są wśród nas

Dodano: 
Ostrze noża
Ostrze noża Źródło: Fotolia / sanchairat
Jeden rzucił się z nożem na nieznajomą 24-latkę, drugi zadał kilkadziesiąt ciosów idącej ulicą kobiecie.

Zapadł wyrok na Andrzeja A., który w marcu 2016 r. w podwarszawskich Markach zaatakował nieznaną sobie kobietę, rozcinając jej twarz od ucha do ust. O sprawie pisaliśmy w reportażu „Frustrat na parkingu” („Wprost” nr 28/2017). Sąd skazał 27-latka na 14 lat więzienia i zapłatę poszkodowanej 100 tys. zł zadośćuczynienia.

Zbrodnia niezaplanowana

Przypomnijmy krótko wydarzenia. 24-letnia Karolina Ch., siedząc w aucie na parkingu przy centrum handlowym, rozmawiała przez telefon. Nagle zobaczyła przy uchylonych drzwiach samochodu mężczyznę w czapce z daszkiem. Jednocześnie poczuła ostre ukłucie w plecy. Napastnik miał długi nóż, którym przeciął jej twarz. Kiedy odbiegł, dziewczyna wyczołgała się z samochodu na parking, przytrzymując ręką głęboką ranę. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili. Ranna trafiła do szpitala w stanie ciężkim, z rozległymi ranami twarzy i klatki piersiowej, przeciętym językiem, odmą płucną i uszkodzonym osierdziem. Operacja trwała dziewięć godzin. Karolina Ch. po półrocznej przerwie wróciła do pracy, ale wciąż potrzebuje wsparcia psychologa i psychiatry. Nie może sama zrobić zakupów, wsiąść dosamochodu. Na ulicy, gdy ma minąć mężczyznę, przechodzi na drugą stronę. Na twarzy, mimo kilku operacji plastycznych, pozostał ślad cięcia, lekarze już wyczerpali medyczne możliwości.

Zdradziła go dziewczyna

Andrzej A. miał za sobą więzienie i siedem spraw sądowych: jako nieletni prowadził po pijanemu samochód, ukradł rowery z piwnicy, pobił kolegę, z którym mieszkał. Wychowywany przez babcię i siostrę ukończył zaledwie szkołę podstawową. Przed ostatnim aresztowaniem sumiennie pracował w firmie zajmującej się sprzątaniem. Wszystko wskazywało na to, że zmądrzał i już nie wejdzie w konflikt z prawem. Prokuratur postawił mu zarzut usiłowania zabójstwa i domagał się 25 lat więzienia, zwłaszcza że oskarżony był recydywistą. Przed sądem Andrzej A. nie potrafił wyjaśnić, dlaczego dotkliwie zranił osobę, o której nigdy wcześniej nie słyszał. – Przypuszczam – tłumaczył nieporadnie – że ma to związek z moim nieudanym życiem osobistym. Różne myśli kłębiły mi się w głowie, ale jedna dominowała: moja dziewczyna jest teraz z facetem, u którego pracuje. Pojechałem na parking i tam zobaczyłem dziewczynę w samochodzie. Samego momentu uderzenia nożem nie pamiętam. Co zrobiłem, jak stamtąd odszedłem, to w mej pamięci czarna dziura. Sędzia Barbara Piwnik w ustnym uzasadnieniu wyroku powołała się na zlecone przez sąd opinie biegłych psychiatrów stwierdzających u oskarżonego ograniczoną zdolność rozpoznania czynu w chwili napaści. Opinia psychologów załączona do akt prokuratorskich okazała się powierzchowna. Nie przeprowadzono wywiadu z najbliższą rodziną Andrzeja A. Nie sięgnięto do opinii o nim wychowawcy z zakładu karnego, gdzie odsiadywał wyrok (była bardzo pozytywna).

Nie zainteresowano się, czy naprawdę miał powody, aby podejrzewać swoją dziewczynę o zdradę (miał). Biegli nie szukali odpowiedzi, dlaczego oskarżony, który wcześniej nie przejawiał agresji i miał uległą naturę, popełnił tak straszliwe w skutkach przestępstwo. – W porównaniu z wysoką karą, jakiej domagał się pan prokurator – powiedziała sędzia – 14 lat więzienia to mało. Ale Andrzej A. zbrodni nie planował. Jaką zatem karę należałoby orzec wobec kogoś, kto podobne przestępstwo popełnił rozmyślnie? Co do wysokości zadośćuczynienia: skazany nie ma żadnego majątku, nawet mieszkania. Jest zupełnie sam. Sto kilkanaście tysięcy złotych będzie spłacał przez całe życie. Wyrok jest nieprawomocny, prokurator zapowiedział apelację. Na ostateczne sądowe rozstrzygnięcie czeka też Piotr L., który w listopadzie 2015 r. w Kórniku z nożem w ręku napadł na przechodzącą ulicą nieznajomą kobietę.

