„Piłem i szlajałem się z kobietami”. Nieznane fakty o kultowym pisarzu

„Piłem i szlajałem się z kobietami”. Nieznane fakty o kultowym pisarzu

Stos książek, zdjęcie ilustracyjne
Stos książek, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Unsplash / Sharon McCutcheon
Literatura ma silne związki z alkoholem głównie dlatego, że wielu pisarzy ratuje się nim w chwilach rozpaczy spowodowanej odpływem weny, a potem z uwagą przyglądają się samym sobie w trakcie i po „spożyciu”. Patrzą też na innych. Wielu utopiło w gorzale swoje talenty, ale powstało też wiele podlanych alkoholem arcydzieł.

Jakie dzieła powstały pod wpływem alkoholu? Choćby twardo zakotwiczona w kanonie XX-wiecznej literatury powieść Malcolma Lowry’ego „Pod wulkanem”, jak zachwycająca proza Wieniedikta Jerofiejewa „Moskwa – Pietuszki”, a u nas wybitne opowiadanie Marka Hłaski „Pętla”. Ale wśród tych wielkich pijackich epopei oraz mało komu znanych zmarnowanych talentów wyróżnia się Charles Bukowski, pisarz kultowy, który najgłębszej i najbardziej bezwstydnej analizie poddał - na własnym przykładzie - fenomen literackiego picia. Jak to wygląda, pokazuje wydana teraz u nas książka amerykańskiego artysty „O piciu” (to zbiór utworów pisarza, zredagowany przez Abla Debritto - red.)

Czytaj też:
Przeżył koszmar w getcie. Tragiczne losy znanego pisarza

Zmarły w 1994 roku Bukowski przede wszystkim był konsekwentny w działaniu. Jak zaczął jako nastolatek używać alkoholu, tak trzymał się tego przez całe życie. Pisać zaczął też wcześnie, ale – nie odnosząc spektakularnych sukcesów – się zniechęcił. W jednym z listów konsekwencje tego opisał niezwykle lapidarnie: „Przestałem pisać. Skupiłem się na piciu”. Wiele lat później wrócił do tego momentu w wywiadzie: „Zrezygnowałem z pisania, mając poczucie obrzydzenia. Picie i szlajanie się z kobietami stały się moją formą sztuki”. Uprawiał tę sztukę przez dekadę, ale „obrzydzenie” mu minęło, rzucił pracę na poczcie i w 19 nocy i dni napisał powieść „Listonosz”, która stała się początkiem jego kariery. Oczywiście z alkoholu i szlajania się z kobietami nie zrezygnował, zwłaszcza że pierwsze literackie sukcesy, choć niewielkie w tamtym okresie, sprawiły, że wyraźnie poprawiła się jego atrakcyjność w oczach pań.

Miał więc trzy poważne namiętności, którym oddawał się z pasją. Pił codziennie i to trunki rozmaite: gdy był młody i biedny – najtańsze piwo, gdy mu się finansowo poprawiło – dobre piwo i whisky, ale ostatecznie, po pełnych poświęcenia badaniach prowadzonych na żywym organizmie (własnym!) doszedł do wniosku, że najlepsze jest wino, bo nie trzeba go pić tyle co piwa, by wchłonąć swoją dawkę alkoholu, a mniej znaczyło wyhamowanie rozrostu brzucha. Zaś mocne trunki zwalały go za szybko z nóg przez co uniemożliwiały skuteczne pisanie. Natomiast wino sączyć można przez kilka godzin i w tym czasie pisać. Aż do urwania filmu.

A rankiem – jak to Bukowski opisywał – wystarczyło pozbierać porozrzucane na podłodze maszynopisy, wykreślić nieudane wersy (wyliczył nawet w procentach, ile ich na ogół bywało), a reszta układała się w wiersze. Gdy się czyta takie jego opisy procesu twórczego, można tylko pozazdrościć, że to było takie proste. W jednym z wywiadów nawet zakpił, że skoro wszystko napisał „po pijaku”, to znaczy „Płacą mi za picie. Ludzie płacą mi, żebym pił. To urocze”. O talencie skromnie nie wspomniał ani w tam, ani w żadnym innym wywiadzie.

