„Porzuciłam islam, muszę umrzeć”. Opowieść kobiety skazanej na śmierć

„Porzuciłam islam, muszę umrzeć”. Opowieść kobiety skazanej na śmierć

Kobieta w nikabie
Kobieta w nikabieŹródło:Shutterstock / zdj. ilustracyjne
„To było dzieło mojego ojca, który przy pomocy prywatnych detektywów odnalazł mnie, a później zlecił uprowadzenie mojego synka jednemu ze swoich saudyjskich zbirów. To miała być tylko podbudowa pod usunięcie mnie z powierzchni ziemi” – publikujemy fragment najnowszej książki Marcina Margielewskiego pt. „Porzuciłam islam, muszę umrzeć”.

Farita od dziecka była ciekawa świata i zadawała wiele pytań dotyczących religii, w której ją wychowywano. W przeciwieństwie do większości grzecznych i cichych muzułmańskich dziewczynek, ku irytacji jej pobożnych bliskich i nauczycieli, wiecznie dociekała prawdy.

Nie zadowalały jej cytowane w odpowiedzi fragmenty Koranu. Wręcz przeciwnie, rodziły jeszcze więcej pytań. Kwestionowanie słów proroka nie jest w jednak Arabii Saudyjskiej bezpiecznym zajęciem. Wątpliwości spowodowały, że nie była w stanie utrzymać wiary w przedstawiany przez islam porządek świata. Musiała uciekać ze swojego kraju.

Odrzucając wiarę, automatycznie sprowadziła na siebie wyrok śmierci, ale zanim orzeczono go oficjalnie, nakaz uśmiercenia Farity wydał jej własny ojciec. Jej brat podjął się jego wykonania.

Przez wiele lat Farita ukrywała się w Europie. Kiedy dowiedziała się o śmierci ojca, odetchnęła z ulgą, ale przedwcześnie… Teraz nikt już wyroku na nią nie odwoła.

Poniżej fragment najnowszej książki Marcina Margielewskiego, autora bestsellerów „Jak podrywają szejkowie”, „Była arabską stewardesą” i „Zaginione arabskie księżniczki”.

To nie była zwykła rozmowa o pracę. Wprawdzie nigdy wcześniej nie miałam rozmowy o pracę, ale żadna późniejsza nawet w drobnym procencie nie przypominała tej. Usiadłam w siermiężnym, pozbawionym jakichkolwiek dekoracji pokoju naprzeciwko dwóch urzędników – kobiety i mężczyzny. Oboje byli bardzo uprzejmi, ale jakby kompletnie pozbawieni emocji. Nie uśmiechali się, a z ich mimiki trudno było wyczytać jakiekolwiek reakcje.

To było bardzo trudne, bo miałam wrażenie, że każda z moich odpowiedzi trafia w próżnię. Nie komentowali jej ani słowem, ani reakcją, ani nawet kolejnym nawiązującym do niej pytaniem. Nie byłam tam jednak dla rozrywki. Przyszłam po to, by walczyć o przyszłość moją i mojego syna. Musiałam grać w tę grę na zasadach, które ustalała druga strona.

– Dlaczego nie może pani wrócić do Arabii Saudyjskiej? – padło w końcu pytanie, na które cały czas czekałam.

– Jestem apostatką – odparłam. – A apostazja w moim kraju jest karana śmiercią.

– Czy ktoś może zaświadczyć, że jest pani apostatką?

– To kwestia wiary lub raczej jej braku. Ale na pewno mój mąż, który pobił mnie, gdy tylko dowiedział się, że nie wyznaję islamu, tak że trafiłam do szpitala St. Thomas, byłby w stanie o tym zaświadczyć. Mój brat i ojciec, którzy ścigają mnie za to i chcą mnie zgładzić, również.

– Mamy pani wypis ze szpitala i obdukcję lekarską, choć nie dowodzą one powodu pobicia.

– Nie potrafię lepiej tego dowieść. Od dziecka byłam programowana na bycie pobożną muzułmanką, ale coś poszło nie tak. Miałam do wyboru: żyć w zgodzie ze sobą i walczyć o prawdę oraz wolność albo spędzić życie w kłamstwie i opresji.

– Czy Arabia Saudyjska wydała przeciwko pani jakikolwiek wyrok lub zakaz?