Torba z paskiem

Choć od razu wyrwał jej torbę, klęknął, by dźgać leżącą kobietę nożem. W szpitalu doliczono się u pacjentki 60 ciosów Piotrowi L. komornik zajął część wynagrodzenia, bo nie płacił mandatów. Innych rachunków, np. za internet, też nie regulował, więc odcięto mu tę usługę. 21-letni L. pracował przy produkcji kartonów i zarabiał 2 tys. złna rękę. Za taką kwotę osoba samotna w małym mieście mogłaby spokojnie wiązać koniec z końcem. Piotr L. jednak znaczną część pensji wydawał na narkotyki. Jesienią 2015 r. L. miał gotowy plan, jak się pozbyć długów. Postanowił, że ukradnie komuś pieniądze. 21 listopada po powrocie z pracy przebrał się w czarną bluzę z kapturem, do torby z paskiem na ramię schował długi nóż kuchenny. Ponad 1,5 godziny chodził po mieście, szukając ofiary. 55-letnia Aleksandra S. z Kórnika dojeżdżała do pracy w poznańskim laboratorium medycznym. 21 listopada wracała późnym wieczorem pekaesem z drugiej zmiany. Po wyjściu z autobusu podeszła jeszcze do bankomatu, gdzie wypłaciła 500 zł. Nie zauważyła młodego mężczyzny w czarnej bluzie z kapturem po drugiej stronie ulicy. Gdy dobiegł do niej z nożem w ręku, zdążyła krzyknąć: „Ratunku!”. Przewrócił ją. Upadła na plecy i z chodnika stoczyła się na jezdnię. Choć od razu wyrwał jej torbę, klęknął, by kłuć bezbronną nożem. Potem odbiegł, a ona znów wołała o pomoc. Wrócił, zadał jej kilkanaście ciosów na oślep, odbiegł. Kiedy jeszcze raz krzyknęła, znów się przy niej zjawił. Tym razem uderzał tak mocno, że złamało się ostrze, kalecząc go w rękę. Wtedy wreszcie zostawił swoją ofiarę. Nieprzytomna leżała w kałuży krwi na pustej o tej porze jezdni. Po jakimś czasie ocknęła się i ostatkiem sił dowlekła do najbliższego domu. Nim zemdlała pod drzwiami, zdążyła nacisnąć dzwonek. W szpitalu doliczono się u pacjentki 60 ciosów nożem, głównie w głowę i klatkę piersiową. Miała połamane kości twarzy i przeciętą gałkę oczną, co spowodowało trwałą utratę wzroku. W czasie gdy S. leżała na stole operacyjnym, jej oprawca wracał do wynajmowanego pokoju sublokatorskiego. W kieszeni miał ukradzione z portmonetki napadniętej 630 zł. Wziął prysznic i położył się spać. Następnego dnia rano wyrzucił do śmietnika ubranie, które miał na sobie, gdy zaatakował kobietę. Buty zostawił, bo innych nie miał. Przez następny tydzień chodził do pracy, spotykał się ze znajomymi. Z inicjatywy organów ścigania w internecie pojawił się film nagrany kamerą monitoringu na ulicy, gdzie doszło do napaści. Kórnik był poruszony brutalnym napadem; w geście solidarności z Aleksandrą S. 27 listopada o północy ulicami miasteczka przeszedł marsz milczenia. Nazajutrz kolega Piotra L. rozpoznał go na filmiku po charakterystycznej torbie z szerokim paskiem na ramieniu. L. przyznał się do napaści, ale zaprzeczał, że chciał zabić. Nie rozumiał, dlaczego takie oskarżenie ma wynikać z faktu, że nie zrobił nic, aby ofiara przeżyła. Biegli psychiatrzy stwierdzili jego całkowitą poczytalność, ale uzależnienie od narkotyków.

