Milicyjny dowcip

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dla policji wszystko, co mówi się o społeczeństwie obywatelskim, jest nic nie znaczącym frazesem
W ubiegły czwartek mieszkańcy Warszawy przeżyli prawdziwy horror. Miasto sparaliżował gigantyczny korek. Samochody tkwiły w wielokilometrowych zatorach, a przedarcie się nawet do sąsiedniej dzielnicy zajmowało kilka bitych godzin. Zajęcia i plany dziesiątków tysięcy ludzi zostały zrujnowane.
Ów koszmar zafundowała warszawiakom stołeczna policja, która w godzinach największego natężenia ruchu przecięła główne arterie komunikacyjne ponad siedemdziesięcioma blokadami, co miało ułatwić wyłuskiwanie przestępców, w pierwszej kolejności złodziei samochodów. Rzecz jasna, góra urodziła mysi ogonek, bo przestępcy nie są przecież głupcami. Pierwsi się zorientowali, co się święci, i nie czekali w kilometrowych korkach na sprawdzenie przez policjantów. W sumie więc zdziałano mniej niż w czasie codziennych, rutynowych zajęć.
Uwięzieni w komunikacyjnej pułapce ludzie byli tak rozwścieczeni, że komendant warszawskiej policji uznał za niezbędne złożenie zdawkowych przeprosin. Przeprosił jednak tylko za "problemy z przejechaniem przez Warszawę", a nie za arogancję przedsięwzięcia. Jego samego bronił, twierdząc że był to eksperyment, którego nie można było uniknąć.
Brzmi to jak najbardziej prymitywny żart zaczerpnięty z najgłupszego dowcipu o milicjantach. Nie da się bowiem serio potraktować wyjaśnienia, że komenda stołecznej policji potrzebowała aż specjalnego eksperymentu, aby się przekonać, czym zakończy się w godzinach szczytu przecięcie głównych arterii kilkudziesięcioma blokadami. Przecież najmniej rozgarnięty policjant wie, że Warszawa ma tak fatalny układ komunikacyjny i tak wiele samochodów, że nawet nieszczęśliwy wypadek, blokujący jedną arterię, paraliżuje miasto na kilka godzin.
To oczywiste, że policja nie potrzebowała tak naiwnego eksperymentu. Sparaliżowała miasto nie z głupoty, lecz z arogancji, przekonana, że może uczynić z mieszkańcami Warszawy wszystko, co jej się tylko podoba. Potraktowała ich jak pańszczyźnianych poddanych, których zajęcia i oczekiwania idą w kąt wobec zachcianki jaśnie wielmożnego dziedzica. To bardzo groźny sygnał. Okazuje się bowiem, że dla jednej z najważniejszych służb państwowych wszystko to, co na co dzień mówi się o społeczeństwie obywatelskim, jest tylko nic nie znaczącym frazesem. I co najsmutniejsze, uchodzi to zupełnie bezkarnie. Łatwo bowiem przewidzieć, co by się stało, gdyby podobne igrzyska urządziła policja londyńska lub waszyngtońska.
Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.