Ponad prawem

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce żyje 14,4 tysiąca świętych krów
To posłowie, czyli ludzie stanowiący prawo, godzą w państwo prawa. Zasłaniając się immunitetem, nie poddają się rygorom prawa, które sami ustanawiają. I to nie w sprawach politycznych, lecz w zwykłych przestępstwach kryminalnych. W III RP w 70 proc. wypadków immunitet chronił parlamentarzystów przed odpowiedzialnością za jazdę po pijanemu. - Immunitet to anachronizm wykorzystywany jako ucieczka przed prawem. Służy ochronie przestępców, którzy pakują pieniądze w kampanię wyborczą tylko po to, by uniknąć odpowiedzialności karnej - mówi Jan Maria Rokita, poseł Platformy Obywatelskiej.

Tymczasem odpowiedzialnie zachowujący się poseł nie potrzebuje ochrony. Nie potrzebuje, bo Rzeczpospolita Polska jest państwem demokratycznym. Nie ma w III RP policji politycznej, która zamyka parlamentarzystów do więzień, uniemożliwia im sprawowanie mandatu, fabrykuje oskarżenia. Nie ma w III RP obozu w rodzaju Berezy Kartuskiej, gdzie przed wojną uwięziono 18 posłów. W historii III RP nie zdarzył się ani jeden udokumentowany wypadek prześladowania posła z powodów politycznych. Immunitet ma więc chronić przed niebezpieczeństwem, którego po prostu nie ma.
Immunitet nie ma racji bytu także dlatego, że konstytucja III RP w art. 32 stanowi: "Wszyscy są równi wobec prawa. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne". Równi wobec prawa powinni być zatem także parlamentarzyści, sędziowie i prokuratorzy, czyli kasty zawodowe korzystające z immunitetu. Zresztą zwykle immunitet służy im tylko do podkreślenia wyjątkowości, dowartościowania się. Ale jak każdy przywilej, immunitet oddala tego, kto go posiada, od społeczeństwa, odgradza od jego problemów.

Immunitet, czyli list żelazny
Jest pocieszające, że za zniesieniem bądź ograniczeniem immunitetu opowiadają się zarówno prezydent Kwaśniewski, jak i premier Mil-ler. Aleksander Kwaśniewski 24 października stwierdził w Sejmie: "Parlament nie może być miejscem, które daje schronienie osobom mającym nie uregulowane kwestie prawne". "Gdyby doszło do głosowania, byłbym za zniesieniem immunitetu poselskiego, a w każdym razie za jego ograniczeniem" - zadeklarował dwa dni wcześniej premier Miller. - Polityk nie może być świętą krową. Obowiązujący system ochrony posłów sprawdzałby się w państwie totalitarnym, w demokracji nie ma racji bytu - uważa Paweł Piskorski, poseł PO. - Nie rozumiem, dlaczego członek parlamentu ma być chroniony przed prawem w wypadku spraw karnych, na przykład spowodowania po pijanemu wypadku drogowego. W odczuciu obywateli jest to zwykła nierówność wobec prawa - dodaje Czesław Jaworski, prezes Naczelnej
Rady Adwokackiej. - Prosty człowiek widzi, że immunitety nie są uchylane, bo kluby bronią swoich. To obniża autorytet parlamentu - uważa Tadeusz Mazowiecki, były premier.
Wedle badań Pentora, przeprowadzonych w październiku tego roku na zamówienie "Wprost", 57 proc. obywateli uważa, że immunitet należy zlikwidować. Prawie dwie trzecie badanych sądzi, że immunitet jest jedynie ucieczką przed odpowiedzialnością karną za popełnione przestępstwa. W ma-jowych badaniach CBOS za zniesieniem immunitetu opowiedziało się 51 proc. obywateli. Dwie trzecie respondentów CBOS było zdania, że polityk łamiący przepisy ruchu drogowego, biorący udział w nielegalnej demonstracji lub zakłócający spokój współmieszkańcom powinien być traktowany przez policję tak samo jak każdy inny obywatel.

