Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pomoc aspołeczna
Z poczuciem sprzeciwu przeczytałem artykuł "Pomoc aspołeczna" (nr 30), w którym autorzy powołują się m.in. na moje opinie. Niestety, po lekturze tekstu można odnieść wrażenie, że podzielam ich przekonanie o wykryciu kolejnej pasożytniczej grupy urzędniczej, tym razem w pomocy społecznej. Jest to wrażenie błędne.
Pomoc społeczna została zbudowana w Polsce po roku 1989 i jest jedną z najnowocześniejszych instytucji odpowiadających na wyzwania powstające w gospodarce rynkowej. Niestety, zbyt często zagadnienia pomocy społecznej pozostają nieznane dla części rządzących. Świadczy o tym utrzymywanie anachronicznego terminu "opieka społeczna" w projektach budżetowych, na co od lat zwraca uwagę Komisja Polityki Społecznej. Różnica między opieką a pomocą społeczną jest niemal tak znacząca, jak różnice między państwem opiekuńczym a liberalnym.
Pomoc winna mieć charakter czasowy i prowadzić do usamodzielnienia się ludzi z niej korzystających (...). W ostatnich latach stopniowo przesuwano fundusze z zasiłków okresowych na świadczenia stałe. W ten sposób ograniczano działania pomocy społecznej na rzecz mechanicznego wypłacania świadczeń. Ta tendencja winna być jak najszybciej zahamowana.
(...) To prawda, że pomoc społeczna kosztuje, ale są to koszty społecznie użyteczne. Zarobki pracowników socjalnych (w większości kobiet o wysokim stopniu przygotowania zawodowego) nie należą do wysokich - często niewiele przekraczają minimalną płacę. Przekonanie Piotra Kudzi i Grzegorza Pawelczyka, że w Niemczech, Francji czy USA funkcje instytucjonalnej pomocy społecznej przejęły organizacje pozarządowe i sprywatyzowane, opiera się raczej na ideologicznych przekonaniach niż faktach.
Organizacje pozarządowe mogą i powinny spełniać te funkcje, których instytucjonalna pomoc społeczna spełniać nie jest w stanie (działania grup wsparcia, pomoc psychologiczna i wiele innych) (...). Z przykrością trzeba stwierdzić, że kolejne rządy traktowały te problemy z rezerwą.
Obecnie często zamiast idei społeczeństwa obywatelskiego przebijają się pomysły fundamentalizmu rynkowego. Ich realizacja spowoduje, że ludzie, którzy słabiej sobie radzą, będą skazani na niebyt i odcięcie murem od ustabilizowanej części społeczeństwa. Oznaczać też będzie, że grupa "wydziedziczonych" będzie się powiększała i utrwalała. Mówił o tym niedawno George Soros: "Fundamentaliści rynkowi za bardzo wpadają w zachwyt nad rynkami, a w zbyt małym stopniu interesuje ich społeczeństwo. Istnieją też potrzeby społeczne, z którymi rynki się nie liczą". Dlatego potrzebujemy działań pomocy społecznej, kuratorów sądowych i organizacji pozarządowych. W przeciwnym razie znajdziemy się w kraju społecznych kontrastów, bogactwa i nędzy, niebezpiecznych ulic i skorumpowanych polityków.

JAN LITYŃSKI
poseł Unii Wolności

Śladami Janosika
Nie zgadzam się z autorem artykułu "Śladami Janosika" (nr 29), że dzikie rejony Słowacji doceniono dopiero w ostatnich latach. BPiT Almatur, działające co prawda prawie wyłącznie w środowisku akademickim, od początku lat 70. organizowało wyjazdy w góry Słowacji. Uczestnicy takich wypraw przemierzali najatrakcyjniejsze rejony słowackich Karpat, od Małej Fatry po Vihorlat. Sam, jako przewodnik, od 1975 r. prowadziłem wiele takich wycieczek.

MIROSŁAW J. BARAŃSKI
Gliwice

Profesor zero
Gratuluję Marcinowi Szwedowi odwagi wypowiedzi oraz trafności oceny sytuacji, którą przedstawia w swoim artykule ("Profesor zero", nr 34). Jako były doktorant instytucji naukowej, o której mowa w artykule, mogę potwierdzić zarówno działania profesora W., który traktuje drogi sprzęt badawczy jak swoje zabawki, jak i mitomańskie zapędy profesora K. Chętnie przeczytałbym więcej artykułów na ten temat. Żywię bowiem głęboką nadzieję, że tego typu teksty zadziałają odświeżająco na zgniły system kształcenia akademickiego i pozwolą rozpocząć rzeczową dyskusję na temat radykalnej reformy sposobu finansowania badań naukowych w Polsce.

JĘDRZEJ MALECKI
The Norwegian Radium Hospital

Demokracja ludowa
Zbiorowy obłęd, który ogarnął Polaków przed wyborami (o czym świadczą wyniki sondaży), mógł dotknąć tylko społeczeństwo nieuświadomione ekonomicznie i niedojrzałe do demokracji ("Demokracja ludowa", nr 32). Zamiast dążyć do rozwoju i bogactwa, stara się ono równo dzielić biedę. Sprawdzone rozwiązania ekonomiczne są u nas powszechnie odrzucane, a demagodzy polityczni zbierają obfite żniwo.

