AntyOscar

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zgłoszenie "Quo vadis" do Oscara to sabotaż ze strony liderów naszej kinematografii
Gdyby wystawić Adama Małysza jako prawoskrzydłowego w mistrzostwach świata w piłce nożnej, a Jerzego Dudka wysłać na kolarski wyścig Tour de France, świat uznałby, że straciliśmy rozum. Owo pomieszanie kategorii uprawiamy jednak w rodzimej kinematografii. Po latach nieistnienia na światowym rynku czeka nas spektakularna kompromitacja za sprawą dzieła, które miało być kołem ratunkowym, a może się okazać gwoździem do trumny. Wysyłamy bowiem na najważniejszy konkurs filmowy świata smętną telenowelę o wrednym Neronie, cnotliwej Ligii i pięknym Winicjuszu - skróconą co prawda o godzinę, ale i tak niewiele mającą wspólnego z nowoczesnym kinem. Może dałoby się to jakoś przeboleć, gdyby w tym roku nie trafił się nam film uniwersalny, choć skromny - "Cześć Tereska" Roberta Glińskiego, nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni i doceniony na zagranicznych festiwalach.
- Wystawienie "Quo vadis" do Oscara to sabotaż przedstawicieli polskiej kinematografii - mówi Krzysztof Wojciechowski, zajmujący się w Los Angeles promocją polskich filmów. - Oglądałem film Kawalerowicza i boję się, że gdy zobaczą go członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, będziemy potrzebowali paru lat, by odrobić to, co przy tej okazji stracimy. Ten film ich po prostu obrazi!
Pomieszaniu kategorii towarzyszy poplątanie hierarchii wartości. Najdroższe nie zawsze oznacza najlepsze, czego dowodem jest chybione dzieło Kawalerowicza. 18 mln USD wyrzucono w błoto. Wpadki zdarzają się nawet największym mistrzom, ale ich wielkość polega na godzeniu się z porażką. Kiedy twórca "Łowcy androidów" Ridley Scott wyprodukował serię gniotów, stracił prawo wstępu do liczących się w Hollywood wytwórni. Do łask wrócił dopiero "Gladiatorem".

Pięcioosobowa odpowiedzialność zbiorowa
Za czyją sprawą uznane za największą katastrofę polskiego kina ostatniej dekady "Quo vadis" kandydować będzie do Oscara? Kto - by zacytować autora "Ferdydurke" - wmawia nam, że "zachwyca, kiedy nie zachwyca"?
Pięcioosobowe gremium powołane przez przewodniczącego Komitetu Kinematografii podjęło szkodliwą dla polskiej kultury decyzję większością "aż" trzech głosów. W komisji zasiadło trzech reżyserów, krytyk filmowy, wicedyrektor Warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych i przewodniczący Komitetu Kinematografii, mający decydujący głos. Wszyscy podkreślają, że zobowiązali się do zachowania tajemnicy i nie zdradzą, na kogo oddali głosy. Co ciekawe - w komisji znalazło się dwoje jurorów tegorocznego festiwalu w Gdyni, którzy Złote Lwy przyznali filmowi "Cześć Tereska". Reżyserowi Januszowi Majewskiemu i jego koleżance Małgorzacie Szumowskiej gust się chyba nie zmienił, skoro mówią: "Prosiliśmy o podanie informacji, że wybór był niejednogłośny. Proszę wyciągnąć z tego faktu wnioski". Szumowska nie ukrywa, że jej i całemu pokoleniu młodych twórców bliższy jest film Glińskiego niż Kawalerowicza.
Najważniejszy w tym towarzystwie Tadeusz Ścibor-Rylski twierdzi natomiast: "Kierowałem się decyzją komisji. Wybraliśmy film najpełniej pokazujący potencjał polskiego kina, jego możliwości produkcyjne". Podpisuje się pod tą opinią jedyny krytyk filmowy komisji - Andrzej Kołodyński. W czym panowie dostrzegli ów potencjał, trudno zgadnąć. Może w zmultiplikowanych komputerowo chmarach statystów lub w scenie pożerania przez lwy szmacianych chrześcijan. Wyśmiali ją nawet uczniowie wysłani do kina w ramach lekcji polskiego. Jak na ironię, członkowie komisji selekcyjnej deklarują podziw dla filmu Glińskiego, a o walorach artystycznych "Quo vadis" nikt nie chce rozmawiać. Warto dodać, że Komitet Kinematografii zainwestował sporo pieniędzy w film Kawalerowicza, ale ani grosza w "Cześć Tereska"... - Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi zawsze o pieniądze - mówi Kazimierz Kutz. - Kto włożył dużo w film, zrobi wszystko, by to odzyskać. Lech Majewski, twórca "Wojaczka" i głośnego "Basquiata", mówi: "Wyszedłem z Quo vadis po 20 minutach, słusznie przewidując, że dalej będzie gorzej. Nie wierzę, by dłużej wytrzymali członkowie akademii" - dodaje reżyser przez wiele lat pracujący w USA.