Polityk - zawód podwyższonego ryzyka
Dzięki immunitetowi osoby, które powinny świecić przykładem i działać wedle zaostrzonych rygorów praworządności (takie są wymagania wobec polityków w demokracji - to zawód podwyższonego ryzyka), gwarantują sobie bezkarność, a przynajmniej znacznie łagodniejsze traktowanie. Jak inaczej tłumaczyć zachowanie Mieczysława Aszkiełowicza, szefa warmińsko-mazurskiej Samoobrony, który przed olsztyńskim sądem stwierdził: "Są poważniejsze sprawy niż sąd". Danuta Hojarska, szefowa pomorskiej Samoobrony, nawet nie pojawiła się w elbląskim Sądzie Rejonowym, który miał rozpatrzyć sprawę sfałszowania przez nią zezwolenia na widzenie z przebywającym w więzieniu synem. Kilka dni temu Hojarska została wybrana na wiceszefową Komisji Sprawiedliwości. Andrzej Lepper stwierdził niedawno w Krakowie: "Nie byłem na ostatniej rozprawie sądowej, bo nie mogłem. Nie będę także na następnej. Jeśli sąd dopasuje terminy rozpraw do mojego kalendarza, to na pewno zjawię się na rozprawie".
Polskie sądy nie miały dotychczas zwyczaju dopasowywać terminów rozpraw do planów podsądnego. Ale to się zmienia. "Jeśli poseł wyrazi zgodę na kontynuowanie procesu, sąd uzgodni z nim termin kolejnej rozprawy" - oświadczyła sędzia Ewa Mazurek z Sądu Okręgowego w Elblągu. Pytanie o zgodę na kontynuowanie procesu wydaje się tu o tyle absurdalne, że wybrani w tegorocznej elekcji kandydaci stali się posłami dopiero po złożeniu ślubowania.

Polityczna schizofrenia
Większość parlamentarzystów, pytanych przez nas o sens istnienia immunitetu, mówi: "zostawmy immunitet i uwierzmy, że zawsze w razie potrzeby będzie mógł być uchylony". Niestety, nic nie uzasadnia takiego rozumowania. W konkretnych sytua-cjach elementarna przyzwoitość przegrywa bowiem z fałszywie rozumianą solidarnością grupową. Związek Zawodowy Posłów zawsze znajdzie powód, by ochronić łamiącego prawo posła. Znanych polityków koalicji, którzy głosowali za powołaniem Andrzeja Leppera na stanowisko wicemarszałka Sejmu, zapytaliśmy, jak mogli go poprzeć, wiedząc o tym, że Lepper i Samoobrona łamali prawo.
- Miałem psychiczny dyskomfort, ale była to decyzja polityczna - tłumaczy Józef Oleksy z SLD. - Nie zapomniałem o biciu policjantów i podpalaniu radiowozów przez ludzi Samoobrony. Głosowałem przeciwko swojej wizji świata, bo tak zdecydował mój klub parlamentarny - wyjaśnia Jerzy Dziewulski z SLD. Czym można usprawiedliwić tę schizofrenię? Politycy wiedzą, że Lepper łamał prawo, ale złożyli tę wiedzę i moralne dylematy na ołtarzu polityki.
- Poprałem kandydaturę Andrzeja Leppera, gdyż zapowiedział on, że nie będzie się ukrywał za immunitetem - mówi w dobrej wierze Tomasz Nałęcz (UP), wicemarszałek Sejmu. W poprzednich kadencjach też słyszeliśmy takie deklaracje posłów. Zaledwie kilku, w tym obecny premier Leszek Miller, minister obrony Jerzy Szmajdziński i senator Marek Balicki, dotrzymało słowa. Wyborcy pamiętają, jak Senat odrzucił wniosek o uchylenie immunitetu Aleksandra Gawronika, mimo że sprawę wytoczono mu, zanim został senatorem. Sam Gawronik w kampanii zapowiadał dobrowolne zrzeczenie się immunitetu, w Senacie zaś robił wszystko, żeby tak się nie stało. Od wielu miesięcy Aleksander Gawronik znajduje się za kratami. Jego wspólnik w interesach, były poseł AWS Marek Kolasiński, podejrzewany o wyłudzenie setek milionów złotych, pod osłoną immunitetu uciekł za granicę.
Politycy PSL nie mają moralnych dylematów, nie uważają też, by lider Samoobrony i inni działacze tej partii mieli się z czego tłumaczyć. Sam wybór do parlamentu uznają za rodzaj amnestii bądź abolicji, co nijak się ma do konstytucyjnej zasady równości wobec prawa. Może więc wyborców trzeba by pytać przy urnie, czy zgadzają się na abolicję wobec kandydatów, przeciwko którym toczą się procesy? - Marszałek Lepper jest dla mnie tak samo dobry jak marszałek Borowski. Ciekawe, dlaczego histeria wokół Leppera rozpętała się dopiero po ogłoszeniu wyników wyborów? - pyta naiwnie Marek Sawicki, poseł i wiceprezes PSL. - Moje poparcie dla Leppera było konsekwencją werdyktu społecznego, czyli wysokiego wyniku wyborczego Samoobrony. Poza tym blokady organizowane przez Samoobronę nie były naruszeniem prawa - tłumaczy Bogdan Pęk, poseł PSL.

