Ekran uczuć

Ekran uczuć

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak można pomóc temu chłopcu z poprawczaka, który przepraszał swoją babcię? - pytała kobieta telefonująca do redakcji programu "Wybacz mi" w TVN
Takich pytań było więcej. Po pierwszej emisji programu w pierwszą niedzielę marca, wieczorem, w redakcji TVN rozdzwoniły się telefony z wyrazami współczucia i deklaracjami pomocy. Ale były też głosy wyraźnie powątpiewające. - Przecież to kit! Ci ludzie są przez was podstawieni - grzmiał rozgniewany głos w słuchawce.
"Wybacz mi" został zaklasyfikowany przez Endemol jako "real-drama" bądź "people show". Jak sugerują te nazwy, bohaterami takiego programu są zwykli ludzie z ulicy, a jego dramaturgia opiera się na prawdziwych, nie wyreżyserowanych interakcjach pomiędzy uczestnikami.
Do "Wybacz mi" zgłaszają się osoby, które chcą prosić kogoś o wybaczenie, ale nie mają odwagi zrobić tego osobiście. W ich imieniu do przepraszanej osoby jedzie reporter z TVN z symbolicznym bukietem kwiatów i kamerą, rejestrując przyjęcie lub odrzucenie przeprosin. O tym, czy kwiaty zostały przyjęte, dowiadujemy się już w studiu, a wraz z nami osoba, która je wysłała. Scena jest miejscem, gdzie - niejednokrotnie po wielu latach - dochodzi do spotkania obu stron konfliktu i ich ostatecznego pogodzenia. Skala różnorodności problemów poruszanych w programie jest duża. Można tu zobaczyć zarówno jedenastolatkę przepraszającą swoją mamę za złe stopnie w szkole, jak i ojca, który porzuciwszy rodzinę, nie miał odwagi zapukać do drzwi domu przez dwadzieścia lat. W zrozumieniu tych dramatów i kryjących się za nimi historii ludzkich pomaga gospodyni programu - Anna Maruszeczko, znana z telewizji Canal Plus, a także z anteny radiowej.
- Kiedy zaproszono mnie do prowadzenia "Wybacz mi", wahałam się - zwierza się Anna Maruszeczko. - Żerowanie na ludzkich nieszczęściach po to, aby dostarczać widowni dodatkowych emocji, było tym, przed czym zawsze bardzo się broniłam. Zbyt bowiem cenię swoje dziennikarstwo. Szybko przekonałam się jednak, że w programie tym nie chodzi o tanią sensację. Uspokoiłam się, kiedy zobaczyłam, z jaką rzetelnością zespół dziennikarski bada poszczególne przypadki, z jaką dociekliwością pracuje nad tym, aby zrozumieć motywy obu stron, dojść do sedna konfliktu.
Anna Maruszeczko doskonale sprawdza się w tej formule programu. Jej ciepły głos i aparycja oraz fakt, że nie bombarduje od pierwszej chwili swoich gości agresywnymi, kłopotliwymi pytaniami - wszystko to sprawia, iż mogą się oni poczuć komfortowo i nabrać zaufania do rozmówcy. - Rozmawiając z ludźmi podczas programu, zrozumiałam, że nie muszę ich atakować pytaniami. Wystarczy, że poczują się w moim towarzystwie na tyle bezpiecznie, aby się otworzyć, po to tu zresztą przyszli. Dla mnie jako dziennikarki przede wszystkim radiowej było to nie lada wyzwanie: nie bać się ciszy, słuchać, ale też czytać z wyrazu twarzy i oczu - tłumaczy Anna Maruszeczko.
Prowadząca wyraźnie daje swym gościom do zrozumienia, że nie muszą się obawiać, iż będą oceniani za swoje postępowanie. Liczy się ich akt odwagi, jakim było przyjście do studia, przyznanie się do winy czy popełnionego błędu. - Dla mnie to prawdziwa szkoła uczuć. Podziwiam moich gości za prawdziwą szczerość w okazywaniu swoich najbardziej nawet intymnych uczuć. Czasem moje własne reakcje są tak silne, że potrzebuję minuty albo dwóch, aby dojść do siebie i nie ulec wzruszeniu jak dwieście osób na widowni, które słyszę za moimi plecami - przyznaje autorka programu.
Nie ma tu mowy o udawaniu płaczu, radości czy gniewu. Wszystko jest prawdziwe aż do bólu. To prawdopodobnie właśnie pokazywana na ekranie autentyczność uczuć, bezpośredniość w ich wyrażaniu i siła, jaka się z tego bierze, sprawiły, że program został przyjęty z prawdziwym entuzjazmem. Podczas pierwszych trzech emisji program oglądało 8,3 proc., 9,5 proc. i ponownie 9,5 proc. widzów (badania przeprowadzone przez AGB Polska), co stanowi ponad 3 mln osób.
W Polsce jest to niewątpliwie nowość w świecie rozrywki telewizyjnej. Realizatorzy poszli dalej niż we wszystkich innych prezentowanych polskiemu telewidzowi programach o ludzkich historiach ("Zwyczajni niezwyczajni", "Decyzja należy do ciebie"). Telewizja żywa tu i teraz. Wszystko dzieje się na oczach publiczności: łzy, rozbiegany wzrok ojca szukającego swojego syna po dwudziestu latach rozłąki. Nie ma opisów, wstępów, odautorskiego komentarza wyjaśniającego - nie ma takiej potrzeby. Wygląda na to, że program, który od paru lat bije rekordy oglądalności w krajach zachodnioeuropejskich, trafił także na podatny grunt w Polsce. Spełnia on oczekiwania współczesnego telewidza, który nie chce już oglądać w telewizji fikcyjnych, zmyślonych dramatów z odległych krajów.
Współczesny widz pragnie współuczestniczyć, współprzeżywać, angażować się w przedstawiany problem. Niewątpliwy sukces programu obala przekonanie o rzekomym lęku Polaków przed otwieraniem się przed innymi. Umiejscawia nas tym samym bliżej mentalności mieszkańców krajów śródziemnomorskich niż zamkniętych w sobie, zdystansowanych ludzi Północy.
Jaki z tego wniosek? Polakom, z natury skłonnym do zwady i niełatwo zapominającym urazy, program odwołujący się do przestrzegania idei wybaczania i życia w zgodzie był po prostu potrzebny.

Więcej możesz przeczytać w 14/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.