Stopa popytu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jedyną receptą na ożywienie polskiej gospodarki jest zaostrzenie polityki fiskalnej
W dyskusjach o polityce gospodarczej jednym z najważniejszych przedmiotów sporu jest oddziaływanie państwa na krajowy popyt. Jedni uważają, że istniejące warunki powinny skłaniać państwo do pobudzania popytu, i to zarówno narzędziami polityki fiskalnej (większy udział wydatków budżetowych w produkcie krajowym), jak i pieniężnej (niższe stopy procentowe). Inni sądzą, że takie postępowanie przyniosłoby więcej szkód niż korzyści i że aby do tego nie dopuścić, należałoby, po pierwsze, uzależnić wzrost popytu krajowego od wzrostu potencjału wytwórczego (by nie zwiększać inflacji) i od zdolności eksportowych gospodarki (w celu równoważenia importu), a po drugie, zaostrzyć politykę fiskalną i złagodzić pieniężną.

Pod lupą inwestorów
Wariant bezwarunkowego pobudzania popytu metodami fiskalnymi i pieniężnymi opiera się na dwóch założeniach. Pierwsze - że istnieją wolne zdolności wytwórcze, które byłyby wykorzystane, gdyby zwiększył się popyt krajowy. Drugie - obniżenie stóp procentowych zmniejszyłoby napływ obcych walut, przez co złoty by osłabł, a w następstwie tego szybciej wzrastałby eksport, a wolniej import. Założenia te mają kiepskie podstawy.
Słabością pierwszego jest pomijanie faktu, że pewne zdolności wytwórcze nie są wykorzystywane nie z powodu braku popytu, ale dlatego że koszty wytwarzania nie mieszczą się w cenach sprzedaży. Poza tym dodatkowy popyt nie kieruje się na towary pochodzące z wolnych zdolności wytwórczych, lecz głównie na towary z importu. A to oznacza, że reakcją na dodatkowy popyt musi być dodatkowy wzrost cen i dodatkowy wzrost importu.
Wątpliwości budzi również założenie o deprecjacji pieniądza krajowego na skutek zmniejszonego napływu obcych walut z powodu obniżenia stóp procentowych. Gdy o napływie obcych walut decydują zagraniczne inwestycje bezpośrednie, a tak było w minionych latach i tak jest do dziś, złoty może się wzmacniać po obniżce stóp procentowych, a osłabiać po ich podwyżce. Nawet pomijając bezpośrednie inwestycje zagraniczne i przyjmując, że różnica między realnymi stopami procentowymi w kraju i za granicą jest stała, strumień zagranicznych inwestycji portfelowych, a w rezultacie i kurs walutowy mogą się zmieniać, jeśli inwestorzy uznają, że zwiększyło się lub zmniejszyło ryzyko inwestowania w polskie papiery wartościowe. Dlatego właśnie inwestorzy obserwują wyniki w handlu zagranicznym, sytuację budżetową oraz zmiany instytucjonalne mogące wpływać na równowagę gospodarczą.

Inflacja czy bezrobocie
Przyspieszenie wzrostu inflacji nie odstrasza zwolenników bezwarunkowego pobudzania popytu. Mówią, że lepiej mieć wyższą inflację i mniejsze bezrobocie niż odwrotnie. Tymczasem takiej alternatywy w rzeczywistości nie ma. Szybsza inflacja bardziej pogłębia nierównowagę zewnętrzną, ale wcale nie musi prowadzić do zwiększenia zatrudnienia. Może je nawet zmniejszyć. Z inflacją wiąże się bowiem zmiana relacji cen, a więc również relacji kosztów i cen sprzedaży. Dostosowywanie się podmiotów gospodarczych do tych nowych relacji jest zwykle trudne. W pewnych wypadkach pojawiają się tylko kłopoty przejściowe, ale w innych - trwałe, zmuszające do zmniejszenia produkcji i zatrudnienia. Spadek lub wzrost inflacji na ogół pogarszają stosunek cen sprzedaży do kosztów wytwarzania, zwiększają więc trudności dostosowawcze firm. W związku z tym mówi się o kosztach dezinflacji. Wywołując wyższą inflację, należy zatem zdawać sobie sprawę z tego, że gospodarka może zapłacić za to podwójnie stratami w produkcji i zatrudnieniu: gdy inflacja rośnie i później, gdy się ją obniża, aby nie była wyższa niż u zagranicznych partnerów handlowych.
Sterowanie wzrostem popytu krajowego tak, aby nie przyspieszał inflacji i nie pogłębiał nierównowagi zewnętrznej, jest jednym z elementów polityki alternatywnej w stosunku do przedstawionej wyżej polityki bezwarunkowego pobudzania popytu. Drugim elementem tej polityki jest zmiana proporcji między tą częścią popytu krajowego, która zależy od ceny kredytu, a pozostałą, która od tego nie zależy. Otworzyłoby to drogę do szybszego obniżania stóp procentowych.

Dłużnik niezadowolony
Częścią popytu nie reagującą na cenę kredytu są wydatki budżetowe. W wypadku zrównoważonego budżetu jest to oczywiste, bo wydatki są pokrywane z wpływów podatkowych. Ale nawet gdy występuje deficyt budżetowy i państwo, aby go sfinansować, musi zaciągać pożyczki w sektorze prywatnym (krajowym i zagranicznym), wysokość tych pożyczek nie zależy od wysokości oprocentowania, które trzeba będzie spłacać. Oczywiście jeśli państwo jest zadłużone, rząd zachowuje się jak każdy dłużnik, czyli jest niezadowolony z wysokich stóp procentowych. Różni się jednak od prywatnych dłużników tym, że oni zadłużają się bardziej, gdy oprocentowanie jest niższe, a mniej, gdy jest wyższe. Państwo zaś pożycza tyle, ile potrzebuje, nie licząc się z wysokością stóp procentowych. Drugą częścią popytu krajowego poza budżetem są wydatki sektora prywatnego, czyli wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych i inwestycyjne przedsiębiorstw. Tę różnicę między popytem sektora finansów publicznych i popytem sektora prywatnego można by było wykorzystać do szybszego obniżania stóp procentowych. Im wolniej w porównaniu z produktem krajowym zwiększano by wydatki publiczne, tym szybciej mogłyby spadać stopy procentowe.

