Próba złotego

Próba złotego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy grozi nam powszechna panika walutowa?
Pożyczanie pieniędzy państwu polskiemu wydaje się stuprocentowo pewnym interesem. Inwestorzy instytucjonalni uważają je jednak za bezpieczne tylko do pewnych granic i tylko pod dwoma warunkami: utrzymywania się stabilności politycznej i prowadzenia rozsądnej polityki makroekonomicznej.

Przed pożarem
Niestety, Polska Anno Domini 2001 nie spełnia żadnego z tych warunków. Minister finansów nie tylko pożycza jak szalony, ale - co więcej - nie wie, ile jeszcze będzie musiał pożyczyć do końca roku. O katastrofie budżetowej wiadomo co najmniej od trzech miesięcy, ale w tym czasie rząd nie potrafił się zająć tą sprawą. Przy znacznej dynamice zmian personalnych - pomału nie wiadomo zresztą, kto jest w tym rządzie, bowiem w czasie trwania kadencji nie zmienili się tylko premier i sweter ministra koordynatora służb specjalnych - trudno także uznać Polskę za kraj stabilny politycznie.

Kasandra z SLD
Skoro weszliśmy w stan najwyższego zagrożenia pożarowego, a stra-żacy zajmowali się grą w durnia, trzeba było tylko iskry. I zaiskrzyło 6 lipca. Nerwowe oczekiwanie na decyzję Sejmu w sprawie minister skarbu sprawiło, że już na otwarciu transakcji na rynku międzybankowym płacono za dolara 4,05 zł (przy kursie zamknięcia z dnia poprzedniego 4,03 zł). Po dziesiątej, gdy okazało się, że Aldona Kamela-Sowińska pozostała, nastąpiło przejściowe zahamowanie dewaluacji złotego (przez moment nawet dolar potaniał o grosz). Po dziesięciu minutach jednak (czyżby na wieść o tym, że minister Bauc nie będzie postawiony przed Trybunałem Stanu?) dolar poszybował w górę. Na fixingu o jedenastej, na którego podstawie NBP ustala tzw. kurs średni, dolar wyceniono już na 4,0912 zł. Chwilę później Agencja Reutera zaczęła przekazywać rozmowę z Leszkiem Millerem, który z taktem właściwym kibicom piłkarskim ŁKS powiedział, że gospodarka znajduje się w kryzysie, a po wyborach to rząd (czyli on) będzie ustalać cel inflacyjny. Wypowiedź pana przewodniczącego warta była przeszło dwadzieścia groszy, bowiem systematycznie drożejący dolar około piętnastej przekroczył granicę 4,3 zł. I wreszcie po szesnastej przegrzewający się rynek nieco ostygł, by na zamknięciu odnotować kurs 4,2050 zł za dolara, czyli "tylko" 17,5 grosza więcej niż dnia poprzedniego.

Wystarczy iskra
Co było iskrą, która spowodowała wyprzedaż złotego? Unieważnienie czwartkowego przetargu obligacji skonwertorowanych NBP (inwestorzy, którzy zamierzali je kupić, wymienili dolary na złotówki, a gdy transakcja nie doszła do skutku, dokonali wymiany w drugą stronę)? A może inwestorów podłamało uchwalenie dodatkowych świadczeń socjalnych? Czyż można bowiem poważnie traktować klienta, który rozgląda się, gdzie pożyczyć brakujące kilka miliardów złotych i jednocześnie rozdaje lekką ręką sto pięćdziesiąt milionów złotych? Mogło być jednak sto innych przyczyn. W sytuacji takiej jak opisana na wstępie trzęsienie ziemi może spowodować podmuch skrzydeł motyla, a pożar wywołać rozbite szkiełko.

Przed trzecim aktem
W poniedziałek rano dolar na rynku międzybankowym kosztował 4,2450 (złoty stracił kolejne cztery grosze). Nie jest zatem wykluczone, że dalej będzie drożał. Najprawdopodobniej jednak przez jakiś czas będzie względnie stabilny, choć już na niższym poziomie. Piątkową bessę należy potraktować wszakże jako próbę generalną. Przedstawiono na niej scenariusz krachu walutowego. Tyle że odegrano wyłącznie dwa pierwsze akty. Akt pierwszy - początkowy spadek kursu i akt drugi - wyprzedaż złotówek przez inwestorów. Po obejrzeniu tych części sztuki łatwo sobie jednak wyobrazić, jak wygląda jej akt trzeci - powszechna panika walutowa.
Więcej możesz przeczytać w 28/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.