Ksiądz Józef Tischner został zarejestrowany w dokumentach SB jako kontakt operacyjny w 1983 r., a w 1988 r. jako konsultant. Taka sucha informacja znalazła się w jednym fragmencie właśnie wydanej publikacji IPN. Nic więcej nie wiadomo, bo nie ma materiałów.
Zajmowałem się działaniami Departamentu IV przy okazji pracy nad filmem „Zastraszyć księdza” o ks. Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim. Rozmawiałem wtedy z kilkunastoma esbekami, w większości z tego departamentu, robiłem też szeroką kwerendę w archiwach. Dane, które zostały opublikowane w tej książce, są prawdziwe – ks. Tischner został zarejestrowany najpierw jako KO, potem konsultant. Tylko o czym to świadczy? Wyłącznie o rejestracji, o niczym więcej.
Pierwszy zapis pochodzi ze sprawy o kryptonimie „Leo”. Co wiadomo na ten temat?
Ksiądz Tischner był rozpracowywany w ramach operacyjnego rozpracowania w Krakowie, a w 1983 r. przekwalifikowano go z figuranta na kandydata na TW. Sprawę przejęła wówczas Warszawa i ta rejestracja jako KO jest już warszawska. To świadczy, że przywiązywali dużą wagę do Tischnera, a jednocześnie, że rejestracja na TW się nie powiodła. Sprawę prowadził esbek Winicjusz Bucyk, ponura postać. Zaangażowany w działania sekcji D, był jednym z prowadzących sprawę Triangolo, czyli międzynarodową operację komunistycznych służb, której celem był Jan Paweł II. Zapewne w tym kontekście interesował go Tischner, będący blisko z papieżem.
O tym, że rozmawiał z esbekami, Tischner opowiadał swoim współpracownikom, znajomym. Profesor Tadeusz Gadacz – jego były asystent – podkreśla, że to nic nowego.
Bezsprzeczne jest, że Tischner z nimi rozmawiał, jak prawie wszyscy księża. Tych rozmów nie ukrywał, o czym mówią różne osoby. To nie był charakter kontaktów, który pozwoliłby esbekom zarejestrować go jako TW, nadać pseudonim, zażądać składania raportów i wciągnąć do sieci. Ta operacja zakończyła się fiaskiem, więc – być może chcąc się wykazać przed szefami – zapisali go jako KO. Może też założenie takiej sprawy pozwalało im odpowiednio dokumentować rozmowy. Formalnie, zgodnie z resortowymi zasadami, rejestracja jako KO powinna być świadoma, jednak praktyka była różna. Nawet najwięksi onaniści teorii ubeckich, zapatrzeni w normatywy MSW jak w Biblię, przyznają, że bywały liczne wyjątki. Znając bezpiekę z jednej strony, a ks. Tischnera z drugiej – wydaje mi się absolutnie nieprawdopodobne, żeby Tischner miał mieć świadomość jakiejś rejestracji. Gdyby wyrażał jakąkolwiek gotowość współpracy, zostałby zarejestrowany jako TW. Zresztą pamiętajmy o tym, że nikt z ludzi spoza MSW nie znał wtedy takich pojęć jak TW czy KO. To myślenie zupełnie ahistoryczne.
A ta późniejsza rejestracja ks. Tischnera jako konsultanta SB, w październiku 1988 r.?
To jest jakaś bzdura, przecież wtedy już się walił system, od początku 1988 r. toczyły się już rozmowy z opozycją. Nie mam zielonego pojęcia, o co tu może chodzić.
Znałeś go dobrze?
To nie była równorzędna znajomość, on był księdzem profesorem, a ja gówniarzem. Gościłem jednak w jego domu w Gorcach. Miałem okazję go słuchać, obserwować. Później spotkałem go już w pracy dziennikarskiej, niedługo przed jego śmiercią.
Opisałeś, że rozmowy z Tischnerem prowadził esbek Józef Biel.
Jedna ze znających go dobrze osób opowiadała mi, że jednym z esbeków, którzy się spotkali z Tischnerem, był płk Adam Pietruszka – o czym on się dowiedział z telewizji, podczas procesu toruńskiego, wtedy go rozpoznał. Tischner był wzywany do urzędu do spraw wyznań, tam właśnie prowadził rozmowy z Józefem Bielem, ważną postacią krakowskiej SB. Ksiądz miał oczywiście świadomość, że to nie jest zwykły urzędnik do spraw wyznań, tylko ubek. Toczyli spory na tematy religii, wiary, doktryny Kościoła. Podczas jednej z takich rozmów ksiądz miał się zwrócić do płk. Biela per „wy”, stawiając mu jakiś zarzut. Biel zareagował gwałtownym oburzeniem i purpurowy krzyknął: „Tak, wy na Podhalu to jesteście wszyscy antysemici!”. Zdziwiony ks. Tischner odparł: „Jacy antysemici? O co panu chodzi?!”. Dopiero po chwili, kiedy popatrzył na wybitnie semickie rysy Biela, doszło do niego, skąd nieporozumienie: „Ależ nie, chodziło mi o was – funkcjonariuszy!”. Esbecy nachodzili go też w domu, o czym opowiadał przyjaciołom. Ale rozmawiać to nie znaczy udzielać informacji ani tym bardziej donosić.
Mało kto to dzisiaj rozumie.
