Potop syberyjski

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Rosji nikt nie przeprowadził nawet symbolicznej akcji pomocy dla powodzian w Leńsku i Jakucku
Leńsk został zniszczony w takim stopniu, że jego odbudowa jest niemożliwa - oświadczył na posiedzeniu rosyjskiego rządu minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. Trzydziestotysięczne miasto należy jego zdaniem, odbudować kilkanaście kilometrów dalej, w bezpieczniejszym miejscu. Ludność Leńska dostanie mieszkania zastępcze i odszkodowania - zapewniał minister.
- Pamiętaj, że jak u nas mówią, że będą dawać, to znaczy, że tylko mówią - komentuje ironicznie te zapowiedzi Grigorij Baszycki, dziennikarz lokalnego radia z Jakucka. - Widziałem te "mieszkania zastępcze". To stare namioty ustawione w tajdze. Nikt nie zdoła odbudować takiego miasta w kilka miesięcy. Władza chce więc skazać ludność Leńska na spędzenie zimy w tajdze. A poza tym pomysł odbudowy całego miasta zatwierdzony w federalnym budżecie musiałby oznaczać nie kontrolowany przepływ dużych pieniędzy przez ręce urzędników, a to daje nieograniczone możliwości korupcji.

Wielka woda
Podczas powodzi stulecia na Syberii najbardziej ucierpiał Leńsk. W ciągu jednej nocy miasto praktycznie przestało istnieć. Większość mieszkańców ewakuowano, ale część została na dachach pilnować dobytku. Czasami, jak w Pierwomajskoje, całe wioski przenosiły się na dachy. Kilkanaście chałup, wszystkie zalane wodą, a na dachach toczy się niby-normalne życie. - Ludzie, krowy, świnie... Jedni piją z okazji urodzin córki, inni płaczą po stracie całego inwentarza. Nikt się specjalnie nie przejmuje, że jest powódź - opowiada polski ksiądz, który od pięciu lat mieszka w Jakucji. - Wytrzymałość tych ludzi jest niewiarygodna. Wszyscy przyjmują tę sytuację bez większych emocji. Nie oczekują żadnej pomocy. Jest powódź, więc trzeba tydzień żyć na dachu, przeczekamy...
Siedemdziesięcioletni mężczyzna przekonywał dziennikarzy telewizyjnych, że taka duża woda to nie pierwszyzna: "Przyszła i pójdzie, tydzień, dwa się wytrzyma, a potem zobaczymy. A dlaczego nie wyjadę? Przecież sąsiedzi by wszystko rozkradli, to już lepiej umrzeć, niż dać się ewakuować".
Powódź stulecia na Syberii rozpoczęła się niespodziewanie. Pierwsze informacje w mediach mówiły o podtopieniu leżących w górnym biegu Leny miejscowości. Ale kolejne wiadomości były coraz bardziej niepokojące. Miasto Ust Kut zatopione w 40 proc., Kirijeńsk - w 80 proc. Wreszcie fala dochodzi do Leńska. W tym momencie już wiadomo, że nie jest to zwykły coroczny wylew Leny. Wysokość fali sięga 17 metrów, a wały przeciwpowodziowe mogą wytrzymać 8 metrów; miasto jest bezbronne. - Władze Leńska i ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych wiedziały, że zbliża się fala, ale nic nie zrobiły - uważa Baszycki. Władze dopóty zapewniały, że wszystko jest pod kontrolą, dopóki miasto nie zostało całkowicie zniszczone. Później twierdzono, że wprawdzie Leńska nie ma, ale przynajmniej ludzie zostali ewakuowani. Jak się okazało, osiem osób utonęło, a dwie uznano za zaginione.

