Komiks wojenny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Produkcja "Pearl Harbor" kosztowała Walt Disney Company 135 mln dolarów. Pieniądze te zwróciły się już po trzech tygodniach projekcji. Krytycy jednak nazwali ten film wakacyjnym popcornem. Historyk z Uniwersytetu w Cambridge John Dower, nagrodzony Pulitzerem za książkę "Embracing Defeat: Japan in the Wake of World War II", twierdzi, że największy problem w "Pearl Harbor" stanowi prawda historyczna: "Celem Hollywood jest dostarczanie rozrywki, ale twórcy powinni mieć również świadomość, że młode pokolenie uczy się historii z ekranów kinowych. A film ten jest najbardziej fałszywą lekcją historii".

Nie świętować klęsk
"Pearl Harbor" pojawił się na ekranach amerykańskich kin w Dniu Pamięci Narodowej, kiedy Amerykanie nie tylko wyjeżdżają na zieloną trawkę, aby odpocząć od pogoni za coraz trudniejszą rzeczywistością, ale i dekorują flagami groby bohaterów. Przypinają też ordery tym, którzy jeszcze żyją. Nie lubią natomiast wspominać swoich klęsk, bo - jak twierdzi profesor socjologii Norman Stonebridge - czczenie rocznic własnych porażek działa na naród destrukcyjnie, a w młodych ludziach może zachwiać wiarę we własne siły. Dlatego też przez całe lata temat Pearl Harbor był omijany, a rocznice obchodzono jedynie na Hawajach, z udziałem zarówno tych, którym udało się przeżyć japoński atak, jak i tysięcy Japończyków odpoczywających na wyspie. Hawaje od lat utrzymują się z turystyki, nadszedł więc czas, by sprzedać też historię tej wyspy określanej mianem raju na ziemi.
Co prawda o Pearl Harbor nakręcono już kilka filmów (najsłynniejszy to "Tora, Tora, Tora"), ale żaden z nich, zdaniem Todda Garnera z wytwórni Disneya, nie przedstawiał uroków tej wyspy i tragedii, która się tam rozegrała. To właśnie Garner był głównym pomysłodawcą "Pearl Harbor". Z przeprowadzonych przez wytwórnię Disneya badań wynikało, że ponad 65 proc. najczęściej odwiedzających kina widzów to ludzie między 17. a 24. rokiem życia. O klęsce w Pearl Harbor nigdy nie słyszeli, a Hawaje kojarzą im się tylko z wakacjami. Producentowi filmu Jerry’emu Bruckheimerowi, który przyznał, że przed przystąpieniem do pracy sam niewiele wiedział na ten temat, Hawaje 1941 jawiły się jako czas "niewinności i brutalności". Był to więc idealny temat na film początku XXI wieku - miał bawić i jednocześnie uczyć historii własnego kraju.

Co się naprawdę wydarzyło w Pearl Harbor?
Ci jednak, którzy przeżyli atak, twierdzą zgodnie, że film ma niewiele wspólnego z wydarzeniami, które rozegrały się 7 grudnia 1941 r. "Mimo iż nagrano z nami kilkaset godzin wspomnień, autorzy nie potrafili oddać nawet nastrojów, jakie panowały wówczas na Hawajach, nie mówiąc o faktach" - powiedział w jednym z wywiadów 85-letni Peter Smith. Wiele kontrowersji budzi na przykład postać pomocnika kucharza i boksera Doriego Millera, granego zresztą fatalnie przez Cubę Goodinga Jr. Miller był pierwszym czarnoskórym Amerykaninem odznaczonym Navy Cross. W filmie jest bohaterem, zestrzelił kilka japońskich samolotów. Nawet czarnoskórzy krytycy filmowi uznali to za tani chwyt, mający na celu przyciągnięcie do kin Afro-Amerykanów.
"Nie ma w tym filmie ani jednej dobrze zagranej roli. Bohaterowie są plastikowi, aseksualni i nie różnią się niczym od postaci z gier komputerowych. Odnosi się wrażenie, że obraz ten powstał bez reżysera, a tworzyli go tylko specjaliści od efektów specjalnych" - napisał recenzent "Hollywood Report". "Pearl Harbor to wielki fajerwerk i straszliwy, trwający trzy godziny hałas. Nie ma w nim ani potworności wojny, ani ludzkiej tragedii, ani żadnej prawdy. To komputerowy komiks" - czytamy w recenzji "New York Timesa". Co prawda kilku krytyków nazwało film arcydziełem komputerowych możliwości, ale dodali, że nie powinien trwać dłużej niż godzinę, gdyż powtarzanie trików jest dla widza męczące.

Porażka czy sukces?
Reżyser Michael Bay wierzy jednak, że krytycy i tak nie mają wpływu na losy "Pearl Harbor", a prawdziwy sukces przyjdzie dopiero w grudniu, podczas obchodów 60. rocznicy wydarzenia. Producent jest mniejszym optymistą, ale liczy na powodzenie filmu za granicą, przede wszystkim w Europie i Japonii.
W USA "Pearl Harbor" nie rozbudził patriotycznych uczuć. Doprowadził jednak do tego, że po 60 latach zaczęto znowu zadawać sobie pytanie, kto za tę tragedię jest odpowiedzialny - Japończycy czy prezydent Roosevelt, który - jak twierdzi wielu historyków - wiedział o zbliżającym się ataku i zdawał sobie sprawę z tego, że tylko silny wstrząs zmobilizuje USA do przystąpienia do II wojny światowej.


Więcej możesz przeczytać w 25/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.