Czytaj też:
Książki do słuchania w podróży

Wiele wskazuje na to, że nie wierzył w jakikolwiek talent, że po prostu chciał tylko opisywać swoje życie i swoje doświadczenia, a alkohol był sposobem ubarwienia tego życia – na trzeźwo nie walczyłby przecież na pięści w barach i nie przeżył wielu innych barwnych przygód i romansów. „Picie oliwi maszynerię, ale wątpię, żeby dawało nam lepsze zrozumienie albo widzenie prawdy” – wyjaśniał już jako sławny pisarz. I sprowadzał rzecz do parteru: „Sprawia jedynie, że ruszamy z miejsca nasze martwe tyłki”. To charakterystyczne dla niego, bo przecież już na początku lat 60., jako pisarz na dorobku, twardo deklarował: „Nie znoszę pisarzy, redaktorów ani nikogo, kto chce rozmawiać o Sztuce”. I zgodnie z tym utrzymywał bardzo luźne i tylko sporadyczne kontakty z tzw. środowiskiem literackim. Jego światem były zadymione bary, jak w nakręconym na podstawie jego prozy filmie „Ćma barowa” i tani pokój z maszyną do pisania na stole.

To, jak wyglądało jego spotkanie z wielkim literackim światem można zobaczyć na YouTube, a on sam opisał w książce „Szekspir nigdy tego nie robił”. I ten jej fragment oczywiście musiał się znaleźć w tomie „O piciu”. Otóż kiedy jeszcze wydawcy mieli nadzieję, że uda się z niego zrobić standardową gwiazdę literatury, wysłano go w celach promocyjnych do Francji. A tam był Bukowski m.in. gościem honorowym prestiżowego telewizyjnego programu literackiego „Apostrophes” prowadzonego przez papieża tamtejszej kultury Bernarda Pivota.

Do studia wkroczył z butelką wina, jak zwykle już po spożyciu innej, zasiadł między wyfiokowanymi francuskimi intelektualistami i grzecznie rzucił: „Znam wielu amerykańskich pisarzy, którzy chcieliby wziąć udział w dzisiejszym programie. Dla mnie to nie ma aż takiego znaczenia…”. Pivot oczywiście zwrócił się do innego gościa, a Bukowski sączył wino i było mu coraz lepiej. Poprosił pisarkę, by pokazała mu nogi, rzucił kilka złośliwości i kiedy lampy mu przygrzały, a wino się skończyło zabrał się do wyjścia, czego zresztą – jak się okazało na drugi dzień – nie pamiętał.

Prosta reakcja: gdy dostrzegał, że nie jest akceptowany, bo nie pasuje do otoczenia, to po prostu wychodził. Pełen luz. Pewnie że podlany alkoholem, ale i tak odważny. Czy ktoś inny odważyłby się tak zwyczajnie wstać i wyjść ze studia Apostrofu? Historia francuskiego życia literackiego nie zna drugiego takiego przypadku. Ale części widzów taka kontestacja kulturalnego salonu bardzo się podobała. Prasie też. A kelnerzy w Nicei fetowali go po swojemu. Widzieli w nim swojaka, bo Bukowski pisał o zwyczajnym życiu, o bohaterach, którzy uwikłani w codzienność starają się realizować swoje pasje i nieważne czy były to pasje do pisania, alkoholu, seksu czy wyścigów koni. To imponowało i imponuje każdemu, kto nie ma odwagi być sobą i powiedzieć sobie, że ma gdzieś, co inni pomyślą o tym, jaki on jest. A on taki właśnie był. Trzymał się zdarzeń ze swojego życia, co ze swoistym poczuciem dumy podkreślał często.

Był łagodnym buntownikiem, za którego buntem nie kryło się żadne przesłanie ogólne, chęć zmiany świata czy narzucenia innym swoich poglądów i swojej postawy. On się buntował dla samego siebie, po to, by być takim, jak chciał być: móc pić, pisać, skromnie żyć na marginesie życia społeczeństwa, nie uznawać autorytetów. Lektura jego poezji i prozy to po prostu okazja do spotkania z fajnym wrażliwym facetem, który szczerze wyznawał, że nie jest myślicielem, że korzysta z alkoholu i nie ma zamiaru zmieniać swoich przyzwyczajeń, który – jak wszyscy – przeżywał chwile zwątpienia w siebie, nie zaprzątał sobie głowy talentem, choć wiedział, że - jak pisał - „na swój własny podejrzany sposób prawdopodobnie jest wyjątkowy”. I który przede wszystkim miał szaloną pasję pisania, jakby swoje pokręcone życie chciał za wszelką cenę zamienić w literaturę, bo to nada mu sens. I chyba nadało.

Czytaj też:
Upadek telewizji, sprawa Tomasza Komendy, otrucie Nawalnego, dzieci Kalibabki. Co w nowym „Wprost”?

Artykuł został opublikowany w 33/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.