Zaciskanie pasa
Sugerowana zmiana w relacjach polityki fiskalnej i pieniężnej nie jest niezbędnym warunkiem obniżania stóp procentowych. Jest tylko warunkiem przyspieszenia tego procesu, bez narażania gospodarki na niebezpieczne wstrząsy. Warto przypomnieć, że w minionej dekadzie wszystkie rządy obiecywały zaostrzenie polityki fiskalnej. Dziś, gdy stało się to wręcz nieodzowne, coraz głośniej mówi się o potrzebie zwiększenia wydatków publicznych, a w najlepszym razie - złagodzenia polityki pieniężnej bez zaostrzania polityki fiskalnej. Łatwo zauważyć, że gdy myśli się o krótkich okresach, jakiekolwiek zacieśnienie polityki fiskalnej wydaje się niemożliwe. Ale gdy bierze się pod uwagę odleglejszą perspektywę, zmniejszanie udziału wydatków publicznych w produkcie krajowym jest realne. Gdy ponadto wiadomo, że długotrwałe przyspieszenie inwestycyjne jest gospodarce polskiej niezwykle potrzebne, konieczny jest powrót do programu zaostrzania polityki fiskalnej i realizowanie go z większą konsekwencją niż dotychczas. To najważniejszy wymóg chwili.
Długotrwałe przyspieszenie wzrostu inwestycji jest absolutnie niezbędnym warunkiem zmniejszania bezrobocia w Polsce. Aby to osiągnąć, trzeba obniżyć stopy procentowe w sposób nie zwiększający inflacji i nie pogłębiający nierównowagi zewnętrznej. Ale to nie byłoby jeszcze wystarczające. Trzeba ponadto ułatwić przedsiębiorstwom samofinansowanie i silniej uzależnić je od konkurencji rynkowej. Samofinansowanie w gospodarce kierującej się kryteriami efektywności polega między innymi na tym, że firmy dokonujące inwestycji już na wstępie dysponują określonymi funduszami pochodzącymi ze skumulowanych zysków. Kredyt tylko uzupełnia te fundusze i można go uzyskać, jeśli jest szansa spłacenia go z przyszłych zysków. Zdolność samofinansowania powinna być zwiększona dzięki uwolnieniu przedsiębiorstw od niektórych ciężarów fiskalnych. Nie powinno się natomiast stosować działających selektywnie ulg podatkowych, które w praktyce prędzej czy później zyskują charakter uznaniowy. Nasilenie presji konkurencji rynkowej, zmuszającej przedsiębiorstwa do rozwoju i wzrostu efektywności zarówno w działalności bieżącej, jak i inwestycyjnej, wymaga z kolei zmiany jakości rynków. W tym celu należy przeciwdziałać tendencjom koncentracyjnym w kolejnych branżach i protekcjonizmowi, które osłabiają presję rynku na producentów i ograniczają przez to możliwość zmniejszania bezrobocia. Sztywne przepisy kodeksu pracy, osłabiające konkurencję na rynku pracy, także utrudniają wzrost zatrudnienia. Rozważna polityka gospodarcza jest potrzebna, ale nawet najlepsza nie wypełni luk, jakie tworzy niedostatek konkurencji.

Jak wywołać kryzys walutowy
Waldemar Kuczyński w tekście "Deficyt umiaru" ("Wprost", nr 22) ostro zrecenzował mój artykuł z "Rzeczpospolitej" (z 16 maja). Mój polemista, często zwalczający powierzchowne widzenie spraw, tym razem sam uległ stereotypom. Z pewnością jego propozycja, aby tak zwany cel inflacyjny zmieniał się wraz z bieżącą inflacją, nie jest przemyślana. Waldemar Kuczyński stanął też w obronie stereotypu mówiącego o podporządkowywaniu polityki pieniężnej nie tylko stabilizowaniu cen, lecz także ożywianiu gospodarki, gdy słabnie. Uważa on, że w przeciwnym razie "funkcja celu" (inflacyjnego, jak można rozumieć) nie jest dostosowana do "warunków ograniczających". Waldemar Kuczyński nie wymienił tych warunków, ale użyta przez niego formuła "kamień na kamieniu" każe przypuszczać, że chodzi o poziom aktywności gospodarki. Innymi słowy, zarzut jest taki, że gdyby bank centralny nie koncentrował się tak bardzo na zwalczaniu inflacji i zwiększył dopływ pieniądza do gospodarki, poziom produkcji i zatrudnienia byłby wyższy. Otóż byłoby wręcz odwrotnie. Gdyby zalecenie Waldemara Kuczyńskiego zostało zastosowane i stopy procentowe obniżono by w stopniu go zadowalającym, prawdopodobnie nie uniknęlibyśmy kryzysu finansowego. Taki pogląd wyraziło wielu analityków, także krytycznie nastawionych do RPP. Połączenie z ekspansywną polityką fiskalną ekspansywnej, a nie restrykcyjnej, polityki pieniężnej w sytuacji, gdy deficyt w obrotach bieżących przekraczał 8 proc. PKB - to by dopiero było nieszczęście.

Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.