Między nami katolikami

– Proszę, aby na czas składania przeze mnie zeznań oskarżonego nie było w sali rozpraw – zwróciła się do sądu poszkodowana na początku procesu. Choć od tragicznego wieczoru w listopadzie 2015 r. minął prawierok i kobieta zakończyła leczenie szpitalne, nadal pozostaje pod opieką psychiatry. Nie jest w stanie nie tylko pracować zawodowo, lecz także samodzielnie funkcjonować. Gdy nadchodzi wieczór, paraliżujący strach nie pozwala jej wyjść z domu. Oskarżony płakał, gdy przyszło mu składać wyjaśnienia, przepraszał swoją ofiarę. Napisał do niej list, niby z pokajaniem się, ale główną jego treść stanowiły rozważania, jak wysoki może otrzymać wyrok. Obrońca podkreślał dotychczasową niekaralność Piotra L. Do akt załączył kilka pozytywnych opinii o swoim kliencie: z miejsca pracy i od katechetki, która pamiętałaoskarżonego jako ministranta. Powołani na świadków koledzy twierdzili, że nigdy nie dostrzegli w zachowaniu Piotra agresji. Wyrok: 25 lat więzienia i zapłacenie pokrzywdzonej 50 tys. zł tytułem nawiązki. Sąd uznał, że oskarżony dopuścił się usiłowania zabójstwa w zamiarze nagłym: nie chodziło mu tylko o rozbój, bo torebkę Aleksandry S. miał już w ręku i mógł bez przeszkód uciec z tym łupem. Kiedy jednak kobieta wołała o pomoc, wracał i uderzał nożem, aż napastowana straciła świadomość. – Tak surowy wyrok – wyjaśniał sędzia – ma służyć przywróceniu społeczeństwu poczucia bezpieczeństwa. Piotr L. zaczął walczyć o obniżenie wyroku w apelacji. Z aresztu ponownie napisał do Aleksandry S., powiadamiając o tym prokuratora. Tym razem treść zdradzała konsultacje z adwokatem. „Nie mam słów – zaczął – aby przeprosić Panią za to, co się stało. Wiem, że nie usprawiedliwia mnie fakt wypicia przed zdarzeniem alkoholu i trudna sytuacja finansowa. To przestępstwo jest wynikiem moich kompleksów i trudnego życia rodzinnego. Chcę, aby Pani wiedziała, że przez prawie 10 lat byłem ministrantem. Teraz w każdą trzecią sobotę miesiąca modlę się, aby Bóg mi wybaczył. Będę pracował, aby naprawić zło, wierzę, że kiedyś Pani też mi wybaczy. Gdy po wielu latach okaże się możliwe, abym osobiście Panią przeprosił, proszę mnie o tym powiadomić”. L. zwrócił się też do sądu apelacyjnego: „Brak mi słów, aby opisać, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Jest mi wstyd przed ludźmi, którzy mnie wcześniej znali: księdzem, katechetką, nauczycielami, a przede wszystkim moimi rodzicami”. Matka skazanego, która początkowo skorzystała z prawa do odmowy składania zeznań, po usłyszeniu wyroku poprosiła sąd odwoławczy o wezwanie jej na świadka. – Zabolało mnie, kiedy pan sędzia powiedział, że mój syn to zły człowiek. Nieprawda. On od dziecka był grzeczny, często przystępował do komunii. Zdaniem obrońcy blizna, którą poszkodowana pokazała podczas rozprawy, mogła powstać w innych okolicznościach. Na nagraniu z monitoringu widać tylko uniesioną rękę z nożem jego klienta, który pochyla się nad leżącą na chodniku kobietą. Zatem Piotr L. zadał 59 ciosów, a nie 60. Obrońca wnosił o 12 lat więzienia i 20 tys. nawiązki. Sąd apelacyjny złagodził wyrok z 25 na 15 lat. W ocenie sądu oskarżony działał w zamiarze nagłym i nie był na tyle zdemoralizowany, aby zasługiwał na karę o charakterze eliminacyjnym.

Brutalny i cyniczny

Kasację do Sądu Najwyższego na niekorzyść skazanego wniósł prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Powód – brutalność skazanego, który zaatakował zupełnie nieznaną mu osobę. I jego cynizm – pokłuta nożem nieprzytomna kobieta pozostała na jezdni, a on jakby nigdy nic wrócił do normalnego życia, nie interesowało go, czy przeżyła. Obrona chciała oddalenia kasacji prokuratorskiej. W tym wystąpieniu argumenty natury religijnej przeważyły nad prawnymi. „Piotr L. wiele się obecnie modli – napisał adwokat do Sądu Najwyższego – skazany i pokrzywdzona są wyznawcami jednej religii katolickiej, która nakazuje wybaczenie, nie można zatem wykluczyć, że kiedyś Aleksandra S. zechce osobiście poznać swego oprawcę i wybaczyć mu”. Sąd Najwyższy skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd niższej instancji. Zakwestionowanie wyroku przez prokuratora generalnego ocenił jako trafne, bo przestępstwa Piotra L. nie można kwalifikować jako zamiar nagły. On się przygotowywał do napaści, był zdecydowany uciszyć wołającą o pomoc ofiarę nawet za cenę jej życia. Przed kilkoma dniami orzeczenie Sądu Najwyższego uzasadniał na rozprawie kasacyjnej sędzia Tomasz Artymiuk, przewodniczący Wydziału III Izby Karnej: – Sąd apelacyjny chyba nie do końca przeanalizował opinie biegłych, bo nie wynika z nich, że skazany jest tak bardzo podatny na resocjalizację. Na wolności nie przestrzegał porządku publicznego, co wynikało z nadużywania alkoholu, sięgania po narkotyki. Sędzia Artymiuk dodał, że Sąd Najwyższy nie jest od przesądzania o wysokości wyroku, ale zauważył, że między 25 a 15 latami odosobnienia jest duża różnica i sąd apelacyjny powinien jeszcze raz ten wyrok rozważyć.

Artykuł został opublikowany w 2/2018 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.