Bajeczka dla grzecznych socjalistów

Bajeczka dla grzecznych socjalistów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dziś pora na to, aby "załatwić odmownie", jak to robił w latach 60. w "Szpilkach" Antoni Słonimski, jeden z popularnych mitów utrzymujących się wśród polityków i publicystów - mianowicie tezę o rzekomym związku między wysokością bezrobocia a wzrostem przestępczości. Otóż nigdzie nie spotkałem statystyk potwierdzających tę tezę, ale opinie takie - wyrażane z wielką pewnością siebie - pojawiają się bez ustanku. Na przykład w niedawnym "Nowym Życiu Gospodarczym" prowadzący dyskusję określił bezrobocie jako "problem wpływający między innymi na wybuch patologii społecznych". Do tego chóru "opinii bez empirii" przyłączył się też m.in. rzecznik praw obywatelskich prof. Andrzej Zoll.
Otóż powiedzmy jednoznacznie, że są to bajeczki dla grzecznych dzieci lub grzecznych socjalistów, co na jedno wychodzi, gdy idzie o dziecinną wręcz ufność tych ostatnich w rozmaite slogany, pozbawione dowodów, lecz użyteczne ideologicznie. Powtórzmy: statystyki minionego stulecia (także polskie) nie potwierdzają takiej zależności. Koniunktura gospodarcza, mierzona na przykład liczbą miejsc pracy w przemyśle, poprawiała się od połowy lat 20., osiągając najwyższy poziom w III kwartale 1928 r., aby następnie zacząć spadać i w IV kwartale 1932 r. osiągnąć najniższy poziom (-45 proc!). Z kolei od 1933 r. do wybuchu wojny zatrudnienie i produkcja rosły. Tymczasem statystyki przestępczości z lat 1924-1932 pokazują względnie stałą liczbę więźniów, oscylującą wokół 104 osób na 100 tys. mieszkańców (w najgorszym pod względem ekonomicznym roku 1932 wskaźnik ów wyniósł 106).
Podobnie było po upadku komunizmu. Liczba przestępstw, a także skazanych wzrastała zarówno we wczesnych latach 90. (korekcyjnej recesji), jak i w okresie boomu. Na przykład najnowsze dane z "Rocznika statystycznego 2000" dowodzą, że w 1997 r. (szczytowym roku wysokiej koniunktury i jednocześnie ostatnim, dla którego podano takie statystyki) liczba skazanych była dwa razy większa niż w 1990 r., gdy produkcja była najniższa (544 wobec 279 więźniów na 100 tys. mieszkańców). Co interesujące, rocznik liczby więźniów jednoznacznie nie podaje...
Powyższe porównania dotyczą osób skazanych z wszelkich powodów, ale statystyki przestępstw przeciwko mieniu (w tym kradzieży i rozbojów) także nie potwierdzają związku między bezrobociem czy - szerzej - biedą a liczbą naruszeń prawa. Nie potwierdzają go też dane dotyczące młodych, mimo że do nudności pewni siebie autorzy przypisują wysoki poziom przestępczości wśród młodzieży wysokiemu bezrobociu w tej grupie wiekowej. Dowodów jednak nie podają żadnych. Jest to typowy - znany w metodologii - chwyt, czyli dowód poprzez stanowcze stwierdzenie. Są to takie same bajeczki dla grzecznych socjalistów. Ludzie między 17. a 30. rokiem życia (przed wojną statystyki obejmowały młodzież między 18. a 30. rokiem życia) popełniają około połowy wszystkich przestępstw (w tym przestępstw przeciwko mieniu); tak było przed 1939 r., w komunizmie (gdzie oficjalnie bezrobocia nie było w ogóle) i tak jest obecnie. Nie zależy to od poziomu zamożności. Tak samo jest zresztą w Europie Zachodniej, gdzie proporcje te są zbliżone, choć w latach 60. bezrobocie wynosiło tam około procentu, a teraz 10 proc.
Dość empirii jak na krótki felieton. I w tym wypadku "socjalistyczny humanizm", każący potępiać kapitalizm z jego bezrobociem, wahaniami koniunktury itp. jako źródłem społecznych patologii, opiera się nie na wiedzy o rzeczywistości, lecz ideologicznych uprzedzeniach. Warto jednak, korzystając z okazji, podrążyć nieco ten temat.