Księży, którzy nie rozmawiali z bezpieką, tylko mówili funkcjonariuszom: „Precz z komuną”, było bardzo niewielu. Tak się zachowywał na przykład ks. Adolf Chojnacki, proboszcz jednej z krakowskich parafii, który gonił ubeków niemal kamieniami. Był niezwykle odważnym i prawym człowiekiem, wspierającym mocno antykomunistyczną opozycję. Ale dość szybko, wskutek nacisków, został wyrzucony z tej parafii, przeniesiony na zabitą dechami wieś. Zupełnie inną politykę prowadził inny krakowski kapelan opozycji, ks. Kazimierz Jancarz, który prowadzącego jego sprawę esbeka, którego zresztą znał z technikum, przyjmował obiadami, częstował koniakiem i prowadził z nim rozmowy. Dzięki temu ksiądz mógł robić ogromną robotę solidarnościową, tworzyć niemal jawnie opozycyjny ośrodek w centrum robotniczej Nowej Huty, będącej oczkiem w głowie rządzących. Księża prowadzili różne gry, dlatego – gdy się czyta dzisiaj akta, to trzeba być bardzo ostrożnym. Czasem nie ma pewności, czy współpracownikiem bezpieki był ksiądz, czy współpracownikiem księdza esbek. Tym bardziej że w Departamencie IV do połowy lat 70. duża część funkcjonariuszy nie miała wyższego wykształcenia, nie umiała rozmawiać z księżmi.
Materiałów Departamentu IV nie ma. A może gdzieś są, ale nie wiadomo gdzie.
Pamiętam, jak jeden z księży kiedyś żartował, ile miał teczek – jedna na Mogilskiej – standardowa, druga – współpracy, jedna w kurii – oficjalna, kolejna z rozpracowania, jeszcze inna gdzieś. I mówił: pewnie wszystkie ujrzą kiedyś światło dzienne, ale na pewno nie te kościelne. Tak naprawdę, żeby oceniać przypadki księży, trzeba by mieć dostęp do archiwów Kościoła. Oczywiście nigdy ich mieć nie będziemy.
Każdy ksiądz miał teczkę?
Każdy miał TEOK, czyli teczkę operacyjną. I te wszystkie TEOK-i zniknęły, znam dwa przypadki zachowanej w komplecie takiej teczki. Andrzej Gwiazda podczas przesłuchania w Sejmie na członka rady IPN powiedział, że teczki wydziału IV zostały w okresie transformacji przekazane Kościołowi. Ta wypowiedź przeszła bez echa, wszyscy ją przyjęli jako naturalną. A czemu po takiej informacji nie wszczęto postępowania karnego? Przecież na mocy ustawy o IPN każdy, kto nie przekaże takich materiałów do zasobu IPN, podlega odpowiedzialności karnej. Poważny facet, który został członkiem rady IPN, oficjalnie mówi, że Kościół nielegalnie trzyma te materiały, i nikt nie zwraca na to uwagi!
Takie historie jak szafa Kiszczaka świadczą o tym, że był i drugi obieg.
Tak, moim zdaniem te akta zostały sprywatyzowane. W wielu przypadkach to była polisa na życie, ale te kościelne raczej trafiły do instytucji, a nie do altanek byłych esbeków. Dziwne, że jednak tej gry nielegalnie przechowanymi teczkami prawie nie było, a przynajmniej nic o tym nie wiemy.
Jest za to gra polityczna, jak wrzucenie 4 czerwca informacji o rejestracji Tischnera jako KO z komentarzem „szkoda”. Ten sam historyk, biograf Lecha Kaczyńskiego, identyczną informację o rejestracji Marii Kaczyńskiej jako KO poprzedził komentarzem: „Maria nie dała się złamać. Być może to właśnie Lech poinstruował ją, w jaki sposób ma się zachować”.
Maria Kaczyńska to identyczna sytuacja jak Tischner. Ta wiedza o Kaczyńskiej była bardzo długo utajniona, także przez cały okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Książka ukazała się później, ale chwała jej autorom, że nie patrząc na reakcje swojego środowiska, opublikowali tę informację. Głównym argumentem za lustracją było zawsze to, żeby służby obcego państwa nie mogły szantażować ludzi na wysokich stanowiskach państwowych. No to pomyślmy, jak było w tym przypadku... Dodajmy jeszcze, że prezydent Kaczyński wywrócił szykowaną wtedy nowelizację ustawy o IPN, co krytykował wówczas ostro prezes instytutu Janusz Kurtyka. Dlatego jak ktoś dzisiaj pisze, że Tischner ma się czegoś wstydzić, że jest jakakolwiek hańba, to ja pytam, do cholery, co konkretnie? Gdzie jest jakikolwiek dowód na cokolwiek? To jest manipulacja. Jak ktoś mnie zapyta, czy ja wiem, czy Tischner był donosicielem, to odpowiem: „Oczywiście nie wiem”. Ale dopóki nie mam żadnego dowodu, że był, to byłbym idiotą, stawiając taki zarzut.
Wojująca prawica chce rozwalić autorytety 1989 r.?
Pamiętam takie wystąpienie Lecha Kaczyńskiego sprzed lat, w którym mówił o potrzebie kreowania nowych autorytetów. Skoro potrzebne są nowe, to najpierw trzeba usunąć stare. Mamy teraz proces tworzenia tych nowych autorytetów, na przykład wielka próba kreacji Kornela Morawieckiego na ważniejszego niż Lech Wałęsa przywódcę opozycji, a Solidarności Walczącej jako tej głównej, prawdziwie antykomunistycznej siły. Średnio udana.

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze