Ucieczka do Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na pytanie, czy powinniśmy należeć do Unii Europejskiej, łatwiej odpowiedzieć, gdy przypomnimy sobie, dlaczego w ogóle państwa Europy Zachodniej postanowiły się połączyć. O tym eurofobia każe milczeć, jakby UE powstała wskutek demonicznego spisku, którego celem jest opanowanie i zniszczenie Europy. Jakim jednak sposobem ów spisek zdołał zyskać demokratyczną legitymację, w dodatku do posunięć tak niepopularnych, jak dla Niemców rezygnacja z marki albo dla Francuzów zgoda na kupowanie przez Niemców ziemi w Alzacji i Lotaryngii?

Otóż w istocie sprawa jest prosta: elity wszystkich państw europejskich od dawna zdawały sobie sprawę, że w rywalizacji z Ameryką i Dalekim Wschodem Stary Kontynent stoi na przegranej pozycji. Że w pojedynkę każdy z bogatych krajów europejskich będzie pozostawał coraz dalej za tymi dwoma centrami światowej gospodarki, a co za tym idzie - Europa jako całość z cywilizacyjnego lidera stanie się outsiderem. Ta świadomość sprawia, że integracja uważana jest za konieczność: tylko połączenie potencjału wszystkich krajów Europy daje im szansę dotrzymania kroku Stanom Zjednoczonym.
Polscy izolacjoniści zaś milcząco zakładają, że biedna i zrujnowana Polska jest w stanie dokonać samotnie tego, co Niemcy, Francja czy Wielka Brytania uznały za zadanie przerastające ich możliwości.

Głosowanie nogami
Z globalizacją jest jak z powodzią: zupełnie nie ma znaczenia, czy ją popieramy, czy nie - ona po prostu jest. Możemy budować wały przeciwpowodziowe, łódki albo - i taka jest postawa polskich eurofobów - protestować przeciwko powodzi, dopóki głęboko słuszne hasła nie zamienią się w pożegnalne bul bul. Unia Europejska była pomysłem na otoczenie krajów europejskich swego rodzaju przeciwpowodziowym wałem - wspólnym, bo tylko taki może być skuteczny. Heroldowie eurofobii, gdy przestrzegają przed gospodarczą kolonizacją, mówią o rzeczywistym zagrożeniu. Szalbierstwo polega na tym, że prostą drogą ku temu zagrożeniu nie jest wstąpienie do unii, lecz pozostanie poza nią.
Polska może nie wejść do unii jako całość, ale najzdolniejsza i najlepiej wykształcona polska młodzież wejdzie do Europy i tak - "głosując nogami". Ludzie zdolni, mający wysokie kwalifikacje, informatycy czy menedżerowie bez trudu znajdą sobie pracę w krajach bogatszych. W jaki sposób działacze "Samoobrony" albo LPR mają zamiar zaradzić temu, by pozostając poza unią, Polska nie stała się w ciągu kilku lat krajem pastuchów? Apelami do patriotyzmu? Zamknięciem granic i odebraniem paszportów? Represjami wobec rodzin uciekinierów? A może uważają, że taka ucieczka byłaby zjawiskiem pozytywnym - przecież to nie słuchacze Radia Maryja wyjadą.
Czy naprawdę nie jest możliwy cywilizacyjny rozwój poza UE, czy zamiast się chronić za europejskim wałem, nie możemy budować łódek? Oczywiście, jest możliwy. Wiek XX widział spektakularne przykłady cywilizacyjnego awansu krajów znacznie od Polski biedniejszych. Chodzi o to, że dokonywał się on dzięki temu, co w Polsce pogardliwie nazywane jest "dzikim kapitalizmem". Niskie podatki, swoboda dla przedsiębiorczości, żadnej opieki ze strony państwa i wieloletnie zaciskanie pasa, nie wspominając o chińskiej pracowitości. Nikt nawet nie planuje naśladowania tej drogi. Gdyby nawet eurofobowie doznali nagłego oświecenia - czy postpeerelowskie społeczeństwo, rozleniwione i przyuczone, że wszystko mu się należy, może powtórzyć drogę Tajwanu lub Malezji? Pójście drogą Irlandii wydaje się bardziej realne i jest wyzwaniem wystarczająco trudnym. Z obecnymi elitami politycznymi i ślepotą wyborców możemy się łatwo stać drugą Grecją, która roztrwoniła znacznie większe dotacje niż te, które dostała Irlandia, i pozostała skansenem socjalistycznej biedoty.

Apokalipsa oczekiwana
W bojowej publicystyce "Naszego dziennika", "Głosu" czy "Naszej Polski" nie znajdziemy ani cienia refleksji nad tymi problemami. Z prostej przyczyny: jej autorzy są głęboko przekonani, że żyjemy w przededniu apokalipsy światowego ładu: międzynarodowy rynek finansowy "musi" się załamać, Stany Zjednoczone "muszą" upaść, a już rychły rozpad UE jest absolutnie pewny. Każdy zgrzyt w unijnej machinie, każdy spadek kursów na giełdach jest przez eurofobów czujnie wyławiany i prezentowany jako dowód, że to już, że krach międzynarodowej finansjery i krwiożerczego kapitalizmu zbliża się nieubłaganie. Zły Zachód upadnie i jeśli tylko pozostaniemy z dala od niego, hołubiąc nasze równo dzielone ubóstwo i siermiężność, Opatrzność w nagrodę uczyni nas największym mocarstwem odmienionego świata. Taki styl myślenia, mądrze zwany radykalizmem apokaliptycznym, od wieków przyjmowany jest przez najróżniejsze skrajne ideologie. Rychłego końca świata oczekiwali już pierwsi chrześcijanie, a przed nimi liczni autorzy pogańscy.
Wieszczony przez intelektualne zaplecze Macierewicza, Wrzodaka czy Leppera upadek kapitalizmu może się więc znacznie opóźnić. Natomiast odcięta od Zachodu i urządzona według ich pomysłów Polska musiałaby upaść na pewno, i to bardzo szybko.

Więcej możesz przeczytać w 47/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.