Fałszerze kremówek

Fałszerze kremówek

Dodano:   /  Zmieniono: 
BawiĄc w Pradze, zbłądziłem do Imperial Cafe, lokalu w stylu kawiarni wiedeńskiej.
Mój Panie Robercie!
 Siedzę właśnie przy małym stoliku w ogromnej sali o wykafelkowanych ścianach, popijam pyszną kawę i krzepką śliwowicę, zakąszając strudlem jabłkowym.
Na ladzie ulokowanego w centrum sali okazałego bufetu dostrzegłem piramidę pączków opatrzoną tajemniczym napisem "Speciální Nabídka - Saturninova mísa 1943". Zajrzałem w jídelní lístek, czyli kartę dań, i tam wyczytałem więcej: "Pozor! Mísa je umístena viditelne-na barovém pultu. Pokud ji tam neuvidíte, opust’te urychlene kavárnu, nebot’ delsí pobyt zde je pouze na vase nebezpecí!". Zabrzmiało groźnie, ale rozumiałem jeszcze mniej. Wszystko wyjaśnił mi biegły w językach kelner: po pierwsze - owa intrygująca data 1943 okazała się ceną, bardzo zresztą wygórowaną, bo to równowartość grubo ponad 200 zł, a pączki są wczorajsze, po drugie - i tu przechodzimy do sedna - kto te pączki zakupi, zyskuje natychmiast prawo do obrzucania nimi wszystkich znajdujących się w kawiarni gości. Stąd też ostrzeżenie, że dopóki je widzisz, wszystko jest w porządku, ale gdy znikną z lady, ratuj się kto może.
Od razu pomyślałem sobie - a gdyby tak u nas? O ile jednak bracia Czesi słyną z wielkiego poczucia humoru, o tyle my z porywczości, czyli gotowości natychmiastowego działania. Zważywszy jeszcze rozrzutność Polaków (Czesi wydają pieniądze znacznie ostrożniej), myślę, że u nas szybko zabrakłoby zarówno wczorajszych, jak i dzisiejszych pączków, a lokal wymagałby nieustannych remontów. Sam mam na koncie jedno wielkie rzucanie tortami. W pierwszej połowie lat 80. odbywał się w gdańskim klubie Żak festiwal Młode Kino Polskie, którego wówczas byłem jednym z przedstawicieli. Na poprojekcyjne spotkanie autorów z publicznością zaopatrzyliśmy się - wspólnie z Mariuszem Trelińskim i Jarkiem Szodą - w bardzo obficie wykremowane i ugalaretowione torty, które w umówionym momencie pofrunęły w kierunku najbardziej zajadłych dyskutantów. Rozpoczęła się wielka, wspaniała zabawa, do dziś wspominana przez uczestników, a zwłaszcza przez ówczesnego gospodarza klubu Maćka Płocharskiego, który musiał potem posprzątać.
Zanurzony we wspomnieniach pozdrawiam Cię znad apfelstrudla, który rzeczywiście - jak zawsze mnie przekonywałeś - może być świetny.

Twój miotający w wyobraźni kremówki Bikont

Piotrze!
GratulujĘ wĘchu. Jak szkolony pinczer, który niechybnie odnajdzie zbrodzienia po zapachu, tak i Ty, pies na uciechy stołu, bezbłędnie odszukałeś Cafe Imperial. Wyjechałeś szybciej, niż przedwojenna lukstorpeda ruszała z zakopiańskiego dworca, więc nie zdążyłem Ci powiedzieć, byś koniecznie zajrzał tam właśnie. Centrum Pragi nafaszerowane jest oszukańczymi lokalami dla turystów prawie tak szczelnie jak warszawska - excusez le mot - Starówka, ale Cafe Imperial z pewnością do nich nie należy. Lokal otwarto w 1914 r., w niezmienionej formie przetrwał do dziś, zatem jest to najprawdziwsza kawiarnia w stylu wiedeńskim. Rok temu miałem przyjemność gotować w niej knedliki bułczane na potrzeby telewizyjne. Wszystko odbywało się koło południa, przy sąsiednich stolikach siedzieli goście, a obecność kamery i facet miotający się przy kuchence nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Obsługa też wzorowo czyniła swe powinności, donosząc co rusz a to pilznerka, a to śliwowiczkę, przeciągałem zatem scenę niemiłosiernie. Knedle udały się świetnie, a ja zaraz potem udałem się na górę w celu odbycia drzemki, bo nad Cafe Imperial mają też skromne i tanie pokoje, wynajmowane ochoczo przez studentów z całego świata. Nie śniłem o rzucaniu ciastkami, ale gdybym nawet miał taką wizję, to fruwające kremówki, a zwłaszcza tzw. kremówki wadowickie, musiałbym zaliczyć do kategorii koszmarów sennych. Z całego serca nienawidzę bowiem tych cukierniczych szalbierzy, którzy wykorzystując papieskie wspomnienia, jęli produkować oszukańcze, koszmarne gnioty, nasączone spirytusem bardziej niźli załoga niejednego kołchozu. Porządną kremówkę zjesz w Krakowie u Noworolskiego lub w Cracovii, lecz wszystko, czego próbowałem w Wadowicach, było nędznym erzacem z kluchowatym, prymitywnie alkoholizowanym kremem. Aż żal, że rozwiązano Święte Oficjum, bo tymi panami winni się zająć najbardziej fachowi inkwizytorzy.
Kończę już, widząc ich pławionych w kadziach z margaryną i dławionych aromatem identycznym z naturalnym.

Twój Robert Torquemada Makłowicz
Więcej możesz przeczytać w 2/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.