Dieta cud

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polemika
Zgadzam się Michałem Zielińskim i Janem Pińskim, autorami artykułu "Dieta cud" (nr 44), gdy twierdzą, że proponowane przez rząd rozwiązania w dziedzinie edukacji są niewystarczające. Niestety, raczą oni czytelników także wieloma niespójnymi, a nawet nierzetelnymi informacjami. Po pierwsze, twierdzą, że szkoły i uczelnie nie muszą minimalizować wydatków, gdyż pokrywane są one przez państwo w "uzasadnionej wysokości". W rzeczywistości od lat kolejne rządy III RP oszczędzały na edukacji. W związku z tym państwowe instytucje, borykając się z problemami finansowymi, systematycznie obniżały koszty: nie tylko przez wykorzystywanie istniejących do niedawna rezerw, ale - niestety - również przez obniżanie poziomu nauczania. Mimo malejących z roku na rok dotacji z bud-żetu w latach 90. liczba studentów wzrosła w Polsce czterokrotnie. W III RP szkolnictwo wyższe było jedyną częścią gospodarki narodowej rozwijającą się tak dynamicznie. Oczywiście wzrost ten nastąpił także dzięki pojawieniu się szkolnictwa prywatnego. W ten sposób państwo "niepostrzeżenie" przerzuciło ciężar edukacji w znacznej części na barki społeczeństwa.
Wbrew temu, co twierdzą autorzy, państwo ma nie pięć, ale cztery główne sfery do finansowania, i to różniące się od wymienionych w artykule. W pierwszej kolejności powinny być finansowane przez państwo obronność, bezpieczeństwo publiczne, sprawiedliwość i edukacja. Autorzy nie wymienili sprawiedliwości. Czyżby o niej zapomnieli, a może - co gorsza - włączyli ją do bezpieczeństwa publicznego? Nie widzą również konieczności finansowania przez państwo znacznej części wydatków na edukację. A przecież to rozwój edukacji (na każdym etapie) jest jednym z najważniejszych obowiązków społeczeństwa wobec następnych pokoleń. Ten obowiązek można wypełnić jedynie przez współfinansowanie edukacji z budżetu, i to w stopniu tym większym, im biedniejsze jest społeczeństwo.

Zła prywatyzacja
Sugestia, żeby sprywatyzować i urynkowić uczelnie, a w przyszłości i inne szkoły (nawet średnie), jest niczym innym jak nawoływaniem do działania na szkodę państwa i narodu polskiego. Gdyby prywatyzacja mogła rozwiązać główne problemy edukacji i zdjąć z państwa obowiązek jej współfinansowania, to kraje o znacznie dłuższej tradycji gospodarki rynkowej dawno by to uczyniły. Głównym celem właściciela prywatnego przedsiębiorstwa jest wypracowanie zysku, a nie troska o dobro społeczne, a tym bardziej o przyszłość społeczeństwa. Mimo że prywatne polskie uczelnie są instytucjami non profit, wypracowują one pokaźne kryptozyski. Na ich przykładzie wyraźnie widać, do czego prowadzi powszechna prywatyzacja szkolnictwa: 70 proc. studentów tych uczelni studiuje zarządzanie, ekonomię, bankowość i pedagogikę, a więc już w momencie rozpoczynania studiów stają się potencjalnymi bezrobotnymi, gdyż w tych specjalnościach o pracę najtrudniej.
Również wiele uczelni państwowych nadmiernie rozwija te kierunki, a to dlatego, że państwo oszczędza na edukacji, obniżając na nią dotacje. Uczelnie ratują się, zwiększając liczbę studentów na kierunkach najmniej kosztochłonnych. Ich absolwenci będą mieli trudności ze znalezieniem pracy, szczególnie w zjednoczonej Europie, natomiast brakować będzie specjalistów, których wykształcenie wymaga większych nakładów. Będziemy musieli ich importować z krajów, które wiedzą, że najwyższe korzyści osiąga się z inwestowania w kapitał ludzki (często są to kraje znacznie biedniejsze od Polski), albo ich zabraknie, co utrudni rozwój gospodarki.

