Minister prognoz i błędów

Minister prognoz i błędów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mamy do czynienia ze skandalicznym poluzowaniem polityki fiskalnej państwa
Edward Gierek w latach 70. zagonił naród do akcji poszukiwania 20 mld zł. Ćwierć wieku później znalazł je minister finansów Jarosław Bauc. Czy to żart? Nie do końca. Oto 23 maja agencje podały informację o tym, że "Ministerstwo Finansów ogłosiło niższą prognozę deficytu ekonomicznego za 2000 r.". W natłoku wydarzeń informacja ta przeszła nie zauważona. A szkoda. Jest to bowiem wielki skandal i wielka kpina z obywateli. Fakt ten sprawia, że słynne zdanie Zbigniewa Herberta o kwestii smaku nadal jest aktualne.

Prognoza pogody na sylwestra
Śmiech budzi już samo użycie słowa "prognoza". Ogłaszanie w połowie 2001 r. prognozy tego, co ma się wydarzyć przed rokiem, to numer z bardzo smutnego kabaretu. Nie o słowa tu jednak chodzi. Prognozę można bowiem zastąpić "wstępnymi danymi o...". Wtedy będzie mniej śmiesznie, ale dalej skandalicznie. Nadal zasadniczy sens przekazanej informacji będzie taki, że w połowie roku 2000 Ministerstwo Finansów nie wiedziało, ile pieniędzy wydanych zostało przed sześcioma miesiącami. Nie wie tego nawet dzisiaj, ale 15 stycznia, opierając się na jeszcze większej niewiedzy, przedstawiło Sejmowi projekt budżetu, do którego skonstruowania takie dane są absolutnie niezbędne. Sejm deliberował nad ustawą do 1 marca, a więc ministerstwo miało jeszcze półtora miesiąca na ustalenie tego, co się wydarzyło. Nie zrobiło jednak nic i dalej planowało na podstawie liczb, które okazały się wyssane z palca. Pod koniec maja, po następnych dwóch miesiącach, nadal nic nie wie, ale informuje, że wedle prognoz - vel wstępnych informacji - dane o tym, co się wydarzyło przed rokiem, różnią się o połowę od tego, co do tej pory przyjmowano za świętą prawdę.

Czeski film
Jedna z najlepszych czeskich komedii nosiła tytuł "Nikt nic nie wie". Przed laty była tak popularna, że na oznaczenie sytuacji niezrozumiałych w potocznym języku używano zwrotu "czeski film". I taki czeski film znowu nam pan minister Jarosław Bauc nakręcił.
Podane fakty stawiają bowiem pod znakiem zapytania zasadniczy sens komunikatu - informację o tym, że dopiero pod koniec maja Ministerstwo Finansów może prognozować i wstępnie szacować, ile pieniędzy wydano. Mówiąc inaczej, zmuszają obywatela RP, który chce coś z otaczającej go rzeczywistości zrozumieć, do wyciągnięcia bardzo nieprzyjemnych wniosków: albo stworzyliśmy tak nieprzejrzysty system finansów publicznych, że nikt nic nie wie, albo aparat ministerstwa jest tak niekompetentny, iż niczego dowiedzieć się nie potrafi, albo stała taktyka ministerstwa polega na tym, aby kłamać jak długo się da, w nadziei, że gdy prawda wyjdzie na jaw, to wszyscy zapomną, co ministerstwo mówiło wcześniej.

Gierek zgubił, Bauc znalazł
W latach 70. Edward Gierek wszczął wielką akcję "Szukamy 20 miliardów" (wszyscy wtedy mówili, że widocznie zgubił). Szukać zaczęliśmy już wtedy, ale znaleźliśmy dopiero dzisiaj, w maju 2001. Dzisiaj bowiem okazało się, że wedle wstępnych danych, deficyt ekonomiczny wyniósł w roku ubiegłym "tylko" 13,9 mld zł, czyli o 5,1 mld zł mniej niż zapisane 1 marca w ustawie budżetowej 19 mld zł.
Deficytem ekonomicznym można by się nie przejmować. Jest to w końcu fikcja analityczna, z której ministerstwo korzysta jak pijak z latarni (nie w celu oświecenia, lecz podparcia). Jeżeli zmiana wyliczeń tego deficytu wstecz ma jakiekolwiek znaczenie, to tylko takie, że rozbija w puch buńczuczne oświadczenia o "zacieśnieniu polityki fiskalnej". Owego zacieśnienia praktycznie nie było już w ustawie (zapisano deficyt ekonomiczny w wysokości 1,8 proc. PKB, co wobec ubiegłorocznych 2 proc. nie jest szczególnym osiągnięciem), a gdy uwzględnimy przewidywaną wysokość deficytu w skali roku (2,7 proc.) lub jego obecną realizację (prawie 10 proc. wytworzonego PKB), stwierdzimy, że mamy do czynienia ze skandalicznym poluzowaniem polityki fiskalnej. Tyle że do takich wniosków nie jest potrzebna informacja Ministerstwa Finansów. Jest to oczywiste dla każdego przeciętnie ekonomicznie wyedukowanego orangutana, który do takich wniosków dojdzie, patrząc na ceny bananów.

