Powrót na krakowską agorę

Powrót na krakowską agorę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prawdziwi przyjaciele lubią siebie... z niewiadomych powodów
W górzystej pustelni swojej doszedłem do wniosku, czytając prasę przynoszoną z doliny, że jest ona tak przyziemna, iż nieba nad nią zupełnie już nie widać. Zatem i ja o sprawach przyziemnych pisać dziś nie będę: ani o wyborach, ani o Unii Europejskiej, ani o tym, kto komu ile ukradł i kto ile w parlamencie i poza nim zarobił, czy da się klonować naszych dłużników, czy Polak potrafi, czy mu już na niczym nie zależy i czy ZUS już się zusunął. Tylko od emerytury bowiem zależy moje życie ziemskie. Nie zależy ono z pewnością od tego, czy mi Pojednanie wypłaci kilka złotych odszkodowania za rok 1944, gdy jako małoletnie dziecię siedziałem w kacecie. Wygląda na to, że jakiś potomek Goethego i Wagnera nabił polską fundację o pojednawczych skłonnościach w butelkę niemieckiego piwa - jak donoszą prasowe agencje. Nigdy nie liczyłem na odszkodowania za szkody, które są niemożliwe do zrekompensowania. I tak całe życie jestem szczęśliwy, że nie wyleciałem ku niebu nad Alpami przez komin w Mauthausen, ani nikt mnie nie zastrzelił. Jakie to życie jest, to i jest, ale zawsze lepiej być w całości niż w proszku.
Znużyły mnie przyziemności prasowe i dokuczyła nieco samotność, więc wróciłem do Krakowa. Tu poszedłem sobie natychmiast na Rynek Główny, zamówiłem kawę w Cafe Vis-ť-Vis, siadłem obok kawiarnianego pomniczka Piotra Skrzyneckiego ze spiżu i zastanowiłem się, po co tak wielu krakowian wyjeżdża do Europy, by zobaczyć np. rynek w Brukseli, skoro wystarczy podjechać tramwajem albo i przejść się spacerkiem i już człowiek jest w takiej Europie, że hej! A że urlopy letnie powoli się kończą, można się w dodatku umówić tu z przyjaciółmi na pogawędki o nieskończoności, historii, sztuce, poezji, wykopywaniu nie kolegów z pracy, ale archeologicznych skarbów, których na pewno jest jeszcze pełno pod płytą krakowskiego rynku. Pamiętam, jak zlikwidowano w głupi sposób kamienną powierzchnię rynku, tzw. kocie łby, by położyć, jak w nowobogackiej łazience, marmurowe płyty. Zanim zmieniono nawierzchnię, archeolodzy wykopali w poprzek rynku głęboki rów. Niektórzy mówili, że to rów przeciwczołgowy i trzecia światowa się zbliża, ale chodziło o sprawdzenie, czy coś pod kocimi łbami cennego się nie kryje. Ponieważ wszystkie drogi w naszym mieście prowadzą przez rynek, przeto nad ranem odkrywano w rowie śpiących panów, którzy nocą nie mogli pokonać nieoczekiwanej przeszkody, gdy wracali z barów do domu.
Z kolei gdy w stanie wojennym Zanussi kręcił na rynku film o Janie Pawle II, rozstawił pod Sukiennicami kilka wypożyczonych czołgów i namalował na nich czerwone gwiazdy, udając powojenne wyzwolenie. Czołgi sfotografował satelita amerykański i Głos Ameryki podał, że Rosjanie już wkroczyli do Polski .W mieście wybuchła panika.
Ale miałem wszak pisać o przyjaciołach, a nie o czołgach. Na szczęście mam jeszcze kilku prawdziwych przyjaciół. Prawdziwi przyjaciele są to ludzie bezinteresowni, którzy lubią ciebie, a ty ich lubisz... z niewiadomego powodu. Pamiętam rozważania któregoś z filozofów (Tatarkiewicza?) o przyjaźni, który jej bezinteresowność specjalnie cenił. Z pewnością bezinteresowna jest czytelnicza przyjaźń z pisarzami poprzez ich twórczość, nawet gdy osobiście niewiele nas z nimi wiąże. Właśnie natrafiłem na wydany w tzw. podziemiu w roku 1981 przez wydawnictwo KOS mój ulubiony dziś tomik wierszy Ryszarda Krynickiego "Niewiele więcej". Zabrałem go do Vis-ť-Vis i czytam ludziom wiersz i dziś przyjazny: "Tak/ przeżyłem./ Teraz czeka mnie również /poważne zadanie: dostać się /do tramwaju /i dojechać do domu".
Więcej możesz przeczytać w 34/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.