Dyktat faktoidów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Większość polskich dziennikarzy można by bez problemu zastąpić stojakiem do mikrofonu
Przewodniczący Samoobrony w rozmowie ze znanym dziennikarzem zapowiada rozliczne formy materialnego wsparcia rządu dla wielkich grup społecznych. Pada oczywiste pytanie: "Skąd weźmie pan na to pieniądze?". Odpowiedź jest błyskawiczna: "Deficyt budżetowy można zwiększyć. Przecież nasz obecny deficyt to 30 proc. produktu krajowego, podczas gdy Niemcy czy Francja mają deficyt na poziomie 60 proc. swojego produktu krajowego i jakoś nic się złego nie dzieje".
W tym momencie dziennikarz powinien spytać przewodniczego, czy wie, w jaki sposób deficyt budżetowy jest finansowany. W razie potrzeby zaś wyjaśnić słuchaczom, że w tym celu sprzedaje się papiery dłużne. Ponieważ Niemcy czy Francja są państwami bogatymi i stabilnymi, bez trudu znalazłyby nabywców na obligacje warte nawet wielokrotnie więcej, niż wynosi ich PKB. Polska już teraz ma problem ze sfinansowaniem deficytu, więc rzucenie na rynek kolejnych obligacji (ich liczba znacznie przewyższa popyt) mogłoby spowodować, że dotychczasowi nabywcy straciliby do tego interesu zaufanie i zaczęliby wyprzedawać polskie papiery. Wtedy, aby uniknąć katastrofy, musielibyśmy je wykupywać - w efekcie dokładając do interesu - albo definitywnie się pożegnać ze stabilnością finansową państwa.
Żeby tak zareagować, dziennikarz musiałby wiedzieć, co to jest deficyt budżetowy. Po stwierdzeniu rozmówcy wolał jednak zmienić temat, sięgając po kolejne pytanie z przygotowanej listy, a słuchacza pozostawiając w przekonaniu, że Andrzej Lepper ma rację: skoro Niemcy i Francja mogą, to dlaczego my nie możemy?

Potulny jak dziennikarz
Inny chłopski przywódca w podobnej rozmowie przedstawił równie proste rozwiązanie problemu niedoboru w publicznych finansach - sposób bezbolesny, łatwy i nie pociągający za sobą żadnych negatywnych konsekwencji. Otóż wystarczy zmusić do płacenia podatków zagraniczne supermarkety, które wyprowadzają zyski do innych krajów. Z tego tytułu do budżetu wpłynie około dwudziestu miliardów złotych rocznie. Dziennikarzowi nie przyszło do głowy, ile mamy w Polsce zagranicznych supermarketów, więc nie policzył, ile każdy z nich musiałby przynosić rocznie zysku, aby suma podatków zbliżyła się do podanej przez ludowca. Gdyby policzył, okazałoby się, że byłaby ona sto razy mniejsza. Kompletny brak dociekliwości i potulność, z jaką radiowi i telewizyjni przepytywacze potrafią przyjąć każdą brednię, nie da się wytłumaczyć tylko chęcią nienarażania się wpływowym politykom.

Warsztat przepytywacza
Dlaczego tak się dzieje? Wedle rozpowszechnionego zwyczaju "przygotowanie się" dziennikarza do rozmowy polega u nas na wizycie w archiwum i zapoznaniu się ze stosem wywiadów udzielonych wcześniej przez polityka. Coś by to może dawało, gdyby przepytywacz dysponował ogólną wiedzą z ekonomii, politologii czy skarbowości. Wykładowca jednej z dziennikarskich szkół wyznał ostatnio, że ani jeden z jego studentów nie potrafił wyliczyć, z jakimi państwami sąsiaduje Polska. Nie różni się to zanadto od tego, co o dziennikarskim narybku opowiadają pracownicy innych uczelni. Czego więc wymagać? Trudno też liczyć na mobilizujący wpływ starszych kolegów po fachu. Warto przejrzeć roczniki pisma "Press", w którym na ostatniej stronie dziennikarskie sławy opowiadają o swoich lekturach. Wypowiedzi te dają przygnębiający obraz środowiska o nader ciasnych horyzontach umysłowych, zachwyconego sobą i czytającego tylko siebie nawzajem.
W tej sytuacji nie może dziwić, że wystarczy do polskiego życia umysłowego raz wrzucić jakieś poręczne hasełko, nawet zupełnie bzdurne, a będzie ono żyć w mediach bardzo długo. Sprzyja to panowaniu w środowisku polityków pewnych mód. Kilka lat temu wielką karierę zrobiło opodatkowanie szarej strefy. To tam miały się znaleźć miliardy dla emerytów, nauczycieli i pielęgniarek. Opodatkowanie szarej strefy zapowiadała i lewica, i prawica, ale nikt - żaden polityk, żaden dziennikarz - nie spróbował się nawet zastanowić, co to takiego "szara strefa" i dlaczego można ją zlikwidować, dużych pieniędzy jednak się z niej nie wydusi. Obecnie cudownym lekiem na wszystko jawi się opodatkowanie obcego kapitału albo obniżenie stóp procentowych.