Zdrowsze kasy i dobry Gajek
Większe znaczenie praktyczne mają błędy w ocenie bilansów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i kas chorych. W projektach budżetu jeszcze w końcu lutego przedstawiano je jako katastrofalne. Dzisiaj okazuje się, że są wcale niezłe. Deficyt FUS przyjęty w ustawie budżetowej miał wynieść 3,25 mld zł, a dzisiaj podaje się, że wyniósł tylko 0,4 mld zł. Jeżeli ta druga informacja jest prawdziwa, prof. Gajek powinien dostać medal, a nie wymówienie. Może jednak zresztą i słusznie dostał wymówienie, albowiem następnego dnia po opublikowaniu radosnej informacji o poprawie wyniku FUS to samo ministerstwo podało, że dług FUS zwiększył się w ubiegłym roku o ponad miliard. Jak to możliwe, że deficyt 0,4 mld zł powoduje wzrost długu o miliard złotych - nie wiem. Przypuszczam jednak, że w Ministerstwie Finansów taką głupotką jak 600 mln zł nikt sobie głowy nie zawraca.
Kasy chorych, czyli etatowe płaczki narzekające na brak kasy i etatowe dziewczynki do bicia, wedle ustawy budżetowej, miały zakończyć ubiegły rok deficytem w wysokości 700 mln zł. Okazuje się, że zakończyły nadwyżką w wysokości 900 mln zł. A zatem i tutaj znaleziono kilka groszy. Błahostka - miliard sześćset. I nieelegancko jest sugerować, że skoro tych pieniędzy nie wydano, to kilka (-set?, tysięcy?) osób niepotrzebnie przedwcześnie zeszło z tego świata.

Posłowie nabici w butelkę
Przekłamania w ocenie finansów publicznych na łączną kwotę ponad 5 mld zł nie mogły nie mieć wpływu na kształt ustawy budżetowej. Mówiąc wprost, posłowie zostali wyprowadzeni w pole. Uchwalili bowiem budżet zupełnie innego kraju. Przyjęcie fikcyjnych założeń największe znaczenie miało w wypadku pieniędzy na ochronę zdrowia. Przecież w związku "z tragiczną sytuacją kas chorych" uchwalono podwyższenie składki, dostarczając w ten sposób kasom dodatkowy niezbędny miliard złotych. Dodano zatem kasom tyle, ile nie wydały (widocznie pieniądze były im niepotrzebne) w ubiegłym roku. Wypada jednak zaznaczyć, że ten dodatkowy miliard dla kas nie wziął się z powietrza, tylko został zabrany z pieniędzy przeznaczonych na bezpieczeństwo, walkę z bezrobociem, szkolnictwo wyższe i kilka innych ważkich społecznie celów. Zabrany, zdaje się, niepotrzebnie. Inna rzecz, że posłom to najwyraźniej nie przeszkadza. 25 maja, czyli już po podaniu "wstępnych wyników" kas za rok ubiegły, uchwalili oni dalsze zwiększenie składek. Morał z tego jest taki, że skoro mamy tak głupich posłów, to fakt, iż niekompetentne Ministerstwo Finansów ich okłamuje, nie ma dla Polski większego znaczenia. Wychodzi bowiem na to, że rację ma poseł Syczewski, uważając emigrację na Białoruś za racjonalne rozwiązanie.

Kwestia smaku
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak coś innego. To, co potrąca o słynną Herbertowską kwestię smaku. A chodzi o jakość oraz powagę polityki informacyjnej ministerstwa i całego rządu. Trudno nie ulec wrażeniu, że nasi władcy nabrali przekonania, iż są pomazańcami bożymi i władzę absolutną sprawują z najwyższego nadania. To zaś pozwala im mieć obywateli, delikatnie mówiąc, w miękkim zakończeniu kręgosłupa. Obywateli można zatem nie informować o stanie państwa i można ich okłamywać. Można także podawać im liczby z ostatniego losowania totolotka, przy czym każdy minister może wskazywać na inne dyscypliny. Zaryzykowałbym twierdzenie, iż ten estetyczny wymiar sprawy ma pewien wpływ na to, że elektorat postawiony przed wyborem jednej z dziewięciu partii mających reprezentację w rządzie, a noszących nazwy: AWS I, AWS II itd., skłonny jest głosować na SLD. Prognozę wyników wyborczych przedstawię jednak czytelnikom w październiku, a w listopadzie odważę się nawet podać szacunkowe wyniki wstępne.

Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.