Lekcja arytmetyki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego SLD powinien wprowadzić podatek liniowy
Dobrym testem pozwalającym sprawdzić, czy SLD chce być partią "twardą", czy "miękką", jest kwestia liniowego podatku od dochodów osobistych. Skutki jego wprowadzenia można bowiem dość dokładnie oszacować, a to oznacza, że dyskusja może mieć techniczny, nie zaś ideologiczny charakter.
Na początek wyjaśnijmy, że w obecnej sytuacji finansów publicznych raczej niemożliwa jest obniżka opodatkowania. Jeżeli zatem rozważamy kwestię kształtu podatku, to zakładamy, że zmiany mają charakter neutralny i nie powodują zmniejszenia dochodów państwa. Po wprowadzeniu podatku liniowego nie nastąpi zatem krach budżetu, nikt nie zagłodzi staruszek i nie odmówi aspiryny chorym na grypę. Przy nie zmienionej skali redystrybucji zmieni się jedynie jej sposób. Zmiana ta będzie prowadzić do pewnego zwiększenia nierówności, i to odnotujmy po stronie strat, da jednak także wymierne korzyści w postaci obniżenia kosztów poboru podatkowego.
Po takim określeniu wymiarów boiska, na którym mecz będzie się toczył, przedstawmy racje stron. SLD wysuwa w zasadzie dwa argumenty przeciwko likwidacji ulg i wprowadzeniu podatku liniowego: utratę możliwości aktywnego oddziaływania na wybrane sfery gospodarki i sprawiedliwość społeczną. Za ich czysto merytoryczną powłoką kryje się także podtekst psychospołeczny. Do owych wartości - aktywizmu gospodarczego i sprawiedliwości społecznej - lewicowy elektorat jest bardzo przywiązany. Odejście od nich może zatem potraktować jako zdradę.

Guzik i haftka
Pod koniec dziewiętnastego wieku pojawił się w ekonomii bardzo silny nurt krytyczny wobec rynku. Marksiści, socjaliści chrześcijańscy czy wreszcie keynesiści zużyli wiele atramentu i kadzidła, by wykazać, że zastąpienie niewidzialnej ręki rynku mądrością i dobrym sercem władzy przyniesie szczęśliwość powszechną. Ta arynkowa władza miała chcieć dobrze, wiedzieć wszystko i wszystko móc uczynić. Ten eksperyment się nie powiódł. I to nie tylko dlatego, że na ogół rozum i serce także okazywały się niewidzialne (widzialna była tylko pięść władzy). Nie powiódł się z trzech powodów: technicznej niemożliwości zgromadzenia przez władzę potrzebnych danych, skrzywienia owych danych przez zainteresowane podmioty i braku dostatecznie sprawnych mechanizmów realizacji dyspozycji.
Oczywiście zawsze można poprzez koncentrację środków uzyskać pozór sukcesu. Jeżeli wprowadzimy duże ulgi podatkowe dla kupujących guziki, popyt na nie wzrośnie. Czy jednak przyspieszy to wzrost gospodarczy? Wątpię. Bo przecież o taką samą kwotę spadnie popyt na zamki błyskawiczne i haftki. Bilans wyjdzie zatem na zero, a jedynym trwałym skutkiem będzie zafałszowanie parametrów rachunku ekonomicznego. Być może tak wielkie, że opłaci się w złotówce robić dziurki i sprzedawać jako guziki po dwa złote.
Z ulgami mieszkaniowymi - a to one są zasadniczym argumentem za likwidacją ulg - jest dokładnie tak samo. Kwota przyrostu popytu na rynku mieszkaniowym jest równa jego ubytkowi na innych rynkach. Globalny popyt zatem nie rośnie. Co więcej, nie ma dowodu, że rośnie całkowity popyt na rynku mieszkaniowym. Być może ci, którzy korzystają z ulg, i tak by budowali? A jeśli choć w części byłoby tak, to - uwaga, tu pułapka ideologiczna, bo popadamy w sprzeczność z argumentem sprawiedliwości społecznej - jedynym efektem ulg staje się zafundowanie bogatym przez biednych wysokiej premii.