Egzamin obywatelski
Tragedia Leńska uratowała Jakuck. Po tym jak media pokazały bezczynność lokalnych urzędników i ogrom zniszczeń, oczy Rosji, a może i świata, zwróciły się na stolicę regionu. Władze zaczęły działać. W dwustutysięcznym mieście wojsko i ochotnicy budowali i umacniali wał przeciwpowodziowy. Samoloty zniszczyły 80-kilometrowy lodowy zator i udrożniły koryto rzeki. Sztab antykryzysowy miał siedzibę w Moskwie. O tym, czy rozpocząć ewakuację którejś z dzielnic Jakucka, czy jeszcze czekać, decydowano w ministerstwie ds. sytuacji nadzwyczajnych. - Byliśmy całkowicie zaskoczeni - powiedziała mi prosząca o anonimowość urzędniczka resortu. - Wieźliśmy konserwy i środki czystości, gdy się okazało, że brakuje worków do umacniania wału przeciwpowodziowego. Nigdzie w okolicy ich nie było. Przyleciały dwa dni później specjalnym samolotem z Moskwy.
Transporty darów organizowało jedynie ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych. Żadna organizacja społeczna ani ludzie dobrej woli nie przeprowadzili nawet symbolicznej akcji pomocy albo zbiórki pieniędzy dla powodzian. To niewiarygodne, ale osoba prywatna chcąca wesprzeć powodzian mogła jedynie wpłacić pieniądze na konto... administracji Jakucka. Informacja o takiej możliwości kilka razy pojawiła się w państwowej telewizji i to wszystko. Mitem są również pogłoski, że pomocy udzielali przedstawiciele różnych kościołów. - Jeśli jakaś pomoc była, to zupełnie symboliczna - twierdzi Baszycki.
- To wszystko jeszcze raz dowodzi, że w Rosji wciąż nie ma społeczeństwa obywatelskiego - podsumowuje prof. Paweł Kozłow z rosyjskiego Centrum Badania Opinii Publicznej. - Organizacje humanitarne nie udzielają pomocy, bo są bardzo słabe. Rząd bierze na siebie całą odpowiedzialność za to, co się stało, a później stara się lepiej czy gorzej wywiązać z obietnic - ocenia prof. Kozłow. A sami poszkodowani nie są tą sytuacją zdziwieni. Dobrze wiedzą, że mogą liczyć tylko na siebie.

Koniec spektaklu
Kiedy opadła wielka woda, przyleciał prezydent Władimir Putin. Podziękował za przykłady męstwa i solidarności, które bez wątpienia uratowały Jakuck. Obiecał mieszkańcom Leńska, że wybuduje im nowe miasto. Usuwanie strat spowodowanych powodzią ma kosztować 100 mln dolarów i taka suma zostanie wygospodarowana z budżetu. Mieszkańcy Leńska entuzjastycznie powitali swojego przywódcę, ale nie czekali na spełnienie obietnic władz. Ponad 90 proc. z nich wróciło do domów lub do tego, co z nich zostało. Każdy własnymi siłami stara się doprowadzić to, co zostało, do stanu używalności. Leńsk wraca do życia. Powódź stulecia zakończyła się równie szybko, jak zaczęła. Media przestały się interesować jej skutkami zaraz po tym, jak prezydent Pu-tin wrócił do Moskwy. Los 60 tys. ludzi, którzy stracili dach nad głową, nie jest wystarczająco atrakcyjny.
Tymczasem skutki powodzi mogą jeszcze dać o sobie znać. Lena jest dziś trującym ściekiem. Trudno powiedzieć, ile ton ropy i innych płynów się do niej dostało, ale jest tego tyle, że może grozić katastrofą ekologiczną. Nie jest to zresztą jedyna katastrofa, która może dotknąć ludzi żyjących w pobliżu syberyjskich rzek. Wielka woda była w tym roku efektem rekordowych opadów śniegu i nagłego ocieplenia. Konsekwencją tego jest fakt, że żegluga na nich stała się niemożliwa, a to z kolei oznacza, że do osad na dalekiej północy nie będzie można dostarczyć żywności, a ponieważ sezon żeglugowy trwa tu bardzo krótko, po opadnięciu wody może zabraknąć na to czasu.

Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.