Faktoidy, czyli podatność na brednie
Oprócz tej stadności charakterystyczne dla naszego publicznego dyskursu są też faktoidy, czyli twierdzenia, o których prawdziwości stanowi jedynie - zgodnie z regułą Josepha Goebbelsa - ich ciągłe powtarzanie. Stosunkowo nowym faktoidem jest rzekome czterdzieści miliardów złotych, jakie zdaniem narodowych radykałów kosztowało nas przystosowanie polskiego prawa do norm Unii Europejskiej. Ta liczba jest bzdurą opartą na szalbierczym zliczaniu kosztów modernizowania - tak czy owak koniecznego - różnych dziedzin. Ale kto chce w tę bzdurę wierzyć, ten o źródło wyliczeń nie spyta. Podobnie jak antysemita ani przez chwilę nie będzie wątpić w sensację, że 4 tys. Żydów nie przyszło feralnego dnia do pracy w World Trade Center. Paradoksalnie rewolucja informatyczna sprawia, że o prawdziwą informację jest coraz trudniej, bo szwankuje mechanizm weryfikowania dziennikarskich doniesień. Maniacy rozpowszechniający rozmaite plotki, urojenia i wymysły zyskali możliwości, o jakich w czasach "czarnej wołgi" nie mogli nawet śnić.
Śledząc media, można zauważyć, że faktoidy są często produkowane na użytek konkretnych politycznych środowisk, zazwyczaj ku pokrzepieniu partyjnych serc albo dla uzasadnienia linii kierownictwa. Klinicznym przykładem takiego pokrzepiającego, choć ostatecznie fatalnego w skutkach faktoidu była bajeczka, jaką przed poprzednimi wyborami opowiadali sobie działacze Ruchu Odbudowy Polski. Powoływali się oni na poufny amerykański sondaż, z którego wynikało, że zdobędą kilkadziesiąt miejsc w Sejmie.
Ziarnem prawdy było tu wykonane przez Polaków na zlecenie The Republican Institute badanie preferencji elektoratu negatywnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. ROP istotnie miał w nim kilkanaście procent poparcia, ale badano tylko tych, którzy stanowczo odrzucali postkomunistów, czyli wówczas mniej więcej połowę wyborców. Faktoid przekonał jednak działaczy partii, że porozumienie z AWS nie jest potrzebne.
Najnowszym wewnątrzpartyjnym faktoidem, który przeniknął do mediów, jest opowieść o wysokim urzędniku Komisji Europejskiej, który na wieść o sukcesie Samoobrony w wyborach parlamentarnych miał struchleć ze strachu i oznajmić, że "teraz będą się musieli z Polską liczyć". Bajeczkę ową opowiedział swym ludziom zapewne sam Andrzej Lepper. Wprawdzie Bruksela po ostatnich wyborach usztywnia stanowisko wobec Polski, ale partia uwierzyła w opowieść, co zauważalnie podbudowało jej morale.

Trybuna polityków
Dlaczego kompetencje dziennikarzy są tak ważne? Głównie dlatego, że codziennie w przeciętnym polskim domu pojawia się kilku polityków. Od samego rana niemal wszystkie stacje radiowe serwują do śniadania wywiad z jakimś posłem, ministrem lub prezesem. Potem są audycje publicystyczne, w których prezentują oni poglądy swoich partii, obiecują, krytykują konkurentów, mówią, jak wygląda Polska, i dlaczego właśnie tak. Czasem nawet odpowiadają na telefony słuchaczy. Coraz chętniej biorą też udział w internetowych czatach. Wieczorem wyskakują z telewizyjnego okienka. Jeśli ktoś czuje jeszcze niedosyt, w prasie znajdzie co tydzień kilkadziesiąt wywiadów i sygnowanych przez polityków artykułów.
Polityk to z zasady człowiek wygadany. Nie jest go łatwo skonfundować pytaniem, zwłaszcza jeśli nie ma się potem możliwości riposty. To właśnie sprawia, że bezpośrednie spotkanie z politykiem staje się najczęściej wiecem poparcia. To wszystko wiadomo od dawna. Dlatego w krajach demokratycznych przepytywanie polityków jest domeną zawodowych dziennikarzy. Taki profesjonalista występuje w imieniu widzów lub słuchaczy, pyta o to, o co oni mieliby ochotę zapytać, ale dzięki zawodowemu przygotowaniu robi to znacznie lepiej. Nie da się zbyć byle czym, nie traci kontenansu, gdy padnie jakieś mądre słowo, nie pozwala rozmówcy uciekać w dygresje.
Niestety, to tylko teoria. Łatwo bowiem zauważyć, że większość naszych dziennikarzy można by bez problemu zastąpić stojakiem do mikrofonu. Polski polityk może w mediach całkowicie bezkarnie i bez słowa sprostowania pleść oczywiste bzdury, a nawet powoływać się na "fakty", które nigdy nie zaistniały.

Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.