– Nic mi o tym nie wiadomo, ale jeśli wróciłabym tam, mój ojciec z pewnością wydałby mnie władzom. O ile wcześniej osobiście by mnie nie zgładził. Ja wiem, że państwo spotykacie tysiące osób, które pragną tego samego co ja, ale naprawdę nie mam wyjścia. Powrót do Arabii to dla mnie śmierć, a ja muszę zawalczyć o mojego syna. Nawet zostając tutaj, nie jestem całkowicie bezpieczna, ale przynajmniej mogę liczyć na ochronę policji, gdy o nią poproszę. W Arabii Saudyjskiej policja byłaby moim pierwszym wrogiem.

Czytaj też:
Saudyjski sąd po raz pierwszy ujawnił nazwisko mężczyzny skazanego za molestowanie

Ta rozmowa trwał ponad pięć godzin. Pobrano też ode mnie odciski palców, by sprawdzić, czy Wielka Brytania była pierwszym krajem w Europie, do jakiego przybyłam po wylocie z Arabii Saudyjskiej. Gdyby to się nie potwierdziło, mój wniosek od razu zostałby odrzucony i ewentualnie przekazany państwu, w którym miałam choćby przesiadkę.

Szczęśliwie mój ostatni lot z Królestwa był bezpośrednim na Heathrow. Byłam wykończona. Nie miałam pojęcia, jak mi poszło. Dlatego też nie umiałam nic powiedzieć, gdy Elie, która po mnie przyjechała, zapytała o moje wrażenia.

– Nie możesz się załamywać, Fari – próbowała przerwać przedłużające się milczenie.

– Ja po prostu tak bardzo się boję… – wyszeptałam.

Ogarnęła mnie nieprawdopodobna nostalgia. A może już wtedy podświadomie przeczuwałam to, co nadchodziło? Dom babci Liama był typowo angielskim semi-detached z wąziutkim korytarzami. Po prawej stronie od wejścia znajdował się mały pokoik z kominkiem. To tu w ostatnich latach życia mieszkała pani tego domu. Miała stąd blisko do małej łazienki położonej tuż obok i kuchni z wyjściem na ogród, do której wystarczyło zejść siedem stopni w dół.

Wszystko, co znajdowało się powyżej tego poziomu, przez lata było nieużywane. Na pierwszym piętrze była druga łazienka i dwie sypialnie – duża dla mnie i Alego oraz mniejsza dla Osamy. Piętro wyżej znajdowała się otwarta przestrzeń z jeszcze jedną łazienką. Tam wprowadził się Liam. Było nam wszystkim wygodnie, żyliśmy bezkonfliktowo i naprawdę rodzinnie.

Czasami tylko denerwowała mnie beztroska Osamy, któremu zdarzało się zostawiać otwarte drzwi do domu od strony ogrodu, albo bałaganiarstwo, równie kreatywne co jego wielobarwne ubrania, ale nie było to powodem konfliktów. A nawet jeśli miałam zaprotestować, zaraz przypominałam sobie, jak fantastycznie zajmuje się Alim i jak dzielnie znosi momenty, gdy mały hałasuje albo płacze.

Czytaj też:
„Dziewczyny z Dubaju” doczekają się nowej ekranizacji. Krysiak: Tym razem będę robić film z uczciwym producentem

To był piękny, bardzo słoneczny dzień. Liam był jeszcze w pracy, Osama właśnie do niej wyszedł. Ali bawił się w ogrodzie, otoczonym z każdej strony wysokim płotem, a ja, spokojna o jego bezpieczeństwo, zajęłam się sprzątaniem, praniem i gotowaniem. Byłam tym kompletnie pochłonięta, ale zaglądałam co jakiś czas do małego.

Przyzwyczajony do braku kontaktu z rówieśnikami, Ali nauczył się bawić sam. Wiedziałam, że na dłuższą metę nie jest to dla niego dobre, ale w tamtym czasie bałam się wypuszczać go do innych dzieci. Wiedziałam, że to byłaby idealna okazja dla mojego męża. On sam nie byłby w stanie porwać mojego synka, ale jeśli nie zrobiłby tego Asad, na pewno znalazłby się ktoś, kto za odpowiednią sumę by go wyręczył.

