Uciekinierzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Uciec się nie da, zanim człowiek papuci nie otrzepie



Odwiedził mnie przyjaciel, który mieszka w odległym mieście nad Bałtykiem i ma tyle lat co ja. Razem zdawaliśmy maturę na tzw. wówczas ziemiach odzyskanych, bo Warszawa leżała w gruzach i nie mieliśmy gdzie mieszkać. Zbliżały się lata pięćdziesiąte i ówczesna władza ludowa dostała zupełnego kota na punkcie uciekinierów z Polski do tzw. już wtedy wolnego świata. Z przyjacielem czytającym w kółko powieści Josepha Conrada spędzaliśmy nad morzem weekendy. Wpatrywanie się w bezkresny horyzont sprawiało nam ulgę, bo czuliśmy się coraz bardziej osaczeni, uwięzieni przez niewidzialną rzeczywistość po II wojnie światowej.
Dyzio - tak się zwał - wciąż mnie namawiał do tego, by zwiać kajakiem do Danii lub Szwecji. Co prawda, na noc Wojska Ochrony Pogranicza grabiły codziennie plaże, by odkryć jak najszybciej odbicia stóp uciekających (Boże! Ponad 400 km bronowania plaż!), ale Dyzio obliczył wszystko ze stoperem w dłoni, znalazł kryjówkę dla składaka opodal Mielna i zapowiadał, że jak mgła siądzie na morzu, to wsiądziemy do kajaka i popłyniemy na Bornholm. Niebawem wyjechałem do Warszawy na studia. Wiem, że Dyzio, gdy go opuściłem, sam usiłował uciec. Złapali go we mgle i uwięzili na długo.
Z czasem doszedłem do wniosku, że chęć "ucieczki na wolność" tkwi (już nie w sensie politycznym czy policyjnym) w głębi każdej ludzkiej duszy i pod sklepieniem każdej, nie tylko ludzkiej czaszki (uwięziona małpa czy wróbel też chcą uciekać). Myśli te wpoili mi przede wszystkim Franz Kafka i Albert Camus, ale jeszcze głębiej uświadomił mi całą sprawę w roku 1956 debiut Marka Hłaski. W literackiej Warszawie pojawił się utalentowany obrazoburca. Jego talent skrywał się w hemingwayowskich narracjach, lirycznych i brutalnych zarazem. Jerzy Pilch, laureat tegorocznej nagrody Nike, przypomina właśnie skandalistę Hłaskę. Widocznie w każdym pokoleniu polskiej literatury pojawia się desperat usiłujący rozpaczliwie zerwać raz widzialne, a raz niewidzialne więzy egzystencji. Z tym że Hłasko występował przeciw obłędowi systemu i krzywdzie człowieka, a Pilch nie pisze o krzywdzie ani o systemach i nic go to wszystko nie obchodzi. Przez całe życie ucieka "ku wolności", którą przeczuwa, ale z góry wie, że nie jest osiągalna. I on, i my wiemy, że uciec się nie da, zanim człowiek papuci nie otrzepie - jak mawiają o śmierci mieszczańscy łagodziciele umierania. Hłasko odszedł w kierunku nieba jako "piękny dwudziestoletni" w "ósmym dniu tygodnia".
Zająłem się "literaturą ucieczki ze świata" dlatego, że obecnie coraz większa liczba nie tylko autorów pokolenia Pilcha, ale i inteligenckich czytelników - jak mi się wydaje - ćwiczy rozmaite odloty albo oszołomienia, uciekając z pola walki z losem na trzeźwo. Mimo okropności wojny, którą przeżyliśmy, jako dzieci czytaliśmy na bronowanych na noc przez Wojska Ochrony Pogranicza plażach Bałtyku Conrada. Czy teraz na czystym piachu, z paszportami w kieszeniach wolni Polacy będą czytać Pilcha? A może nic nie będą czytać? Szkoda.
Więcej możesz przeczytać w 43/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.