Trzy Niemki w Warszawie

Trzy Niemki w Warszawie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zapału, z jakim Alice Schwarzer opowiada o tzw.sprawie kobiecej, mógłby jej pozazdrościć niejeden polityk znużony sprawami męskiego świata.Mógłby jej również pozazdrościć skuteczności
Hrabina Marion Donhoff, wydawca "Die Zeit", Alice Schwarzer, niemiecka feministka numer jeden, i Rita Sussmuth, polityk CDU, do niedawna przewodnicząca Bundestagu - bohaterki niemieckiej emancypacji. Każda w swoim rodzaju, każda w odmienny sposób realizująca swoje "ja". Łączy je jedno: wszystkie są Niemkami. Czy tylko?
Wtorek wieczorem, Instytut Goethego. Hrabina Marion Donhoff i autorka jej biografii "życie pod prąd" Alice Schwarzer przyleciały do Polski. Pierwsza mówi oszczędnie i nie używa wielkich słów. Druga porywa trafnością spostrzeżeń i ostrością feministycznych sądów. Donhoff, jak na prawdziwą emancypantkę przystało, nie podaje w wątpliwość równości płci. Schwarzer, feministka z krwi i kości, nie tylko nie wątpi w równość płci, ale i całe życie o nią walczy. Pierwsza ma 91 lat, druga jest od niej ponad trzydzieści lat młodsza. A jednak się spotkały. Mimo wszystko.
We wstępie do książki Schwarzer pisze: "Donhoff zdradziła swoją klasę, rezygnując z przywilejów posiadanych z racji urodzenia. (...) Zdradziła swoje rodzinne strony, gotowa była bowiem do politycznego wyrzeczenia się Prus Wschodnich i jako jedna z pierwszych wystąpiła w tej sprawie publicznie. Zdradziła też swoją płeć, wyruszając na szczyty, na których cieszy się niezmiennie dobrym samopoczuciem. Równocześnie pozostała jednak silnie związana ze wszystkimi tymi trzema obszarami życia, własną klasą, pochodzeniem i płcią". W innym miejscu Schwarzer odnotowuje w imię prawdy, że nazwanie hrabiny Donhoff feministką byłoby co najmniej zuchwałością. Mimo że "oto kobieta odważyła się sięgnąć do spraw całego świata (...), oto kobieta wyłamała się z przypisanej jej roli, a nawet więcej: miała czelność postępować tak, jakby w ogóle nie była kobietą. Oto dziennikarka, która potrafiła ukształtować charakter czasopisma, a kiedy już cugle powoli wysuwały się z jej rąk, stała się w swoim kraju wyrocznią moralną i polityczną". Może więc jednak feminizująca emancypantka? Zwłaszcza że hrabina sama wyznaje: "Uważam, że kobiety słusznie dążą do tego, aby poszerzyć możliwości swego działania i korzystać z równouprawnienia". Ale zaraz dodaje: "Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, abym mogła walczyć w grupie składającej się z samych kobiet". Tak więc tylko emancypantka? Alice Schwarzer nie daje za wygraną, gdy prowokuje: "Miała pani wszystko i żyła pani właściwie jak mężczyzna". "Nie ma odrębnego rodzaju życia dla kobiety i mężczyzny" - odparowuje Donhoff. A więc jednak?
We "Frankfurter Allgemeine Zeitung" chciano się kiedyś dowiedzieć, jakie cechy charakteru Donhoff ceni u kobiet, a jakie u mężczyzn. I okazało się, że w wypadku mężczyzn najważniejsze jest poczucie humoru, a kobiet - rycerskość. Nic więc dziwnego, pisze Schwarzer, że "wszyscy są zgodni co do tego, że zupełnie nie interesują jej kobiety, które w tradycyjny sposób przywiązane są do swojej kobiecości i które tak właśnie się zachowują. A jeśli w ogóle jakaś pani zwróci jej uwagę, musi tego dokonać niejako zdwojonym wysiłkiem. Jednocząc w sobie wszystkie najlepsze kobiece i męskie atrybuty. Powiedzmy tak: musi mieć temperament i gorące serce, a jednocześnie być mądra i rycerska". A więc jednak choć trochę feministka? Przyjaciółka Donhoff hrabina Metternich pozwala sobie na zwierzenie: "Mężczyźni najczęściej szufladkują Marion. Kobiety lepiej rozumieją jej złożoną naturę". Dlaczego?
Środa rano. Siedzi przede mną Alice Schwarzer, jedna z najbarwniejszych postaci niemieckiego życia publicznego. To między innymi z jej książek i publikacji uczyłam się kobiecej solidarności, to jej telewizyjne wystąpienia podziwiałam za bezpretensjonalną szczerość. To jej słowom dawałam wiarę, gdy mówiła, że kobietom należy się połowa świata tak jak mężczyznom połowa gospodarstw domowych. W czasie rozmowy padają nazwiska SartreŐa, Simone de Beauvoir i Romy Schneider. Była z nimi w zażyłych stosunkach. Zapału, z jakim opowiada o tzw. sprawie kobiecej, mógłby jej pozazdrościć niejeden polityk, mocno już znużony sprawami męskiego świata. Mógłby jej również pozazdrościć skuteczności. Nie mówiąc już o tym, że to, co ma na ten temat do powiedzenia, drukowane jest na całym świecie. Męska frustracja w ostatnich trzydziestu latach dopadała ją nad wyraz często. Dostawało się jej również od kobiet, które nie miały ochoty na jej odwagę, ale miały ochotę na to, żeby znaleźć się w świecie męskich przywilejów. Chociaż dostała jedno z najwyższych niemieckich odznaczeń - Bundesverdienstkreuz, dla wielu ciągle jest dowodem na to, że czarownice na miotle istnieją naprawdę.
Środa wieczór, Fundacja Konrada Adenauera. Spotkanie Rity Sźssmuth z młodymi politykami. Pani profesor imponuje ponadpartyjnym spojrzeniem na tzw. sprawę kobiecą. Przecieram oczy, wytężam słuch i ciągle nie dowierzam: takie poglądy może mieć znany działacz chadeckiego ugrupowania? Parytet - tak, aborcja - zło, ale decydowanie o niej to niezbywalne prawo każdej kobiety, szczyty polityczne również dla kobiet. Redukowanie kobiety do robótek na drutach to przeżytek, w którego prawdziwość nikt już nie wierzy. Także partyjni koledzy pani profesor. Na dodatek Donhoff dobrze myśli i o Schwarzer, i o Sźssmuth. Schwarzer solidaryzuje się i z Donhoff, i z Sźssmuth, a ta chętnie cytuje surową emancypantkę i wojującą feministkę. Możliwe okazało się to, co gdzie indziej - a dokładniej u nas nad Wisłą - jest niemożliwe. No cóż, trzy Niemki w Warszawie.

Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.