Krajobraz w klatce

Dodano:   /  Zmieniono: 
Uczestnicy programu "Big Brother", żyjący w świecie, jaki był jeszcze w sierpniu, stają się nam coraz bardziej obcy
Podobno druga edycja "Big Brother" nie cieszy się już takim zainteresowaniem telewidzów jak pierwsza, emitowana kilka miesięcy temu i zakończona w czerwcu triumfalnym wyjściem z domu zwycięzcy Janusza Dzięcioła. Uczestnicy tamtej gry porobili już kariery, najczęściej w telewizji TVN, z którą są związani kontraktem: Małgosia - porady wnętrzarskie, Alicja - wybory Miss Polonia, Manuela - opowiadanie dowcipów, Klaudiusz - gotowanie. Gulczas trafił do filmu (komedia, oczywiście; przewijają się w niej wszyscy domownicy "Big Brother" oraz - jako bonus - Andrzej Lepper), a narzeczony Alicji do kryminału (Alicja ogłosiła, że czuje się oszukana i zerwała z nim).
Najbardziej konsekwentnymi graczami okazali się jednak Monika Sewioło i Sebastian Florek. Monika chciała zostać piosenkarką i niczym Madonna nagrywać płyty. Zrealizowała ten plan mimo narzekań malkontentów, że na pewno jej się nie uda. Najpierw zaśpiewała jedną piosenkę na płycie składance "Wielkiego Brata". Ostatnio natomiast wydała album "Wiatr", nagrany z grupą Nietykalni, a składający się z wpadających w ucho melodii do tańczenia, z których kilka ma szansę zostać przebojami. Z kolei Sebastian chciał się zająć czymś poważniejszym i postawił na politykę. Powiodło mu się wyjątkowo, bo właśnie został posłem. Tylko marząca o karierze nieco rozkapryszona Karolina, ochrzczona niegdyś przez śledzących w Internecie życie mieszkańców domu "Wielkiego Brata" ksywką Pustolina, pozostała, zdaje się, bez kontraktu i pomysłu na życie. Czegoś pewnie jej zabrakło.
Bohaterowie drugiej edycji "Big Brother" wcale nie są gorsi od pierwszych. Nie są mniejszymi osobowościami (trudno o silniejszą i ciekawszą osobowość niż ekscentryczny Irek), nie są brzydsi, mniej ambitni ani głupsi. Ich losy wywołują mniejsze zainteresowanie widzów z całkiem innych powodów. Po pierwsze, zniknął urok pierwszego razu - znamy już konwencję, wiemy, co po czym będzie następować, i coraz trudniej nas zaskoczyć. Po drugie, "Wielki Brat" przegrywa z historią. Nieprzypadkowo oglądalność programu rekordowo spadła... 11 września. Wtedy mieliśmy inne sprawy na głowie. Waliły się płonące wieże World Trade Center, a prezydent Bush wypowiadał wojnę terrorystom.
Potem zaczęło się dziać coś dziwnego: życie mieszkańców domu "Wielkiego Brata" oddaliło się od naszego. Przecież oni, zamknięci w telewizyjnej luksusowej klatce, NIC NIE WIEDZĄ o tym, że właśnie trwają amerykańsko-brytyjskie naloty na Afganistan i bombardowania baz terrorystów, a przypadkowi ludzie w USA nieprzypadkowo zarażają się śmiertelną bakterią wąglika. Być może dlatego Irek, Jurek, David, Bogusia czy Agnieszka otwierają srebrne koperty, czekające na nich w pokoju zwierzeń, bez obawy, że wysypie się z nich biały proszek, który może oznaczać śmierć. Oni po prostu nie wiedzą, że coś takiego jest możliwe. Oni się NIE BOJĄ. I to sprawia, że z dnia na dzień stają się bardziej obcy. Zamknięci w nierzeczywistej klatce, która zatrzymała ich w świecie, jaki był jeszcze w sierpniu tego roku, martwią się drobiazgami, nie wiedząc, że są już o wiele poważniejsze powody do zmartwienia.
Takie jest założenie programu: odciąć bohaterów gry na sto dni od świata i obserwować ich zachowania - kto okaże się najciekawszy i najsilniejszy? Paradoksalnie jednak w obecnej sytuacji owo założenie czyni graczy mniej ciekawymi, niż mogliby być. Gdyby tak nieoczekiwanie pokazano im nagrane na wideo obrazy ataku terrorystów na Nowy Jork i Waszyngton? Czy uwierzyliby, że to możliwe? O czym by wtedy rozmawiali? Czy zażądaliby więcej wiadomości? Czy ich wyobraźnia podsunęłaby im taki sam scenariusz jak ten, który przyniosło życie? Czy zaczęliby szaleć z niepokoju o swoich bliskich? Czy ktoś chciałby uciec z domu do prawdziwego życia? A może zrobiliby to zbiorowo, jak ich koledzy w Danii, którzy w ten sposób zaprotestowali przeciw ograniczaniu dostępu do... papierosów? A może, jak kiedyś uczynił to Orson Welles w radiowej audycji "Wojna światów", pokazać im spreparowany, okrutny i nieprawdziwy rozwój wypadków? Przerazić ich, a potem obserwować, jak się zachowają? Może dzięki temu zobaczylibyśmy własne potencjalne postawy w razie najgorszego obrotu spraw?
Wiem, to byłoby okrucieństwo i sadyzm. Obserwowanie przerażonych ludzi zamkniętych w klatce niczym myszy. Czy jednak przyglądanie się im, gdy się przed nami obnażają (psychicznie i fizycznie), a często i ośmieszają, nie jest również okrucieństwem, tyle że mniej skoncentrowanym?

Więcej możesz przeczytać w 44/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.