Geriatria i ekonomia

Geriatria i ekonomia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niedawna śmierć byłego szefa PZPR z lat 70. stała się kolejną okazją do nostalgicznych wypowiedzi, jak to dobrze było "za Gierka". Niemała część naszego społeczeństwa skłonna jest iść dalej i - porównując kolejne epoki - utrzymywać, że za Gierka było najlepiej.
Ukazało się, z tej samej okazji, kilka mądrych artykułów pokazujących skalę (mizerną!) gierkowskiego dobrobytu. Obawiam się, że nie przekonają one wielu, jak nie przekonały wielu materiały konferencji "Propaganda klęski w warunkach sukcesu", zorganizowanej w 1999 r. przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich. Pokazaliśmy tam, że poziom zamożności gospodarstw domowych, w tym chłopskich i emeryckich, podniósł się bardzo wyraźnie w porównaniu z latami komunizmu, że poprawiła się zdrowotność i odwrócił się trend coraz krótszej oczekiwanej długości życia mężczyzn. I co? I nic. Nie rzeczywistość bowiem określa świadomość, lecz nasze wyobrażenia o rzeczywistości. Ewidentnie Marks, twierdząc, że byt określa świadomość, mylił się i tym razem.
W naszym "nieszczęśliwym społeczeństwie obywatelskim", jak ironicznie określono Polaków we wnioskach jednego z badań opinii publicznej ("Rzeczpospolita", 10.02.2000 r.), istnieje silne - rosnące z wiekiem badanych - zapotrzebowanie na krytyczną ocenę współczesności. Analitycy zachodzą w głowę, dlaczego tak się dzieje. Spróbujmy inaczej podejść do tego zagadnienia. Jako ekonomista, przekonany o decydującym wpływie instytucji na nasze zachowania ekonomiczne, powinienem przede wszystkim zwrócić uwagę na fakt, że transformacja, czyli zmiany ustrojowe, spowodowała deprecjację kapitału ludzkiego doświadczenia. Im dłużej kto pracował w latach komunizmu, tym mniej jego doświadczenia przydają się w kapitalizmie i demokracji. Jeden z moich krakowskich przyjaciół zwykł był mawiać, że "w komunizmie nie ma to, jak dobre pochodzenie": tu się pochodzi, tam się pochodzi i jakoś się zdobędzie to, co tak trudno zdobyć inaczej. Dzisiaj takie "pochodzenie" nic nie znaczy. Natomiast pochodzenie społeczne znaczy nieporównanie więcej, niż znaczyło, gdyż wiąże się zazwyczaj z wyższym tzw. kapitałem ludzkim (decydującym, obok przedsiębiorczości, wyznacznikiem awansu materialnego w kapitalizmie).
W powyższej interpretacji ekonomisty zawarta jest implikacja niezadowolenia skorelowanego z wiekiem obywatela, który postrzega, że jego kapitał ludzki zdeprecjonował się, a on sam nie zdąży już przed emeryturą zgromadzić (i - co nie mniej ważne - zastosować) dostatecznie wiele innej, bardziej przydatnej wiedzy i doświadczenia. W dodatku dla wielu starszych osób, których kapitał ludzki jest wysoce przydatny w nowym ustroju, kapitalizm po prostu mógł przyjść zbyt późno (sam pierwszą stałą pracę opłacaną według zachodnich standardów otrzymałem w pięćdziesiątym drugim roku życia!).
Głównych źródeł nostalgii za okresem gierkowszczyzny upatrywałbym jednak w czynnikach pozaekonomicznych. W końcu dyrdymały o gierkowskim dobrobycie powtarzają ludzie, którzy zupełnie dobrze lub bardzo dobrze znaleźli się w nowej ekonomiczno-politycznej rzeczywistości. Aby wyjaśnić, co mam na myśli, odwołam się do pewnej rozmowy na plaży, prowadzonej właśnie w latach "wczesnego Gierka". W grupie rówieśników kpiliśmy z nonsensów, jakie wpychano nam do głowy w latach szkolnych, które przypadły na mroczne lata stalinizmu. W chwilach wybuchów śmiechu (ex post wszystko wydawało się śmiechu warte!) włączał się do naszych rozmów leżący w sąsiednim grajdole starszy od nas facet (jak się później okazało, inżynier górnik), który w zasadzie ograniczał się do stwierdzeń, że naprawdę nie było tak źle. Nikt jednak nie "kupował" tych łagodzących nasze szyderstwa tłumaczeń i pod jego adresem posypały się nieco kąśliwe docinki. Zapewne pod ich wpływem mężczyzna wyjął portfel, z niego zdjęcie uśmiechniętego trzydziestolatka o bujnym uwłosieniu (był niemal zupełnie łysy) i powiedział: "Patrzcie, co to były za czasy. Nawet włosy wtedy miałem!". Trzeba przyznać, że rozbroił nas tym zupełnie.