Do dziś próbuję sobie przypomnieć moment, w którym straciłam czujność – i do dziś nie mam pojęcia, jak to się stało. Kiedy ogarnęłam część prac i przyszedł czas na obiad dla Alego, zawołałam go do stołu. Nie doczekałam się reakcji, ale każdy, kto ma dzieci, wie, że te często nie reagują na wołanie rodziców. Wyszłam do ogrodu, by odciągnąć małego od zabawy, ale szybko się zorientowałam, że go tam nie ma.

Okładka książki „Porzuciłam islam, muszę umrzeć”

Wychowując się w stanie ciągłego zagrożenia, Ali był wycofanym i dość grzecznym dzieckiem. Nigdy nie oddaliłby się bez mojej wiedzy. Poza tym żeby to zrobić, musiałby wejść na górę, otworzyć drzwi i wyjść z domu. Od strony ogrodu nie było żadnego dodatkowego wyjścia. Przez głowę przeleciała mi myśl, że właśnie wydarzyło się to, czego bałam się od momentu, kiedy zabrałam Alego Jabirowi, ale natychmiast ją odgoniłam. To nie mogła być prawda.

W popłochu pobiegłam na górę. Zajrzałam do każdego pomieszczenia, w którym mógł się schować mój synek, choć wiedziałam, że to do niego zupełnie niepodobne. Wołałam go, prosząc, by się odezwał. Wszystko na próżno. Alego nie było w domu.

Bliska histerii, wybiegłam na zewnątrz. Jednak tam też nie było po nim śladu. Łudziłam się jeszcze przez jakiś czas, próbowałam walczyć z prawdą, ale powoli zaczęło do mnie docierać, co się stało. Byłam kompletnie bezradna, czułam, że zawiodłam, choć przecież nie miałam szansy go uchronić.

Nie usłyszałam nawet szmeru. Nie widziałam nikogo, kto wyniósł go z domu. Musiał to zrobić nieprawdopodobnie cicho, sprawnie i bardzo szybko. Gdybym tylko coś dostrzegła, walczyłabym do utraty tchu, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować życie.

Ale Ali zniknął bezszelestnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Byłam zrozpaczona. Zadzwoniłam do Osamy i Liama, ale żaden z nich nie odebrał. Wybrałam więc numer Elie.

– Dzwoń natychmiast na policję! Musisz to zgłosić, zanim zdążą go wywieźć! – rozkazała. – Jadę do ciebie, a ty dzwoń!

Policjant przyjmujący zgłoszenie spytał, czy mogę pojawić się na komisariacie w pobliskim Lewisham. Powiedziałam, że tak, choć nie do końca wiedziałam, gdzie to jest. Kierunek podpowiedziała mi intuicja. Biegłam, w głowie mając tylko jedną, powtarzającą się jak mantra myśl.

– Nie możecie pozwolić im go zabrać! Odnajdźcie mojego syna!

– Proszę się uspokoić – powiedziała łagodnie policjantka. – Zrobimy wszystko, by pani syn wrócił do domu cały i zdrowy.

– Proszę obiecać, że wróci! – Wtedy po raz pierwszy się rozpłakałam.

– Pracujemy nad tym… – Kobieta była pełna troski, ale unikała konkretnych deklaracji.

Czytaj też:
Doda dla „Wprost”: Boję się, że Emil ucieknie z pieniędzmi. Jest winny inwestorom 45 milionów

Ali natychmiast trafił do bazy dzieci poszukiwanych. Okazało się, że policja ma już w systemie jego dane ze względu na to, że figurował jako osoba ubiegająca się o status uchodźcy.

Jeszcze zanim złożyłam zeznania, rozpoczęto akcję poszukiwawczą. Opowiedziałam funkcjonariuszom moją historię, podając wszystkie szczegóły, które mogły mieć znaczenie dla sprawy.

Mój największy koszmar od czasu rozstania z Jabirem właśnie rozgrywał się na moich oczach. Każdego dnia drżałam, wiedząc, że przyjdzie moment, gdy albo mój mąż, albo brat, albo ojciec uderzą tam, gdzie zaboli mnie najbardziej, i zabiorą to, co dla mnie najcenniejsze.