Fundusz ratunkowy
Autorzy proponują pewne przedsięwzięcia (w tym urynkowienie uczelni), które - wedle ich obliczeń - przyniosą państwu oszczędności w wysokości 25 mld zł rocznie. Proponują też wprowadzenie powszechnego czesnego w wysokości 500 zł rocznie od studenta, co ma przynieść 2,5-3 mld zł. Połowę tej sumy (1,5 mld zł) przejmie państwo na likwidację deficytu, a pozostała część ma zwiększyć dochody uczelni. Nie wiem, jak autorzy otrzymali kwotę rzędu miliardów złotych. W Polsce studiuje 1,6 mln studentów, z czego ponad 60 proc. już płaci za studia, co oznacza, że im już nie powinno się zwiększać czesnego. Biorąc od pozostałych 40 proc., czyli od 640 tys. studentów, po 500 zł, otrzymujemy jedynie 320 mln zł, a zatem prawie 10 razy mniej, niż wyliczyli autorzy. Połowa tej kwoty, czyli 160 mln zł, ma zwiększyć dochody 115 uczelni państwowych. Średnio na szkołę wypadnie 1,4 mln zł, co stanowi około 1 proc. budżetu średniej wielkości uczelni. Czy taka kwota uratuje polskie szkolnictwo wyższe? Czy druga połowa zebranej sumy - 160 mln zł - uratuje budżet państwa? Śmiem wątpić. I dlaczego to studenci mają ratować zagrożone finanse państwa?
A może wbrew temu, co napisano, czesne powinno wynosić 500 zł miesięcznie, a nie rocznie? Wówczas faktycznie zebrana kwota sięgnęłaby 3 mld zł, ale czesne w uczelniach państwowych przewyższyłoby czesne pobierane przez wiele uczelni prywatnych, a to byłoby równoznaczne z likwidacją uczelni państwowych. A może o to właśnie chodzi? Jest jeszcze jeden drobiazg. Propozycja pobierania czesnego od studentów studiów dziennych jest niezgodna z konstytucją. Idąc tym tokiem myślenia, podpowiadam inne działy do prywatyzacji: wojsko, policję, więziennictwo, sądy, parlament i wreszcie rząd. Skończą się wtedy problemy z deficytem. Tylko czy to będzie jeszcze państwo? Jedno jest pewne, rząd stanie się zbędny.

Aleksander Kołodziejczyk

Od autora
Nie podzielam obaw pana rektora co do negatywnych konsekwencji prywatyzacji szkolnictwa. Za nietrafny uważam w szczególności argument, że "gdyby prywatyzacja mogła rozwiązać główne problemy edukacji i zdjąć z państwa obowiązek jej współfinansowania, to kraje o znacznie dłuższej tradycji gospodarki rynkowej dawno by to uczyniły". Wedle mojej wiedzy, tak właś-nie uczyniły, w rezultacie czego Oksford czy Harvard to uczelnie prywatne. Państwowy jest - co prawda - Uniwersytet im. Łomonosowa, ale osiąga nieco gorsze wyniki.
Mimowolnie pan rektor sam zresztą dostarcza mocnego argumentu za prywatyzacją szkolnictwa. Pisze bowiem, że czesne w wysokości 500 zł (oczywiście miesięcznie - dziękuję za sprostowanie błędu) nie byłoby znaczące dla uczelni państwowych, ponieważ pokrywałoby ledwie 10 proc. ich kosztów. A jednocześnie twierdzi, że takie czesne byłoby dla uczelni państwowych zabójcze, bo wyższe szkoły prywatne pobierają opłaty niższe (na ogół 300 zł).
I na tym polega problem. Z wyliczeń autora polemiki wynika bowiem, że uczelnie prywatne są wielokrotnie tańsze i efektywniejsze. A jeśli tak, to dlaczego podtrzymywane mają być uczelnie państwowe: droższe i mniej efektywne? I bardzo proszę, aby owej różnicy kosztów nie tłumaczyć tylko różnicami w kierunkach studiów. Wynika ona także z ogromnych przerostów kadrowych i kosztów administracji uczelni państwowych, które kształcą zresztą nie mniejszy odsetek bezrobotnych niż szkoły prywatne.
W zakończeniu polemiki pan rektor - ironicznie, jak mniemam - pisze: "podpowiadam inne działy możliwe do prywatyzacji: wojsko, policję, więziennictwo, sądy, parlament i wreszcie rząd. Skończą się wtedy problemy z deficytem; tylko czy to będzie jeszcze państwo? Jedno jest pewne, rząd stanie się zbędny". Ironia nie jest tutaj trafnie użytym środkiem polemiki, bo zarówno więziennictwo, jak i policja oraz wojsko w sporym zakresie w niektórych krajach są prywatyzowane (gros szkolnictwa wojskowego i policyjnego w USA stanowią uczelnie prywatne). Zapewniam także, że po takiej prywatyzacji państwo będzie niezbędne, a rząd istnieć będzie dalej. Państwo ma bowiem niezbywalny obowiązek prowadzenia polityki karnej, wobec której to, kto jest właścicielem więzienia, ma drugorzędne znaczenie (a właścicielem powinien być oczywiście ten, kto robi to lepiej i taniej). Podobnie rzecz ma się z polityką w zakresie szkolnictwa. Rola państwa (system stypendiów, subwencji, ulg podatkowych) jest tutaj ogromna i nikt go w niej nie wyręczy. Bynajmniej jednak nie musi być ona realizowana w warunkach monopolu uczelni państwowych. Toteż w większości demokratycznych krajów nie jest.

Więcej możesz przeczytać w 49/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.