Historyjka naprowadza nas jednakże na pewien ważny trop. Otóż wiele starszych osób narzeka na dzisiejsze czasy nie dlatego, że nie podoba im się prywatyzacja, wysokie stopy procentowe, system emerytalny czy cokolwiek innego (choć nawet mogą się odwołać do tych kwestii jako wyjaśnień ich krytycznego stosunku do rzeczywistości). Po prostu dzisiaj nie mają tylu włosów, ile mieli za Gierka! Poza tym już tylko powspominać mogą piękne romanse, jakie im się niegdyś przytrafiały, w kościach im strzyka, zgaga ich dzisiaj piecze po ostatniej libacji, córka nie dzwoniła od dwóch tygodni z pytaniem: "Jak się masz, mamusiu?" - i w ogóle, jak lubić taką rzeczywistość! Krytyczny stosunek starszego pokolenia jest więc problemem medycznym, nie ekonomicznym. W końcu już na jednym z najstarszych papirusów, liczącym ponad 5 tys. lat, anonimowy autor napisał, że świat nie jest taki jak niegdyś, a dzieci nie chcą słuchać swoich rodziców.
Drążąc dalej ten temat, niedowiarek mógłby zapytać, dlaczego właśnie wielu tak wdzięcznie wspomina okres rządów wczesnego Gierka, a nie na przykład późnego Gomułki. I tutaj na pomoc wyjaśnieniom medycznym przychodzą - moim zdaniem - wyjaśnienia etyczne. Zdemoralizowany homo sovieticus (a jakże, wielu ich w postkomunistycznych społeczeństwach!) nie cieszy się tak bardzo z nieporównanie większego postępu ekonomicznego w latach transformacji, jak cieszył się z mizernej w gruncie rzeczy poprawy zaopatrzenia w latach gierkowskich.
Dlaczego? Bo dzisiaj nieporównanie większej i lepszej jakościowo palecie dóbr i usług towarzyszy oczywista dla młodszej generacji konieczność solidnej pracy, zaangażowania się w sprawy własnej firmy czy firmy, dla której pracują, ciągłego podnoszenia kwalifikacji. Uogólniając, obfitości podaży dobrej jakości dóbr i usług towarzyszy odpowiedni wzrost wymagań wobec pracobiorców.
I tu dochodzimy do etycznego wyjaśnienia atrakcyjności okresu gierkowskiego. Nieznaczna poprawa zaopatrzenia w latach 70. (bądźmy dokładni: w pierwszej połowie owej dekady) dokonała się bowiem bez zwiększenia wymagań od pracujących w socjalistycznych fabrykach i urzędach. I taka jest właśnie odpowiedź na postawione we wstępie pytanie. Zdemoralizowany socjalizmem Polak wdzięcznie wspomina okres Gierka, gdyż poprawie zaopatrzenia w herbatę turecką "Earl Grey" (bo wtedy, inaczej niż teraz, nie było nas stać na porządną angielską mieszankę!) i w inne, równie atrakcyjne z dzisiejszej perspektywy produkty, nie towarzyszył wzrost wymagań wobec pracowników. Dobrze ilustrowało to powiedzenie: "Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy". W rzeczywistości, zwłaszcza po cofniętych podwyżkach w 1976 r., wymagania wobec pracownika stały się jeszcze mniejsze, co znalazło wyraz w powiedzeniu: "Czy się leży, czy się stoi, partia płaci, bo się boi!".
To ostatnie hasło zapadło głęboko w świadomość najbardziej zdemoralizowanych oddziałów wielkich budowli socjalizmu. Grupy te starały się wymusić płacenie wedle zasady "czy się leży, czy się stoi" również w warunkach kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Zresztą, sądząc po niedawnych demonstracjach hutników, krzyczących "złodzieje!" pod adresem banków, które nie chciały udzielić hutom kolejnych pożyczek, nie jestem pewien, czy użycie czasu przeszłego jest całkowicie uzasadnione.
W kabarecie Tey w latach 80. śpiewano: "Najlepiej nam było przed wojną, gdy rodził się mały fiat...". Śpiewającym szło oczywiście o "wojnę polsko-jaruzelską", czyli najlepiej było właśnie za Gierka! Wystawiali oni cenzurkę swojej generacji, której tak niewielkiej poprawy trzeba było do szczęścia, byle tylko od niej nie wymagać zwiększonego wysiłku.
Więcej możesz przeczytać w 40/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.