Teresa Klemańska dla „Wprost”: Obiłabym gęby prawdziwym zabójcom

Teresa Klemańska dla „Wprost”: Obiłabym gęby prawdziwym zabójcom

Teresa Klemańska i Tomasz Komenda
Teresa Klemańska i Tomasz KomendaŹródło:Newspix.pl / Damian Burzykowski
Gdy jechałam na wywiad z Teresą Klemańską, zastanawiałam się, jaka jest naprawdę. „To po prostu niezwykła kobieta” – mówiła mi osoba, która ją dobrze znała. Całą drogę zastanawiałam się, czy odzyskała radość życia po wyjściu syna z więzienia. Bo czy w ogóle można wyjść z takiej traumy? Czy z życia, które rozpadło się na tysiące kawałków, coś jeszcze złożyła? – Musiałam być silna od pierwszego dnia życia. Ojciec-damski bokser, pierwszy mąż - jeszcze gorszy. A potem ta historia z Tomkiem – wyznała już na wstępie naszej rozmowy.
Przypominamy wywiad z Teresą Klemańską, która w październiku 2020 roku mówiła dla „Wprost” między innymi o tym, co jej syn zamierza zrobić z pieniędzmi z odszkodowania.

Lekko nie jest, bo zdrowie coraz słabsze. Poważnie choruje, boli ją kręgosłup i jeszcze długo mogłaby wymieniać inne dolegliwości. Ciężko na to wszystko sobie zapracowała. Brała przez lata za wiele na swoje barki. Ale przecież na głowie miała całą, wielodzietną rodzinę. Każdy domagał się jej zainteresowania, troski, pomocy.

Jej syn, Tomasz Komenda przeszedł piekło na ziemi. Do aresztu trafił w 2000 roku. Trzy lata później sąd skazał go na 15 lat, a w 2004 roku podwyższono wyrok do 25 lat więzienia za gwałt i brutalne zabójstwo nastoletniej Małgosi z Miłoszyc. A po drodze próbowano go jeszcze wrobić w zgwałcenie innej dziewczyny. Gdy Sąd Najwyższy oddalił kasację obrońcy, stracił wiarę w sprawiedliwość. Po 18 latach oczyszczono go z zarzutów i opuścił znienawidzone mury. Do dziś walczy o niemal 19 milionów odszkodowania. Spokoju tak do końca nie ma. I nie może go mieć, gdy rodzina dziewczynki wciąż obwinia go za wszystko, a losy prawdziwych winowajców tzw. zbrodni miłoszyckiej wciąż się ważą. Pod koniec września wrocławski sąd skazał Ireneusza M. i Norberta Basiurę. Dostali po 25 lat za zbrodnię, którą wcześniej przypisano Tomkowi.

W połowie naszej rozmowy zadzwonił telefon. Jeden z synów powiedział pani Teresie coś, co zwaliło ją z nóg, że „Basiura jest na wolności”. – Jak to? Jaki horror, nie nie mogę!” – rzuca do słuchawki. Szybko rozłącza się i wyraźnie traci humor. Denerwuje się jeszcze bardziej, gdy z tą samą wiadomością dzwoni kolejny syn i mąż Mirek.

Chwilę później znów się uśmiecha. Gdy pytam o wnuka, który ma się pojawić, nie kryje emocji: Filipek, syn Tomka urodzi się w Mikołajki. Fajnie, co?

Żyje bardzo szybko, ale chce wreszcie zwolnić. – Tak byśmy z Mirkiem sobie gdzieś pojechali. On też się przez lata naszarpał z życiem. Że on to zniósł wszystko. A ja przecież jestem wredota. Postawiłabym mu pomnik – śmieje się. Pani Teresa patrzy mi w oczy przez całą rozmowę. Mówi, że od życia już niczego nie chce i nie marzy o pałacu, który Tomek obiecał jej kupić za pieniądze z odszkodowania. – Chcę tylko spokoju. A gdybym miała parę groszy to może bym sobie piękny uśmiech zrobiła? – żartuje.

I wtedy właśnie przypomniały mi się słowa znajomej: „Czy pani Teresy można nie kochać?”. Można. Miała sporo wrogów i część do dziś spotyka we Wrocławiu. Są przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, na widok których najchętniej przeszłaby na drugą stronę ulicy. Nazwisk tych prokuratorów, sędziów czy adwokatów nawet nie chce wymieniać. – Chodziłam do nich jak taki detektyw, znałam całą sprawę Tomka od podszewki. Nikt nie chciał mnie słuchać. Temida była ślepa.

W książce Grzegorza Głuszaka „Walka przez łzy. Matka Tomasza Komendy Teresa Klemańska” (wyd. Znak Literanova) opowiadała, że sąsiedzi pluli jej w twarz. Wieszali mięso na klamce, brzydzili się matką pedofila i mordercy. Dopiero amstaff, którego kupił jej syn, trochę odstraszył nienawistników. Po latach zaczęli mówić „dzień dobry”, ale ona nie reaguje. – Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego – mówi. Po dwóch godzinach rozmowy w kawiarni wstaje od stolika i wstępuje w nią energia. Zapala ulubionego „Mocnego” i spieszy się do domu, rzucając na odchodne: „Lecę do swojego Mireczka”.

Wprost: Znaczenie imienia Teresa wiele o pani mówi. To osoba szlachetna i wytrwała w postanowieniach. Dąży do celu, nie bacząc na życiowe zakręty. Ale z oporem wybacza wyrządzone krzywdy.

Teresa Klemańska: Ludzie zawsze mówili, że jestem silna. Ale już tej siły nie mam. Musiałam być jak skała przez 18 lat, gdy mój syn siedział w więzieniu. Ale ten krzyż dźwigam od dziecka. Pamiętam, jak ojciec lał mamę. Później przeszłam przez nieudane małżeństwo. Od dnia ślubu byłam bita.

Życie naznaczone piętnem. Od pierwszego dnia.

Od małego walczyłam o siostry, o mamę. Tata był wyjątkowo niedobry. Wszystkie byłyśmy katowane. Mama w szpitalu przez niego wylądowała.

Pani jako jedyna, a jednocześnie najmłodsza z sióstr, wreszcie postawiła się ojcu.

Kiedyś, gdy podniósł rękę na mamę, nie wytrzymałam. Przyłożyłam mu na odlew. Stał jak słup ze zdziwienia, że dwunastolatka tak do niego podskoczyła. Później, gdy mu złe myśli po głowie chodziły, odwracał się za siebie, patrzył, czy gdzieś mnie w pobliżu nie ma. Miał do mnie respekt od tamtej pory. Gdy po latach umarł, nie mogłam sobie wybaczyć, że w ogóle coś takiego zrobiłam.

Artykuł został opublikowany w 38/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.