Gdybym mieszkała w Arabii Saudyjskiej, Jabir zapewne już dawno rozdzieliłby mnie z Alim. Bez wątpienia podzieliłabym los ciotki Hudy, która została odizolowana od swojej córki i nigdy więcej jej nie spotkała. Dziś czytam, że Saudyjki coraz częściej uzyskują opiekę nad dziećmi, ale w tamtym czasie było to niemal niespotykane.

Dziećmi opiekowały się tylko te kobiety, których mężowie nie mieli zamiaru się tym zajmować. Najczęściej jednak ich odebranie było – i wciąż jest – przejawem męskiej władzy oraz doskonałym narzędziem najokrutniejszej zemsty. Nie wiem, czy potrafiłabym przeżyć w takiej sytuacji jak ciotka Huda aż tyle lat.

Już parę godzin po porwaniu Alego narastająca z każdą minutą tęsknota paliła mnie tak, że nie byłam w stanie oddychać. Niedługo po tym, jak wyszłam z komisariatu, zadzwoniła Elie.

– Jestem u ciebie. Drzwi otwarte, ale nikogo nie ma…

– Byłam na policji. Zaraz przyjadę do domu razem z nimi, czekam na samochód. Chcą sprawdzić ślady. Może znajdą coś, czego nie zauważyłam, a co naprowadzi ich na sprawców. Chociaż dobrze wiem, kto to zrobił. Mój cholerny brat dopiął swego!

– Oni muszą mieć na to dowody – zauważyła moja przyjaciółka. – Ale jak już je zdobędą, będziesz go miała z głowy raz na zawsze.

To była bardzo kusząca wizja. Asad został zatrzymany jeszcze tego samego wieczoru. Nie było to trudne.

Policja znalazła go w meczecie w Whitechapel. Był bardzo zaskoczony ich wizytą. Nie mniej pytaniami o miejsce pobytu jego siostrzeńca, co było bardzo niepokojące. Kto, jeśli nie on? Nie stawiał oporu, choć oczywiście nie był też miły.

– Gdzie jest Ali Al Jaziri? – spytał funkcjonariusz, nie czekając na przesłuchanie.

– A skąd ja mam to wiedzieć? Zapewne ze swoją obłąkaną matką, chociaż powinien być z ojcem. Odebrała mu dzieciaka. Powinna go oddać.

– I pan postanowił tę sprawę załatwić.

– Niczego nie załatwiłem. Moja siostra powinna wrócić z synem do kraju i błagać o wybaczenie. Powinna ponieść karę. Obiecałem ojcu, że ją przekonam, ale ona nie chce mnie słuchać.

– Dlatego przeszedł pan do działania?

– Mówię, że nic nie zrobiłem. Przecież ona żyje.

– A dlaczego miałaby nie żyć?

– Porzuciła islam, musi umrzeć!

– Zdaje pan sobie sprawę, że takie wypowiedzi nie pomagają w pana sytuacji.

– Mam to gdzieś. Nie obchodzi mnie wasze prawo. Myślicie, że się przestraszę? To wy będziecie skamleć na Sądzie Ostatecznym. – Mój brat coraz bardziej się rozkręcał.

– W tym kraju mamy sądy cywilne, nie ostateczne.

– Już niedługo, inshallah!

Czytaj też:
„Dziewczyny z Dubaju”. Zdecydowanie więcej niż seks [RECENZJA]

Ekstremizm, jakim wykazywał się Asad, potwierdził policyjne podejrzenia, choć on sam konsekwentnie zaprzeczał, że ma coś wspólnego z porwaniem. Trafił do aresztu.

Gdyby nie trwające postępowanie w sprawie uprowadzenia mojego synka, pewnie zostałby wydalony z Wielkiej Brytanii z zakazem wstępu do kraju, ale policja, przekonana, że nie powiedział im całej prawdy, potrzebowała go.

Od porwania minęły dwie doby. Pierwsze dwie doby, odkąd zostałam matką, które spędziłam z dala od Alego, nie licząc pobytu w szpitalu. Usychałam z przerażenia i zmęczenia. Nie miałam już siły płakać. Nie rozstawałam się z telefonem w nadziei, że ktoś w końcu zadzwoni z wiadomością o odnalezieniu mojego synka.