KRZYSZTOF OKULICZ
Warszawa

Ruch teleoporu
W związku z informacją podaną w artykule "Ruch teleoporu" (nr 31) Grupa Żywiec oświadcza, że nie ma w planach rezygnacji z usług telefonii stacjonarnej oferowanej przez TP SA.

KRZYSZTOF RUT
szef działu korporacyjnego

Brzydsza siostra?
Rysując w artykule "Demokracja ludowa" (nr 32) obraz polskiej demokracji, Rafał A. Ziemkiewicz przedstawia ją zbolałą, kulawą i znacznie szpetniejszą od zachodnich sióstr. Słowa krytyki są dla mnie zrozumiałe, ale nie jestem pewien, czy rzeczywiście różnimy się od innych państw demokratycznych.
Ziemkiewicz wskazuje na wyniki badań dowodzących, że zdaniem znacznej części Polaków najlepiej by było, gdyby krajem rządzili wszyscy, czyli koalicja AWS-PSL-SLD-UW. Mielibyśmy tęsknić do czasów Frontu Jedności Narodu, gdy nie trzeba było dokonywać nieustannych wyborów, co oznacza "przykrą konieczność myślenia". Tego rodzaju diagnoza nie jest komplementem. Ziemkiewicz poszedł na łatwiznę i wyniki badań opinii publicznej wziął za rzetelny obraz rzeczywistości. To gruby błąd, ponieważ mogą one stanowić jedynie podstawę do interpretacji. Zakładając, że Polacy rzeczywiście są znużeni ciągłymi konfliktami w życiu politycznym, warto się zastanowić, czego to znużenie właściwie dotyczy. Źródłem tej niechęci jest, moim zdaniem, to, że politycy najchętniej spierają się na tematy, które nie są uważane za najistotniejsze dla kraju i obywateli.
Polacy są skłonni zaakceptować spory i konflikty, byle dotyczyły spraw ważnych. Nasz system parlamentarny jednak nie zmusza deputowanych do wsłuchiwania się w bolączki obywateli. Wystarczy raz na cztery lata pomamić elektorat wizjami powszechnego dobrobytu, a potem spokojnie o nim zapomnieć. Żaden poseł czy senator nie czuje się ani związany ze swoimi wyborcami, ani przed nimi odpowiedzialny. Wynika to nie tylko z ordynacji wyborczej, której właściwymi podmiotami są partie, a nie konkretni ludzie, ale także z braku mechanizmu pozwalajacego wyborcom na odwołanie deputowanego.
Chorobą zarówno polityków, jak i reszty społeczeństwa jest brak normalnego w demokracjach zachodnich przygotowania do udziału w życiu zbiorowym. System ten polega na stopniowej edukacji, której początkiem jest komitet osiedlowy, a uwieńczeniem - mandat parlamentarny. Myśmy tego nie przerabiali, bo nie było kiedy. Demokracja lokalna przybrała w Polsce najbardziej groteskowe formy. Samorządy terytorialne, które miały być filarem naszej demokracji, stały się siedliskiem korupcji i zakłamania na niebywałą skalę. Uczestnictwo w jakichkolwiek formach samoorganizacji życia czy to na poziomie osiedla, czy dzielnicy uważane jest co najmniej za dziwactwo, a najczęściej za karierowiczostwo i żądzę władzy. Wielką dla mnie w tej dziedzinie nauką była możliwość udziału w spotkaniu społeczności jednego z osiedli położonych na obrzeżach Waszyngtonu. Trudno uwierzyć, że dobrowolnie zebrane grono sąsiadów z całą powagą i poczuciem odpowiedzialności za wspólne życie debatowało przez kilka godzin z komendantem lokalnej policji, przedstawicielem przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej i dowódcą straży pożarnej. Co ciekawe, na każdy z poruszanych tematów wiele do powiedzenia mieli zarówno gospodyni domowa, informatyk, jak i biznesmen pracujący w jednym z największych banków. Wydaje się, że tędy właśnie biegnie jedyna sensowna droga wychowania ku demokracji.
Dość fałszywie brzmią też utyskiwania na nasze sympatie wyborcze. Wiadomo, że nawet w najbardziej ustabilizowanych demokracjach podstawowe znaczenie ma wygląd kandydata, swoboda w przedstawianiu poglądów i zdolności perswazyjne, przede wszystkim zaś tzw. telegeniczność. U nas jest nie inaczej.
Nasza demokracja mimo młodego wieku rządzi się prawami powszechnymi i nie jest brzydszą siostrą w rodzinie państw, które wybrały tę formę ustroju. Nie zmienia to faktu, że warto stawiać pytania o jej fundamentalne ułomności. Polityczna poprawność jest bowiem znacznie bardziej dolegliwa niż niedoskonałości systemu demokratycznego.

Andrzej Goszczyński
dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy
Więcej możesz przeczytać w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.