Druga Irlandia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mistrz Julian Klukowski, zwiedziwszy przy okazji turniejów brydżowych pół świata, twierdzi, że najbardziej podobną do Polaków nacją są Irlandczycy. W przeważającej części wyznania rzymskokatolickiego, gościnni, lubiący (i umiejący) sporo wypić, a dnia następnego nieskorzy do rzucania się w wir pracy. Długoletnie uczestnictwo w strukturach Zachodu (a ostatnio w Unii Europejskiej) sprawiło jednak, że irlandzka gospodarka rozwija się niebywale i dobroduszni Ajrysie są nam często stawiani za wzór. Jeśli chodzi o puby irlandzkie, to tylko patrzeć, jak dogonimy ojczyznę Guinnessa, a Dzień św. Patryka w Warszawie może już dziś konkurować z dniem patrona Eire w Dublinie. Zielona Wyspa widzi się większości Polaków jako sympatyczny i przyjazny kraj.
I nagle szok! Irlandczycy odrzucają w referendum wynegocjowany w bólach traktat z Nicei. Wejście Polski do Europy staje pod wielkim znakiem zapytania. Wszystko to prawda - ale skąd ten szok?
Dla ludzi znających Grecję, Portugalię czy Irlandię sprzed wstąpienia do UE i obecnie nie ma wątpliwości. Nasze wejście do unii to przede wszystkim interes dla Polski. Dla Europy niby też, ale dopiero w długoterminowej perspektywie. Rozumieją to elity, rządy europejskie - ale społeczeństwa? Ludzi nie obchodzi, co będzie za dziesięć lat. Żądają dobrobytu już! Teraz! Nie chcą się nim dzielić z wygłodniałymi petentami ze Wschodu. Czy to takie dziwne? Wyobraźmy sobie Europę za lat dziesięć (wersja optymistyczna). Polska jest już członkiem unii, otrzymuje wsparcie z funduszu rozwoju dla krajów najbiedniejszych, poziom życia osiąga u nas stan, jaki obecnie prezentuje Irlandia. Nadchodzi jednak termin przyjęcia do UE kolejnych członków: Litwy, Ukrainy czy, nie daj Boże, Białorusi. Jaki będzie wynik referendum w tej sprawie? Czy Polska będzie się jutro chciała podzielić eurogrosiwem z petentami ze Wschodu? Lepiej więc od razu ustalić, że decyzje o dalszym rozszerzaniu unii będą zapadały u nas w parlamencie, a nie w drodze referendum. I to nie w okresie przedwyborczym. A na razie uszy po sobie, nie obrażać się na Irlandię i za wszelką cenę pchać się do Europy. Sprytni Czesi i doświadczeni w aliansach Madziarzy wskazują drogę.
Uderzyłem dziś w jakiś strasznie poważny ton. Na koniec więc anegdotka opowiedziana mi przez wspomnianego na początku felietonu Julka Klukowskiego. Otóż jego kolegę, brydżystę z Łodzi, odwiedził w latach 80. znajomy Irlandczyk. Ponieważ kolega umówiony był już wcześniej na roberka, zabrał gościa z sobą. Roberek się przedłużył. Kiedy gracze nad ranem opuścili lokal i wsiedli do tramwaju, okazał się on pełny robotnic i robotników udających się na godzinę 6.00 do łódzkich przędzalni. W pewnym momencie Irlandczyk nachylił się do łodzianina i wskazując na tłum wypełniający wagon, skonstatował: "Nie wiedziałem, że u was w Polsce tyle osób gra w brydża".

Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.