Królowie republiki

Królowie republiki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy francuscy politycy stawiają się ponad prawem?
Czy skończą się kiedyś kłopoty Jacques’a Chiraca z sędziami śledczymi i prokuratorami? Wygląda na to, że okres poprzedzający przewidziane na wiosnę wybory prezydenckie i parlamentarne upłynie na składaniu przez głowę państwa francuskiego kolejnych wyjaśnień przed opinią publiczną, ale nie przed organami ścigania. Tych ostatnich Chirac konsekwentnie unika, powołując się na immunitet prezydencki i groźbę zachwiania powagą instytucji republiki. Miałaby ona ucierpieć, gdyby dał się sędziemu wezwać choćby w charakterze świadka. Ale czy przekonanie o bezkarności pierwszej osoby w państwie nie rujnuje jej autorytetu?

Dwór Mitterranda i klan Chiraca
W innych zachodnich demokracjach te manewry wywołują zdumienie i uszczypliwe komentarze. "The Economist" zatytułował niedawno artykuł na temat perypetii prezydenta Francji "Wolność, równość, bezkarność?". Wydaje się jednak, że aluzje do haseł rewolucyjnych tym razem są chybione. Broniąc się przed atakami sędziów i prasy, Chirac powołuje się na tradycję, która ma usprawiedliwiać zarówno niektóre z jego domniemanych wykroczeń, jak i upór w odmawianiu zeznań. Należy jednak wątpić, czy prezydent ma na myśli tradycje rewolucji francuskiej. Wygląda raczej na to, że - bardziej lub mniej świadomie - nawiązuje do tradycji monarchistycznych. Są one we Francji nadal obecne. Utrzymanie do dziś silnie scentralizowanej struktury państwowej ułatwiło ich przetrwanie, mimo nastania republiki. Paradoksalnie utrwaliło je dojście do władzy lewicy w 1981 r. Fran˜ois Mitterrand rządził w prawdziwie monarszym stylu i otoczył się "dworem", który jeszcze dziś wpływa na francuskie życie polityczne.
Gaulliści - którym Chirac przewodzi od wielu lat - też wyrośli w atmosferze kultu szefa i "polowania w stadzie". Po "dworze Mitterranda" mówi się o "klanie Chiraca" - wpływowymi osobami są m.in. żona i córka prezydenta. Ta ostatnia jest oficjalnie jego doradcą (podobnie było z najstarszym synem Mitterranda). Jeśli jednak w rządzeniu państwem zaczynają obowiązywać reguły dworskie i klanowe, to co się dzieje z republikańskimi? Czy prezydent nie traci statusu urzędnika państwowego odpowiedzialnego przed obywatelami i nie zaczyna być szefem nieformalnej grupy, korzystającej z ogromnych uprawnień i przywilejów, ale nie podlegającej prawie żadnej formalnej kontroli? Aby określić obecną sytuację, trzeba by powtórzyć za Ludwikiem XIV "państwo to ja".

