Bioenergoszarlatani?

Bioenergoszarlatani?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zainteresowanie metodami leczenia oferowanymi przez medycynę alternatywną nieustannie rośnie. Już dziś z tej formy pomocy - jak szacują lekarze - korzystaok. 60 proc. osób chorujących na nowotwory
Zdesperowani pacjenci coraz częściej sięgają po cudowne nalewki ziołowe czy urynę lub poddają się zbawczemu działaniu bioenergii. Nic zatem dziwnego, że zaledwie co trzeci pacjent trafia w Polsce do onkologów we wczesnym stadium za awansowania choroby, pozostali zgłaszają się po pomoc zbyt późno. W Europie Zachodniej proporcje te układają się odwrotnie.Rosnące zainteresowanie metodami alternatywnymi wynika z rozczarowania medycyną konwencjonalną oraz braku indywidualnego podejścia lekarza do pacjenta. Korzystają z nich nie tylko ludzie prości, ale także - i to coraz częściej - osoby z wyższym wykształceniem, a nawet pracownicy naukowi. Z badań prowadzonych w Klinice Chemioterapii Centrum Onkologii w Krakowie wynika, że wśród chorych, którzy zbyt późno podjęli leczenie (na podjęcie tej decyzji czekali ponad pół roku), przeważały osoby z wykształceniem średnim i wyższym. Niemal co dziesiąta pacjentka twierdziła, że metody niekonwencjonalne korzystnie oddziaływały na stan jej zdrowia. Dzięki nim chore odczuwały znaczną poprawę samopoczucia i wzmocnienie organizmu. űadna nie stwierdziła jednak zmniejszenia guza. Jedna z pacjentek przyznała, że terapeuta odradzał jej kontrolę onkologiczną.
Niemiecka Fundacja Warentest dokonała ekspertyzy przydatności wielu terapii alternatywnych. Mimo gruntownych analiz, autorom nie udało się znaleźć skutecznej terapii mogącej nieść ulgę w jakimkolwiek schorzeniu. Co więcej, stwierdzono, że niektóre metody stanowią poważne zagrożenie dla zdrowia. Cudowne wyleczenie przy użyciu alternatywnych terapii niemieccy specjaliści tłumaczą fenomenem, który zna również medycyna konwencjonalna. Jest nim efekt placebo, czyli skuteczność terapeutyczna leku nie zawierającego żadnej substancji aktywnej. Polega on na przekonaniu pacjenta, że zażywany przez niego preparat ma działanie terapeutyczne. Podobna wiara skłania zwolenników medycyny alternatywnej do sięgania po różnorodne mikroelementy, zioła, hubę, torf, korę rzadkich drzew, miedź czy krzem.
W okolicach Nowego Sącza znachorka dostosowuje mieszanki ziół do schorzenia, które określa po wyglądzie moczu. O nieskuteczności tej metody przekonała się niedawno mieszkanka Brzegu, u której lekarze wykryli guz płuca. Od znachorki dowiedziała się, że jest całkowicie zdrowa. Nie uwierzyła jej jednak i poddała się operacji. W Poznaniu przez wiele lat tłumy pacjentów miał dr Anatol Rybczyński, leczący związkami krzemu. Jego zdaniem, preparaty te miały zdolność blokowania rozwoju komórek nowotworowych. Zwolennikiem podobnej metody jest warszawski terapeuta Jan Nowacki. Stosowany przez niego preparat składa się z mikroelementów wypreparowanych z krzemionki.
Wielu pacjentów mają także bioenergoterapeuci leczący uryną. Tymczasem - zdaniem lekarzy - leczenie moczem nie ma żadnych przesłanek medycznych. - Terapia ta może tylko wywołać dodatkowe schorzenie. Wraz z moczem wydalane są bowiem z organizmu toksyny, które wdychamy razem z powietrzem lub zjadamy ze skażoną żywnością. Znajdują się w nim także niektóre składniki leków - przekonuje dr Józef Meszaros z Centrum Farmakoepidemiologii Instytutu Leków w Warszawie.