Demokracja płyty chodnikowej
Dotarliśmy też do ofiar "nie naruszających prawa" akcji Samoobrony. W największej awanturze, w 1999 r. w Bartoszycach, pobito 70 osób, w tym 50 policjantów. Śledztwo w tej sprawie zostało jednak umorzone z powodu niewykrycia sprawców. - Dziwnie się czuję, widząc, że w Sejmie znaleźli się ludzie, którzy byli w tłumie rzucającym w nas kamieniami, śrubami, kawałkami blachy. Sam dostałem w głowę fragmentem płytki chodnikowej. Wszystko staje na głowie, bo może to oni za chwilę zaczną wydawać mi rozkazy - mówi policjant z Olsztyna. - Atakował nas dziki tłum, ludzie, często pijani, nie zważali na to, że jesteśmy policjantami. Niszczyli radiowozy. Kilkakrotnie zostałem uderzony łańcuchem. Dziś ci, którzy podżegali chłopów do tej akcji, są posłami. To kpina - uważa policjant z Bydgoszczy, który w 1999 r. znalazł się w Bartoszycach.
Podczas bitwy rolników z Samoobrony z policją w Nowym Dworze Gdańskim (1999 r.) rannych zostało trzech policjantów. Pięć osób, w tym kobietę, oskarżono o napaść na funkcjonariuszy. Sąd Rejonowy w Elblągu skazał czterech oskarżonych na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Wobec kobiety postępowanie zostało warunkowo umorzone. Wyrok jest nieprawomocny - za kilka dni ma się rozpocząć rozprawa apelacyjna. Poszkodowani w zajściach policjanci nie otrzymali zgody przełożonego na rozmowę z dziennikarzami "Wprost". Rozmawialiśmy natomiast z Marianem Pieczyńskim, któremu protestujący zdemolowali wówczas samochód, a jego samego oblali gnojówką.
- Oglądałem zaprzysiężenie nowych posłów i dałbym głowę, że dwoje z nich napadło wtedy na mnie. Jeśli tak ma wyglądać demokracja, to przestaję chodzić na wybory - mówi Pieczyński.

Immunitet od korupcji
Immunitet dla sędziów i prokuratorów jest o tyle niepotrzebny, że nie chroni ich przed korupcją, a właśnie to przestępstwo popełniają najczęściej (oprócz jazdy po pijanemu). W III RP nie było natomiast ani jednego udokumentowanego wypadku nakłaniania prokuratorów lub sędziów do wydania wyroku albo prowadzenia postępowania pod dyktando polityków. A gdyby nawet takie naciski były, wystarczy, żeby zwrócili się do wolnych mediów.
Immunitet trzeciej władzy został zresztą niedawno ograniczony. Dotychczas rozprawy przeciw jej przedstawicielom toczyły się za zamkniętymi drzwiami w Sądzie Dyscyplinarnym. Orzekali w nim sędziowie z całego kraju, którzy długo uzgadniali terminy spotkań w Warszawie. Gdy w końcu udawało się doprowadzić do rozprawy, podejrzany często nie stawiał się z powodu złego stanu zdrowia. Dopiero po sześciu latach od dnia, w którym sędzia Roman R., kierując po pijanemu samochodem, potrącił i zabił siedmioletniego chłopca, zapadł w tej sprawie prawomocny wyrok. Sam proces trwał trzy i pół roku. A potem sędzia przedstawiał zaświadczenia o fatalnym stanie zdrowia. Jednocześnie doskonale funkcjonował jako radca prawny. Teraz sprawy będą trafiać do jednego z dziesięciu sądów apelacyjnych i będą rozpatrywane w trybie przyspieszonym.
Zmiany były możliwe dopiero po ujawnieniu przez media współpracy niektórych sędziów ze światem przestępczym. Tak było w wypadku sędziego Zbigniewa Wielkanowskiego z Torunia czy sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic. Przedstawiciele trzeciej władzy mieli też na koncie takie wyczyny, jak włamanie do mieszkania, pobicie konkubiny czy próba uprowadzenia dziecka (sędzia Krzysztof Dąbkiewicz z Torunia). Z kolei prokurator Jacek K. w czasie ulicznej szamotaniny ugryzł w palec Alinę S. i znieważył policjantów. Wyzwał ich od "szaraków, dupków i debili" i odgrażał się, że wkrótce ich "uwali".
Tymczasowo problem immunitetu parlamentarnego można by rozwiązać jednym prostym posunięciem: przyznać marszałkom Sejmu i Senatu (ewentualnie także wicemarszałkom) prawo uchylania immunitetu na wniosek organów ścigania. Gdyby policja przyłapała na przykład posła na jeździe po pijanemu, decyzją marszałka można by go poddać badaniu alkomatem.

Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.