Taryfa ulgowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Roszczenia ciągle jeszcze w Polsce przeważają nad poczuciem własnej odpowiedzialności za cokolwiek
Do taryf ulgowych jesteśmy przyzwyczajeni i to w każdym wymiarze. Zawsze byliśmy przekonani, że "nam się należy", bośmy poszkodowani przez zaborców, przez komunistów, przez wojny przewalające się przez nasz kraj. Czujemy się poszkodowani zarówno w wymiarze globalnym, historycznym, jak i w grupowym i indywidualnym. Każdy ma jakiś tytuł do pretensji. Oczywiście, najłatwiej je zgłaszać wobec własnego państwa, etatowego kozła ofiarnego. Wobec tego ciągle żądamy jakichś ulg, przywilejów, świadczeń, patrzenia przez palce na wykroczenia, a nawet na przestępstwa. Co gorsza, celują w tym ci, którzy powinni świecić przykładem. Co rusz mamy do czynienia z parlamentarzystą czy innym prominentem głęboko przekonanym, że za jazdę samochodem po pijanemu nie powinny go spotkać żadne sankcje. Ulegają tej presji sądy, orzekając "znikomą społeczną szkodliwość czynu", wykpioną już nawet w kabarecie Olgi Lipińskiej. Jak "znikoma" może się w rzeczywistości okazać owa społeczna szkodliwość czynu, widać na przykładzie chuligańskich wybryków na terenie rosyjskiego konsulatu w Poznaniu. Autorzy tych ekscesów powinni zostać ukarani wyjątkowo wysokimi grzywnami, z zamianą na pracę przymusową, a nie na siedzenie w areszcie czy więzieniu.
W wymiarze grupowym żądanie taryfy ulgowej przybrało między innymi postać "paktów" branżowych i "kontraktów" regionalnych. Słyszymy i czytamy o konieczności paktu dla wsi i rolnictwa, paktu dla górnictwa, kontraktu regionalnego dla Śląska, dla Warszawy, o konieczności tworzenia specjalnych stref ekonomicznych (wybijanych nam właśnie z głowy przez Unię Europejską).
Rolnicy, górnicy, hutnicy i mieszkańcy pretendującego do paktu czy kontraktu obszaru obrażają się na stwierdzenie, że taki pakt oznacza budżetową i kredytową dyskryminację pominiętych. Do kontraktów i paktów dorabia się naciągane uzasadnienia i argumenty, które mają dowieść ogólnonarodowych korzyści płynących z dzielenia na równych i równiejszych. Tymczasem historyczne doświadczenie jest jednoznaczne. Beneficjenci różnych przywilejów, dotacji i świadczeń pracują na ogół gorzej niż dyskryminowani i pominięci. Stosunek efektu do nakładu jest u nich zwykle gorszy niż u tych, którzy muszą wiązać koniec z końcem bez łatwej pomocy zewnętrznej. Dlatego tak ważna jest autentyczna decentralizacja finansów publicznych. Regulacje prawne w tej dziedzinie pełne są luk prowadzących do wynaturzeń. Jaskrawym przykładem jest tu dowolność ustalania wynagrodzeń funkcjonariuszy samorządu terytorialnego, którym często trzeba przypominać, że są służbą publiczną, a nie władzą nad społeczeństwem. Ciągle aktualne jest pytanie, dlaczego ustawodawca nie zbudował jasnej, przejrzystej siatki płac i stanowisk, analogicznej do stosowanej w II Rzeczypospolitej. Każdy funkcjonariusz służb publicznych wiedział wtedy, do jakich stanowisk przypisana jest czwarta, piąta czy szósta grupa uposażenia.
Konieczność zwalczania podmiotowych dotacji i przeciwdziałania przechwytywaniu niemal wszystkich dochodów przez budżet centralny nie oznacza bynajmniej zbędności finansowania konkretnych, rzeczowych przedsięwzięć rozwojowych, inwestycji infrastrukturalnych i nakładów o znaczeniu ogólnopaństwowym, na które samorządu nie stać. Chorobliwa powszechność przywilejów z jednej i dyskryminacji z drugiej strony jest skutkiem sprzeczności między formalną decentralizacją administracji a zachowaną centralizacją finansów publicznych. Taryfy ulgowe i przywileje dla równiejszych są zwykle skutkiem walk podjazdowych, a nie merytorycznej analizy. Równocześnie okazuje się, że w praktyce nikt nie jest odpowiedzialny za gospodarkę przestrzenną, za ochronę środowiska, za selekcję i zagospodarowanie odpadów itd. Opłaty i kary w tych dziedzinach są nadal śmiesznie niskie. Pewnie również ze względu na małą społeczną szkodliwość tych zaniedbań.
Roszczenia ciągle jeszcze u nas przeważają nad poczuciem własnej odpowiedzialności za cokolwiek. Dlatego trudno mi uwierzyć w nadrobienie przez nas zaległości legislacyjnych (nie wspominając nawet o egzekucji prawa) do roku 2002 czy 2003. Nas stać na beztroskę.
Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.