To nie ja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli kandydaci na prezydenta powiedzą nam tylko, kim nie są i czego nie zrobili, to na kartach wyborczych powinniśmy mieć anty-Wałęsę, anty-Kwaśniewskiego, anty-Krzaklewskiego i anty-Europejczyka
Gołym okiem widać, że nadchodząca kampania prezydencka może przypominać konkurs piękności. Tyle że bez piękności. Cały czas nie mogę się dowiedzieć, co X, Y i Z chcą dla mnie zrobić. Dowiaduję się jedynie, kim nie są. Oto efekt ciążącego nad naszą polityką syndromu Edyty Górniak.
Kto pamięta słowa wielkiego przeboju piosenkarki "To nie ja"? "To nie ja byłam Ewą, to nie ja skradłam niebo". Wiemy więc, kim Edyta Górniak nie była i czego nie zrobiła. A program pozytywny? Jest parę linijek dalej - "Jestem po to, by kochać mnie". Janusz Korwin-Mikke ma już prawa do hasła Prezydent 2000. Powinien też opatentować hasło "Jestem po to, by kochać mnie", bo będzie ono przez wszystkich kandydatów powtarzane jak echo.
Kim są nasi kandydaci i przedkandydaci na prezydenta? Aleksander Kwaśniewski nie jest Wałęsą, Marian Krzaklewski nie jest Kwaśniewskim, Maciej Płażyński nie jest Krzaklewskim, Andrzej Olechowski nie jest kandydatem partyjnym, Tadeusz Wilecki nie jest cywilem, Jan Łopuszański nie jest za Unią Europejską itd., itp. Wszystko zaczęło się w 1990 r., gdy program wyborczy Lecha Wałęsy ograniczył się do trzech punktów: nie piję szampana, przewietrzę Warszawę i 100 milionów dla każdego. Jak się okazało, Wałęsa, który został prezydentem jako anty-Mazowiecki, czyli kandydat antyelitarny i nie-Żyd ("jestem stuprocentowym Polakiem"), nie dotrzymał słowa nawet z szampanem. Ale tradycja definiowania się politycznie jako przeciwieństwo kogoś i czegoś pozostała. Program Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 r. można by streścić w trzech punktach: chcę do NATO, chcę do Unii Europejskiej (Wałęsa też mógł w tych dwóch punktach powiedzieć 2 x chcę) plus mieszkania dla młodych. Program był zresztą nieistotny. Wybory wygrał anty-Wałęsa. Ciekawe, że teraz liczni kandydaci chcą je wygrać jako anty-Kwaśniewscy, co - biorąc pod uwagę notowania prezydenta - nie jest pomysłem rozsądnym. Tylko kto tu mówi o rozsądku? W czasie posiedzenia radnych RS AWS Jacek Rybicki, nie wymieniając z nazwiska Aleksandra Kwaśniewskiego, wyjaśniał, że Polska nie może sobie pozwalać na "osobę bez właściwości" i "produkt medialnej manipulacji". Miała to być próba zilustrowania zebranym, o ile lepszy jest Marian od Aleksandra. Rybicki w praktyce dowodził jednak wyłącznie tego, że Marian to anty-Aleksander, bo jakie Marian ma właściwości, już nie wyjaśnił. Jasne, jasne, na kampanię pozytywną przyjdzie czas. W tej poetyce mieści się dość kuriozalny wywiad, jakiego udzielił ostatnio marszałek Płażyński. Strona "Rzeczpospolitej" to wyjątkowo dużo miejsca, by wyjaśnić, że ktoś nie zgadza się z Krzaklewskim. Ale to już wiemy. Może coś nowego? Jeśli anty-Kwaśniewski ma nikłe szanse na wygranie wyborów, to anty-Krzaklewski jest zupełnie bez szans (chyba że marszałka interesują głównie wybory 2001). Andrzej Olechowski ma - jak mówi - pozytywny program, ale w wywiadzie dla "Wprost" dziennikarzy i czytelników odsyła do swych artykułów i esejów, by "nie upraszczać". A może by jednak trochę nam wyborcom uprościć? Obywatelski kandydat powinien umieć się nachylić nad elektoratem, nawet przy swoich dwóch metrach wzrostu.
Mamy więc kampanię ograniczającą się do stylu, co dziwi w kraju, w którym akurat polityka uprawiana jest w wyjątkowo kiepskim stylu. Mamy występy polityków, które bardziej niż polityczną arię na strunie G przypominają zasuwanie na kobzie. I mamy kandydatów, którzy jak Edyta Górniak zdają się śpiewać: "Jestem białą czystą kartką pośród was". A może jednak panowie powiedzą nie tylko, kim nie są i czego nie zrobili, ale także jak nas uszczęśliwią? Może chociaż parę argumentów, by można było głosować za kimś, a nie tylko przeciw komuś. Bo jeśli nie, to na kartach wyborczych zamiast Kwaśniewskiego, Krzaklewskiego, Płażyńskiego, Łopuszańskiego i Leppera powinniśmy mieć anty-Wałęsę, anty-Kwaśniewskiego, anty-Krzaklewskiego, anty-Europejczyka i anty-Balcerowicza.
Definiowanie się jako czyjeś przeciwieństwo nie jest, rzecz jasna, polskim wynalazkiem. Lyndon Johnson wygrał wybory jako anty-Goldwater, Ronald Reagan jako anty-Carter, a Bill Clinton jako anty-Bush. Każdy z nich jednak oprócz garści sloganów miał jeszcze pod ręką furę sensownych propozycji. Młody Bush i Gore nie są tylko anty-Gore'em i anty-Bushem. W szczegółach mają opracowane programy w sprawie oświaty, ubezpieczeń społecznych, obronności i wszystkiego innego. Ktoś powie, że polski prezydent ma mniejsze kompetencje niż amerykański. Zgoda, ale pięć i dziesięć lat temu miał większe, a pustka programowa była dokładnie taka jak dziś.
"Zanim w popiół się zamienię, chcę być wielkim płomieniem, chcę się wzbić ponad światem, ogrzać niebo marzeniem" - śpiewała Edyta Górniak. Panowie, jeśli nie macie programu, to może chociaż powielicie ten. Jakieś marzenie, jakaś myśl bardziej ambitna i bardziej porywająca, bo nudno tu i szaro. Jeśli dalej będziecie powtarzać "to nie ja", naród, patrząc na was, może odnieść wrażenie, że cierpicie na wyborczy syndrom Edyty Górniak. Tyle że bez jej urody i wdzięku.

Więcej możesz przeczytać w 15/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.