Sprawa sprawiedliwości
Bzdurą jest twierdzenie, że podatki to tylko PIT, CIT, VAT i akcyza (raptem jakieś 135 mld zł, czyli 20 proc. PKB i globalnych dochodów ludności). W rzeczywistości przymusowych świadczeń na rzecz finansów publicznych (emerytury, składki ubezpieczeniowe, cła itd.) jest znacznie więcej. Ile? Śmieszne, ale tego - dobry przyczynek do krytyki koncepcji aktywistycznych - nie wie nikt. Wedle Centrum Adama Smitha, jest to 46,3 proc., a wedle bilansu wydatków sektora finansów 43 proc. PKB. Tak czy owak dużo. I teraz popatrzmy, w jaki sposób owe ciężary są rozłożone:
w CIT i VAT, akcyza i cła są podatkami zawartymi w cenie towaru, płacimy je więc w stałej proporcji do naszych zakupów, a zatem są to podatki liniowe,
w składka na ubezpieczenie zdrowotne to jednakowy dla wszystkich odsetek zarobków, czyli podatek liniowy,
w składka emerytalna - podobnie, a nawet gorzej, bo zaniechanie poboru od dochodów przekraczających 30 średnich pensji sprawia, że jest to podatek degresywny,
w podatek gruntowy, płacony w jednakowej stawce od hektara, jest także podatkiem liniowym.
Prawie wszystkie świadczenia przymusowe mają zatem w Polsce charakter liniowy. I nikomu to nie przeszkadza, nikogo nie dziwi i nikt się nie oburza, że to niesprawiedliwe. Powiem więcej, gdybym nagle zapisał się do SLD i na konwencji partii zaproponował, by bogaci płacili - na przykład - wyższy VAT, sam przewodniczący pędziłby za mną z bizunem w ręku po ulicy Rozbrat.
Co zatem jest progresywne? Tylko PIT. Tyle że PIT to jedynie 25 mld zł, czyli nie więcej niż 10 proc. świadczeń przymusowych. A jeśli 90 proc. ciężarów rozkłada się liniowo, to aby ich całość nie miała liniowego charakteru, progresja w podatku dochodowym musiałaby być bardzo silna i obejmować znaczną część podatników. A ilu obejmuje? Cztery procent w drugiej i jeden procent w czwartej grupie dochodowej. I inaczej być nie może. Trudno bowiem byłoby przekonać człowieka zarabiającego średnią krajową pensję, że jest bogaty i ma płacić - powiedzmy - podatek w wysokości 60 proc. dochodów. Dodam jeszcze, że przez 26 lat (do 1971 r.) w bardzo socjalistycznej Polsce był podatek od wynagrodzeń. Liniowy. Wynosił 6 proc.
I komu to przeszkadzało?

Recydywa po Baucu?
Minister Bauc założył, że przy wzroście dochodów o 11,7 proc. wpływy z podatków wzrosną o 18,5 proc. Założył także, że zwroty z tytułu ulg zmniejszą się o 12 proc. Niestety, rzeczywistość nie chciała go słuchać. Mimo że zatrudniono armię (ponad 50 tys.) pracowników resortowych, ściągalność podatków maleje, a kwota ulg rośnie. Ludzie uczą się bowiem z nich korzystać i uczą się - korzystając z bałaganu podatkowego - oszukiwać.
I tu kończy się ideologia, a zaczyna arytmetyka. Podatek liniowy bez ulg jest podatkiem, w którym oszustwa są niemożliwe, a ściągalność bardzo wysoka. Po prostu podatek płaci się w chwili powstania dochodu. Uniknąć go można tylko w wypadku pracy na czarno, tu jednak wchodzimy już w inną grupę przestępstw. Oczywiste jest także, że koszt poboru jest znacznie niższy, a część wspomnianej armii można przesunąć do zadań bardziej rozsądnych niż sprawdzanie rachunków za pędzel i farbę. Pożytków z proponowanej reformy zaznała już Rosja, gdzie sprawność aparatu fiskalnego należała do najniższych na świecie, a wprowadzenie podatku liniowego zmniejszyło problemy budżetowe.
Minister Bauc, opierając się na swych optymistycznych prognozach dotyczących wzrostu ściągalności i zmniejszenia ulg, zgubił cztery miliardy złotych. A gdyby je teraz znaleźć? Pytam tedy na koniec panów Millera, Belkę, Borowskiego - nie przydałyby się wam cztery miliardy złotych?

Więcej możesz przeczytać w 31/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.