Przyjaciele próbowali mnie wspierać, choć żadne z nich nie obiecywało, że wszystko będzie dobrze. Wiedzieli, że i tak bym nie uwierzyła. Nic by mnie do tego nie przekonało aż do momentu, gdy znowu przytulę moje ukochane dziecko. A wtedy już nigdy go nie wypuszczę.

Wreszcie telefon zadzwonił. Był środek nocy. Kobieta po drugiej stronie powiedziała mi, że powinnam przyjechać na komisariat na Heathrow. Zapytałam tylko, czy odnaleźli mojego synka.

– Tak, jest cały i zdrowy, choć bardzo przestraszony. Próbowano go wywieźć z kraju…

Cały stres zszedł ze mnie w jednej chwili. Rozpłakałam się tak, że trudno było mi złapać oddech. To były łzy szczęścia, choć Liam, który przybiegł natychmiast, gdy usłyszał moje kwilenie, w pierwszym momencie był poważnie przestraszony. Spodziewał się najgorszego. Próbowałam go uspokoić, ale łzy wciąż dławiły moje gardło.

– Żyje… – wydusiłam z trudem.

A potem, gdy nieco się uspokoiłam, opowiedziałam Liamowi, czego dowiedziałam się od policjantki.

– Chodź, jedziemy – rzucił tylko i już był gotowy do wyjścia.

Policjanci zaprowadzili mnie do pokoju, w którym siedział Ali. Skulony i przestraszony, starał się zajmować jak najmniej przestrzeni. Głowę opierał na podkulonych kolanach, które obejmował ramionami. Podniósł ją, gdy weszłam do środka, i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. W pierwszej chwili chyba mnie nie poznał. Jakby nie mógł uwierzyć, że to naprawdę ja.

Zaraz jednak wyskoczył jak z procy i przywarł do mnie z całej siły. Na pytania policjantów, którzy musieli przeprowadzić swoje rutynowe działania, odpowiadałam więc z synkiem przyklejonym do mojego boku. I wcale mi to nie przeszkadzało.

– W poprzednich zeznaniach powiedziała pani, że pani synek jest również synem pana Jabira Al Jaziri, ale z dokumentów wynika coś zupełnie innego – zauważył w pewnym momencie funkcjonariusz.

– To niemożliwe. Wiem przecież, kto jest jego ojcem – zaoponowałam. – Mój mąż ma naszego syna wpisanego do paszportu.

– Zatrzymany Ahmed bin Mohameda Al Sultan też ma go wpisanego do paszportu i twierdzi, że jest jego ojcem. Skąd taka rozbieżność?

– Nie mam pojęcia. Nie znam tego pana.

– Z dokumentów wynika, że jest ojcem pani syna.

Nic z tego nie rozumiałam.

– Mogę tylko przypuszczać, że to oszustwo mojego męża. On sam nie ma prawa wstępu do Wielkiej Brytanii, więc wynajął kogoś, kto udawał ojca mojego synka. Przecież nie robicie testów na ojcostwo na granicy.

– To prawda. Sprawdzimy to. Na szczęście udało się wychwycić małego. Proszę się nie obawiać, Ahmed bin Mohamed Al Sultan za próbę porwania trafi za kratki, i to na długo.

– Mój brat będzie wściekły, ale przynajmniej będzie miał w więzieniu towarzystwo – powiedziałam z nutką satysfakcji.

– Niestety nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek powiązania pani brata z porwaniem. Zresztą wyszedł już na wolność.

– Ale przecież to on zlecił uprowadzenie…

– Nie mamy na to dowodów. Jeśli pani takowe posiada, proszę je ujawnić. Bez dowodów jednak nie możemy nikogo przetrzymywać.

To nie była dobra wiadomość, ale nie miałam możliwości niczego im udowodnić, choć byłam tego absolutnie pewna. Niesłusznie.

Wkrótce okazało się, że Asad nie brał udziału w porwaniu. To było dzieło mojego ojca, który przy pomocy prywatnych detektywów odnalazł mnie w Ladywell, a później zlecił uprowadzenie mojego synka jednemu ze swoich saudyjskich zbirów. Zastanawiałam się tylko, czy był to z jego strony jedyny cios. Przypuszczałam, że odebranie mi dziecka nie spełniłoby wszystkich ambicji mojego ojca.

To miała być tylko podbudowa pod usunięcie mnie z powierzchni ziemi.

Artykuł został opublikowany w 4/2022 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.