Bilet nr 2057 350 394 8256/5
Ostatnia afera, jaka wybuchła wokół klanu Chiraca, może jednak zmusić prezydenta do wyjścia z bronionej dotychczas zaciekle twierdzy i spotkania z sędzią śledczym. W 1997 r. kilku pilotów linii UTA przejętej przez Air France wyraziło oburzenie z powodu marnotrawstwa nowego pracodawcy. Złożyli skargę dotyczącą m.in. biletów rozdawanych politykom oraz fikcyjnych etatów utworzonych dla kilku osób z gabinetów ministerialnych i prezydenckich z czasów Mitterranda. Dwa lata później ekipa prowadząca dochodzenie w tej sprawie trafiła na ślad niewielkiego biura podróży, które zajmuje się m.in. organizacją dyskretnych wyjazdów rozmaitych dostojników. Adwokat pilotów zwraca uwagę sędziego śledczego na bilet nr 2057 350 394 8256/5 na lot concorde’em do Nowego Jorku i z powrotem w weekend 15-18 lipca 1993 r., na nazwisko Jacques Chirac.
W istocie bilety były trzy - dwa pozostałe wystawiono dla córki prezydenta i jego ochroniarza. W sumie rachunek wyniósł prawie 120 tys. franków (ponad 60 tys. zł), a uregulowano go w gotówce. Fakt ten nie został zgłoszony żadnemu bankowi ani żadnym władzom, chociaż przepisy o walce z praniem brudnych pieniędzy zobowiązują do zasygnalizowania każdej transakcji gotówkowej, której wartość przekracza 20 tys. franków. Ustalono, że kupionych za gotówkę biletów lotniczych dla Chiraca, jego żony, córki i kilku najbliższych współpracowników było więcej. Ich ogólna wartość wynosiła 2,4 mln franków (około 1,2 mln zł). Skąd wzięło się tyle gotówki? Sędzia śledczy nabrał podejrzeń, że może chodzić o część pieniędzy nielegalnie wypłaconych neogaullistowskiej partii RPR za przydzielanie kontraktów na roboty i usługi publiczne w Paryżu w czasie, gdy merem stolicy i przewodniczącym RPR był Chirac. W tej sprawie - podobnie jak w kwestii fikcyjnego zatrudniania przez merostwo Paryża niektórych działaczy partyjnych - toczą się odrębne śledztwa. Prezydent już dwukrotnie odmówił złożenia w nich zeznań (nawet jako świadek). Sędziowie śledczy w końcu sami uznali wtedy, że wzywanie szefa państwa leży poza zakresem ich kompetencji.
Tym razem sytuacja prezydenta jest o wiele mniej korzystna. Wprawdzie podtrzymuje on - na razie skutecznie - dotychczasową linię obrony, ale wkrótce może się ona zacząć załamywać. Po raz pierwszy prokurator Paryża uznał, że w tej konkretnej sprawie nie ma żadnych przeszkód prawnych do wezwania prezydenta w charakterze tzw. świadka wspomaganego, zeznającego w obecności i z pomocą adwokata. Taką procedurę stosuje się w wypadku osób, które na podstawie "poważnych przesłanek" podejrzewa się, że popełniły przestępstwo. Ponadto w sprawę po raz pierwszy bezpośrednio zamieszane są żona i córka prezydenta. Córka Chiraca już została wstępnie przesłuchana i oczekuje się, że to samo spotka wkrótce jego żonę. Nie sposób sobie wyobrazić, by szef państwa nadal milczał i odmawiał zeznań, gdy będą je składać najbliższe mu osoby.

Balon, który rośnie
Zanosi się na to, że cała sprawa okaże się poważniejsza, niż przypuszczano. Prezydent zapowiadał, że zawrotne sumy, jakimi rzekomo obracał, niebawem "schudną" jak balon, z którego wypuszczono powietrze. Tymczasem balon raczej rośnie: mowa już nie o 2,4 mln franków, lecz o 3,1 mln franków. Okazuje się też, że ani w deklaracjach majątkowych, ani w podatkowych precydent nie sygnalizował posiadania takich zasobów gotówki.
Chirac wyjaśnia, że pieniądze te pochodziły częściowo z premii i tzw. funduszy specjalnych, którymi dysponował jako minister i premier. Zapisuje się je w bud-żecie państwa, ich wysokość ustala parlament. W roku 2001 jest to 393 mln franków (około 205 mln zł). Prawie 60 proc. przeznacza się na operacje służb specjalnych, a reszta pozostaje głównie do dyspozycji premiera, tylko 15 proc. tej reszty przypada prezydentowi. Z części należnej szefowi rządu 76 mln franków jest wydawane w gotówce - właściwie dowolnie - i nie podlega opodatkowaniu.

Monarsza tradycja
Królowie republiki mogą w ten sposób za pieniądze podatników wspomagać wasali, a także po cichu dofinansowywać swoje kampanie wyborcze. Zarówno rozdzielający, jak i obdarowani niechętnie mówią o tym, jak wydają gotówkę z funduszy specjalnych. Zgodnie z "tradycją", premierzy i prezydenci po zakończeniu urzędowania zabierali ewentualne pozostałości funduszy specjalnych (choć Lionel Jospin przezornie zapowiedział, że swoją nadwyżkę zwróci do budżetu państwa). Możliwe, że Chirac miał zapasy gotówki, choć jest rzeczą dyskusyjną, czy nie powinien ich zadeklarować. Wspomnienie o tym źródle dochodów może być dobrym sposobem obrony w batalii prawnej oraz zręcznym posunięciem politycznym prezydenta. Odwraca bowiem uwagę opinii publicznej od pytania, czy pieniądze na jego bilety nie pochodzą z łapówek wypłacanych RPR i merostwu Paryża. Na pierwsze strony gazet trafiła teraz kwestia wydawania i opodatkowania funduszy specjalnych, która dotyczy przede wszystkim lewicowego premiera i rządu. Burza w tej sprawie może utrudnić Jospinowi wykorzystanie tych pieniędzy w kampanii wyborczej, w której najprawdopodobniej stanie przeciwko Chiracowi. Szef państwa będzie udawać, że to tylko zbieg okoliczności. Ludwik XI mawiał "kto nie umie udawać, nie umie rządzić".

Więcej możesz przeczytać w 32/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.