Bye, bye "Tereska"
Wytypowanie do Oscara filmu Glińskiego wydawało się oczywiste. Amerykańscy krytycy ocenili go równie wysoko jak europejscy, którzy uhonorowali film w Karlowych Warach Nagrodą Specjalną Jury i Nagrodą FIPRESCI. "New York Times" zamieścił entuzjastyczną recenzję "Cześć Tereska", oceniając, że za sprawą tego obrazu polskie kino może wrócić do formy z czasów Kieślowskiego. National Public Radio, którego w USA słucha 60 mln ludzi, poświęciło dziełu Glińskiego audycję, nazywając je "jednym z najważniejszych filmowych wydarzeń roku po drugiej stronie oceanu". - Ten film przekroczył granice państwowe, ale nie barierę głupoty, układów i diabli wiedzą czego jeszcze - ocenia Wojciechowski. Czarno-białym obrazem o piętnastolatce, którą świat popycha do zbrodni, zainteresowało się ośmiu najważniejszych amerykańskich dystrybutorów (m.in. Sony Music i Miramax). - Chęć głosowania na "Tereskę" zadeklarowało po obejrzeniu filmu wielu członków akademii - mówi Krzysztof Wojciechowski. Należało więc wykorzystać szansę. Zwłaszcza że film Glińskiego został zgłoszony do nagrody krytyków zagranicznych Złoty Glob (jej zdobywcy często sięgają po Oscary). "Quo vadis" również ubiega się o Złoty Glob (każdy kraj może zgłosić dowolną liczbę filmów). Zapowiada się więc pojedynek między dwiema polskimi produkcjami!

Czeska droga dla polskiej kinematografii?
Nie doszłoby do podobnej paranoi, gdyby selekcję oparto na zdrowych zasadach. By nie szukać daleko - Czesi, od których robienia kina powinna się uczyć cała Europa, mają swoją akademię. Kilkuset czynnych zawodowo filmowców wybiera tytuł, który reprezentuje ich w Hollywood. Chyba trafnie, bo w przeciwieństwie do nas zdobywają Oscary. Podobny system jest na Węg-rzech. Z kolei w Skandynawii istnieją instytuty filmowe, a słuszność ich wyborów potwierdzają nagrody dla filmów artystów Dogmy.
My natomiast hołubimy relikt PRL - Komitet Kinematografii, którego działaniom patronują starzy mistrzowie. Najważniejszym kryterium doboru dzieła zgłaszanego do Oscara winna być jego uniwersalność. Nasza komisja ignoruje ten fakt. Przed dwoma laty zamiast świetnego "Długu" Krzysztofa Krauzego kandydował do Oscara "Pan Tadeusz" Wajdy - nieczytelny dla cudzoziemca. A przecież ostatnimi laty hollywoodzcy akademicy nagradzają historie z życia wzięte. Brazylijski "Dworzec nadziei", czeski "Kola", kino irańskie, azjatycka "Himalaya", włoski "Il postino"... "Cześć Tereska" wpisuje się w ten nurt. Oscary za wielkie widowiska Amerykanie i tak rezerwują dla siebie, w słusznym przekonaniu, że nikt nie potrafi zrobić ich lepiej.

Syndrom "Quo vadis"
Niepojęta logika przyświęcająca poczynaniom branży filmowej rządzi też innymi dziedzinami życia kulturalnego nad Wisłą. Nieczęsto uczestniczymy w spektakularnych międzynarodowych imprezach, ale wykorzystujemy każdą okazję, by zabłysnąć niekompetencją. Na konkurs Eurowizji z uporem posyłamy kandydatów skazanych na porażkę. Taneczno-wokalne popisy Piaska czy Szcześniaka zakrawały na kpinę w kontekście występów konkurencji. Kompromitowaliśmy się za sprawą niekompetentnej komisji z publicznej telewizji. Dobrze, że nie możemy typować kandydatów do literackiej Nagrody Nobla, bo po doświadczeniach z Nike strach pomyśleć, co wynikłoby z wielopiętrowej manipulacji.
Jak wyglądałby najczarniejszy scenariusz oscarowych występów z udziałem "Quo vadis"? Projekcja trwa. Po upływie pół godziny (wersja optymistyczna!) słychać chrapanie kilku członków akademii. Znany ze swej fascynacji kinem Kawalerowicza Francis Ford Coppola, nie wierząc, że to dzieło twórcy "Faraona", tłumaczy sąsiadowi, iż pomylono taśmy. David Lynch, oglądający wszystkie ubiegające się o Oscara tytuły, podejrzewa, że trafił do teatru, a nie na pokaz filmu. Po burzliwych obradach akademicy zamykają drzwi przed polskim kinem na najbliższe pięć lat, zalecając nam bliższe zapoznanie się z regulaminem Oscarów. Czy równie srogi wyrok uświadomiłby nam własną głupotę? Boję się, że nawet w podobnych okolicznościach nie zrezygnujemy z kręcenia dwóch wersji "Zemsty", trzech "Krzyżaków" i "Starej baśni".

Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.