Skąd więc bierze się wzrost przestępczości? Na pewno swój wkład wnosi tutaj rosnące poczucie bezkarności, które potwierdzają statystyki. Jeśli w latach 1990-1997 liczba skazanych (patrz wyżej) podwoiła się, a liczba odbywających kary wzrosła o jedną czwartą, to nie można mówić o odstraszaniu pewnością kary (co jest ulubionym argumentem prawników permisywistów, zwanych nieprecyzyjnie liberałami). Ale to tylko komponent. Główne przyczyny wzrostu przestępczości w świecie zachodnim, a także u nas tkwią w przemianach moralnych, ułatwiających sięganie po cudze. Cóż więc zmieniło się w naszej cywilizacji, że w latach 30., to jest w okresie depresji, przestępstwa popełniano znacznie rzadziej niż obecnie?
Nie ma, niestety, badań socjologicznych na ten temat, gdyż socjologowie bardziej ekscytują się tym, że jeden ma więcej, a drugi mniej, czyli tzw. nierównościami społecznymi i ich skutkami. Zalecałbym jednak badania nad efektami powstania i ekspansji państwa opiekuńczego (welfare state) nie tylko w wypadku skłonności do podejmowania pracy, bo to robią ekonomiści i wyniki są jednoznaczne, ale także w wypadku stosunku do cudzej własności. Jak na to zwraca uwagę filozof Bronisław Łagowski, wiek XX wprowadził nową normę prawną, mianowicie prawo do cudzego dochodu.
Przez tysiąclecia podatki służyły zaspokajaniu potrzeb zbiorowości (utrzymaniu administracji, wojska, służb porządkowych, sądów), a nie jednostek. W okresach lub sytuacjach nadzwyczajnych (klęski żywiołowe, choroby, wypadki) władze wspierały dotkniętych nieszczęściami. Gwarantowana przez państwo redystrybucja dochodów, czyli zabieranie jednym, ażeby - po odliczeniu zwykle wysokich kosztów tych operacji - dać innym, jest wynalazkiem XX wieku. Nie trzeba wiele wyobraźni, aby ocenić skutki ugruntowania się tej praktyki w świadomości beneficjentów redystrybucji. Wielu zdaje sobie sprawę z tego, że nieważne jest, czy swoje obowiązki zawodowe wykonuje się solidnie, czy nie, czy stara się znaleźć pracę, czy też nie, czy usiłuje poprawić sytuację własną i rodziny, czy też biernie oczekuje więcej od państwa. To właśnie państwo musi zaspokoić "słuszne potrzeby" obywateli, a jeśli tego nie czyni w stopniu wystarczającym, występuje się przeciw niemu. Mój znakomity kolega z tych łamów, prof. Wacław Wilczyński, zwraca uwagę na stosunek zdemoralizowanych grup społecznych do "wrogiego państwa opiekuńczego".
Ale jego obserwacje dotyczą tylko sfery polityki, która - przekraczając granice ustalone prawem - w niewielkim tylko stopniu pogarsza statystyki przestępczości. Ja zakładam znacznie większy udział we wzroście przestępstw przeciwko mieniu tych, którzy nie wchodząc w prawne i moralne subtelności, zastępują państwo w realizacji swojego prawa do cudzego dochodu. W końcu im przecież "się należy", a czy realizują to prawo, oddając głos w wyborach na tych, którzy obiecują zabrać innym i dać im, czy też w ciemnej uliczce - nie ma dla nich tak wielkiego znaczenia.
Tę postępującą moralną degradację ułatwiają wątłe moralne podstawy samej redystrybucji. Słynny włoski prawnik prof. Bruno Leoni już w latach 50. zwracał uwagę na to, że różnica moralna między głosowaniem, w którym 51 proc. przegłosuje podatki pozbawiające 49 proc. znacznej części ich dochodów, a sytuacją, w której trzech silnych drabów pozbawia go w ciemnej ulicy portfela jest niewielka. I tu, i tam mamy do czynienia z "przejściową większością"...
Prawo do cudzego dochodu jest dzieckiem XX wieku. I trzeba mieć nadzieję, że dojrzalsze społeczeństwa XXI wieku, szukając bardziej sensownych rozwiązań, porzucą także ten wynalazek, tak jak porzuciły komunizm, faszyzm i kilka innych niegdysiejszych atrakcji.

Więcej możesz przeczytać w 36/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.