Racjonalnych argumentów chorzy zdają się nie przyjmować do wiadomości. Co trzecia pacjentka z nowotworem piersi nie zgłaszała się do lekarza mimo wykrycia u siebie typowych objawów, a prawie co czwarta korzystała co najmniej przez trzy miesiące z pomocy uzdrowicieli, zanim rozpoczęła leczenie u onkologa. - Wiele pacjentek z rakiem sutka rezygnuje z medycyny konwencjonalnej, gdy wyznaczony jest już termin zabiegu chirurgicznego, niektóre czynią to po pierwszej serii chemioterapii. Ostatnio konwencjonalnego leczenia zaniechały nauczycielka, matematyczka, urzędniczka i językoznawca - opowiada dr Beata űuchowska, zastępca kierownika Kliniki Chemioterapii Centrum Onkologii w Krakowie. Jedna z nich u cudotwórcy leczyła się dwa i pół roku. Wróciła do szpitala z przerzutami do mózgu. Zmarła w przekonaniu, że niekonwencjonalne leczenie dawało efekty. Musiała je przerwać, ale zrobiła to tylko ze względu na brak pieniędzy. Za wizytę u niektórych uzdrowicieli trzeba bowiem zapłacić nawet kilkaset złotych. Tańsze są seanse zbiorowe. Jedno takie spotkanie kosztuje 60-80 zł. Za miesiąc kuracji jednym z najpopularniejszych ostatnio w Polsce specyfików - korą vilcacory - trzeba zapłacić 2 tys. zł (nie licząc kosztów przesyłki).
Vilcacora, czyli kora pnącza rosnącego w dżungli amazońskiej i w Andach, została okrzyknięta cudownym lekiem, a książka opisująca sposoby jej stosowania i skuteczność działania od kilku miesięcy znajduje się na szczycie list bestsellerów. - Z tej formy terapii korzysta coraz więcej osób. Dla vilcacory rezygnują oni z zabiegów operacyjnych i chemioterapii. Są wśród nich także chorzy z guzem piersi czy płuc we wczesnym stadium, dającym duże szanse na wyleczenie. Z rozmów z osobami przebywającymi na oddziałach onkologicznych wynika, że przestają oni wierzyć lekarzom. Za prawdę uznają tylko słowo drukowane. Nie przekonuje ich fakt, że skuteczności leczenia vilcacorą nikt dotychczas nie potwierdził - niepokoi się prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku.
Naukowcy ostrzegają ponadto, że zażywając specyfiki o nieznanym składzie wraz z lekami przeciwnowotworowymi, można pogorszyć stan zdrowia. - Niektóre preparaty sprowadzane z Chin wchodzą w reakcje toksyczne z cytostatykami. Czasem mogą nie tylko spowodować silne zatrucie, ale nawet doprowadzić do zgonu. Ostatnio w ten sposób rozstała się z życiem czterdziestoletnia kobieta leczona na raka jelita grubego - ostrzega prof. Marek Nowacki, dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie. Zdaniem prof. Nowackiego, korzystanie najpierw z rady znachora, a dopiero później z pomocy onkologa przekreśla szanse chorego na wyzdrowienie. Nowotwór jądra wykryty we wczesnej fazie choroby jest uleczalny w 90 proc., po kilku miesiącach - już tylko w połowie. Podobnie jest w wypadku raka piersi i raka szyjki macicy. - Jedynie co piąta pacjentka z rakiem szyjki macicy trafia do nas we wczesnym stadium zaawansowania nowotworu, umożliwiającym powstrzymanie choroby, podczas gdy w Europie Zachodniej, krajach skandynawskich i USA dotyczy to połowy chorych. Różnica ta wynika nie tylko z zaniedbywania badań profilaktycznych, ale także z tego, że pacjentki szukają pomocy najpierw u uzdrowicieli, a dopiero później u onkologów - dodaje prof. Zbigniew Wronkowski, kierownik Zakładu Badań Masowych Centrum Onkologii w Warszawie.
Polska nie jest jedynym krajem, gdzie medycyna alternatywna cieszy się powodzeniem. Nigdzie jednak nie święci takich triumfów. Ocenia się, że aż kilka procent chorych rezygnuje z proponowanego przez onkologów leczenia zaraz po postawieniu diagnozy. Do szpitala wracają po kilku czy kilkunastu miesiącach, kiedy na jakikolwiek ratunek jest zbyt późno. Aby ograniczyć zainteresowanie praktykami uzdrowicieli, amerykański Narodowy Instytut Raka zamieścił w Internecie informacje o różnych alternatywnych metodach leczenia wraz z komentarzem i wynikami badań. W Polsce nikt nie próbuje ograniczyć tego typu działalności. űadnego oficjalnego stanowiska nie zajęło dotychczas Ministerstwo Zdrowia. - I tak nie zmieniłoby ono ludzkiej mentalności - uważa Piotr Rachtan, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. Jego zdaniem, przygotowanie takiego raportu nie leży w gestii ministerstwa, lecz konsultanta krajowego ds. onkologii. Trudno się jednak zgodzić z tą wypowiedzią. Konsultantów krajowych powołuje bowiem minister zdrowia. Resort jest zatem - choćby częściowo - odpowiedzialny za skutki praktyk uzdrowicieli.
Większość z nich pozostaje jednak bezkarna. Bardzo trudno bowiem udowodnić działanie na szkodę pacjenta. Zazwyczaj śledztwo jest umarzane ze względu na małą szkodliwość czynu.


Marzena Sygut-Nowak
Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.