Zator finansowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mechaniczne udrażnianie tętnic co roku ratuje życie co najmniej kilkunastu tysiącom chorych


Holendra Jochena K. przywieziono z zawałem serca do szpitala. Natychmiast został poddany angioplastyce - udrożnieniu naczynia wieńcowego. Wkrótce po zabiegu samodzielnie wstał i kategorycznie odmówił pozostania w szpitalu. Za zgodą lekarzy został odwieziony do domu. Podobna sytuacja zdarzyła się w szpitalu w Grójcu. Gdy ktoś z personelu poszukiwał pacjenta, u którego w trakcie zawału również wykonano ten zabieg, spotkał go na korytarzu palącego papierosa i żądającego wypisania do domu. - Metoda mechanicznego udrażniania tętnic w ostrym zawale serca jest szybka, dużo skuteczniejsza niż tradycyjne sposoby i wywołuje mniej powikłań - twierdzi prof. Zbigniew Religa, dyrektor Instytutu Kardiologii w Aninie.

Wyścig z czasem
Zabieg angioplastyki wieńcowej polega na udrożnieniu zatkanej skrzepem tętnicy doprowadzającej krew do mięśnia sercowego. Nie wymaga otwierania klatki piersiowej jak podczas wszczepiania by-passów. Przez tętnicę udową wprowadza się do miejsca zwężenia plastikowy cewnik. Następnie wsuwa się w niego cewnik z balonikiem, który napełnia się płynem i mechanicznie poszerza naczynie. Czasami trzeba też w tętnicy umieścić stent (rusztowanie zapobiegające zapadaniu się naczynia) oraz podawać pacjentowi lek zapobiegający tworzeniu się skrzepu.
- Zabiegi te stosujemy od lat - mówi prof. Witold Rużyłło z Instytutu Kardiologii w Aninie. - Dzięki nim śmiertelność wśród osób przechodzących zawał jest co najmniej dwukrotnie mniejsza niż wśród leczonych tradycyjną metodą - lekami trombolitycznymi, które rozpuszczają skrzep. Problem polega właściwie tylko na jednym: aby chory jak najszybciej znalazł się w szpitalu z oddziałem kardiologii interwencyjnej czynnym całą dobę. Niezbędny jest do tego odpowiedni system.

Serce Podlasia
Pierwszy taki system w kraju wprowadzono w Zabrzu. Zintegrowane ratownictwo kardiologiczne od ponad roku działa na Podlasiu. Pacjenci trafiają tu do szpitala w niecałą godzinę od momentu wystąpienia objawów zawału. Drogą powietrzną transportowani są nawet z miejsc odległych o 150 km. Dzięki jedenastu nowoczesnym karetkom reanimacyjnym i utworzeniu pięciu szpitalnych oddziałów ratunkowych czas dojazdu karetki skrócił się do 60 minut spoza obszaru zabudowanego. - Do wdrożenia tego systemu przygotowywaliśmy się przez dwa lata - mówi dr Wacław Kochman, kierownik Zakładu Kardiologii Inwazyjnej Akademii Medycznej w Białymstoku. - Musieliśmy przeszkolić lekarzy pierwszego kontaktu i pracowników pogotowia w diagnozowaniu zawału, szefów izb przyjęć i nawet dyrektorów szpitali. Ważne jest nie tylko to, aby dyspozytor, któremu zgłaszane są objawy choroby, zorientował się, że do pacjenta należy wysłać erkę, ale także by lekarze pogotowia potrafili zdiagnozować zawał i już w drodze zastosowali leki przeciwzakrzepowe.
Do tej pory człowiek odczuwający dolegliwości zawałowe udawał się do lekarza pierwszego kontaktu po poradę lub trafiał do szpitala, gdzie przeważnie po zdiagnozowaniu zawału stosowano leczenie fibrynolityczne. Nie tylko metoda ratowania była mniej efektywna, ale i chory tracił dużo czasu. Nic więc dziwnego, że po wdrożeniu nowego systemu na Podlasiu śmiertelność wśród osób, u których wystąpił zawał, obniżyła się co najmniej o połowę. Podobne rozwiązania wprowadzono niedawno także w Krakowie i Warszawie. Wszędzie okazują się efektywne. Najpoważniejszą przeszkodą w ich rozpowszechnieniu jest jednak brak pieniędzy.

Cena życia
W Warszawie zawał serca metodą angioplastyki wieńcowej leczono w trzech szpitalach. Kliniki jednak zwykle pracują do 18.00, a właśnie wieczorami i w weekendy zdarza się najwięcej zawałów. W zeszłym roku pierwsza całodobowe dyżury kardiologii interwencyjnej wprowadziła Klinika Kardiologii szpitala MSWiA. Wkrótce zdecydował się na to również szpital przy ul. Spartańskiej oraz Instytut Kardiologii w Aninie (ma dwie pracownie angioplastyki i cztery stoły, na których można wykonywać zabiegi). - Odnieśliśmy sukces - podsumowuje pierwsze trzy miesiące działania systemu prof. Religa. - Na 276 pacjentów z zawałem, którzy trafili do nas w tym okresie, zmarło jedynie dziewięciu (3,3 proc.). Tymczasem w tych placówkach, w których stosowane są tradycyjne metody leczenia, śmiertelność wynosi 13 proc.
Co więc stoi na przeszkodzie upowszechnienia tej metody w całym kraju? Oczywiście pieniądze. Jak wylicza prof. Marian Miśkiewicz, zastępca dyrektora Instytutu Kardiologii w Aninie, sama procedura medyczna kosztuje 5 tys. zł, hospitalizacja pacjenta - 4 tys. zł, leki - około 5 tys. zł, utrzymanie dwóch zespołów dyżurujących całą dobę - 1,4 tys. zł. - W sumie to 16 tys. zł, a szpital otrzymuje z Ministerstwa Zdrowia jedynie 5 tys. zł - podsumowuje prof. Miśkiewicz. - Gdybyśmy więc mieli pomagać wszystkim potrzebującym, to zintegrowany program wieloośrodkowy, w którego ramach wykonywano by 1700 zabiegów rocznie, kosztowałby 30 mln zł. Skąd wziąć na to pieniądze?

Czas na bilans
Całodobowe dyżury kardiologii interwencyjnej w całym kraju nie wiążą się tylko z wydatkami. Wszyscy zapominają jakoś, że uratowano by co najmniej kilkanaście tysięcy chorych ze stu tysięcy dostających co roku zawału. Ile jest warte życie tych ludzi? Ile można zaoszczędzić na drogim leczeniu i rehabilitacji ludzi po zawałach? Ile na rentach dla tzw. kalek sercowych? Nasze nieszczęście polega na tym, że do tej pory nikt tego nie policzył. Został na to przyznany grant przez Komitet Badań Naukowych, ale wyniki prac zespołu specjalistów mają być znane za trzy lata. Dopiero wtedy przekonamy się, czy stać nas na upowszechnienie tej metody.

Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.