Liczydło za pół miliarda

Liczydło za pół miliarda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na spis powszechny mamy wydać w tym roku 500 mln zł. To tyle, ile kosztuje wybudowanie trzech dużych mostów, znacznie większych niż ten, którego brak na kilka miesięcy sparaliżował ruch miejski w Warszawie
Spis powszechny, czyli jak nie liczyć się z pieniędzmi podatnika

Ustawa o spisie powszechnym przy poparciu tzw. prawicowej większości została dość beztrosko przyjęta przez poprzedni parlament w grudniu 1999 r. Początkowo spis planowano na 2001 r., ale przesunięto go na maj i czerwiec roku 2002. Czy w ogóle jest dziś potrzebny taki spis?

Rocznik statystyczny bis
W maju i czerwcu do naszych mieszkań przyjdą rachmistrze, którzy spytają nas o adres zamieszkania, źródła utrzymania i narodowość. Odmawiając odpowiedzi, ryzykujemy grzywnę. Niektóre pytania są wręcz komiczne: Czy 20 maja 2002 r. o godzinie 24.00 przebywaliśmy w domu? Czy gdybyśmy znaleźli pracę, to moglibyśmy ją podjąć w tygodniu od 13 do 19 maja? Niemal wszystkimi informacjami, które mają zostać zebrane podczas spisu, polski rząd już dysponuje. Można je znaleźć w roczniku statystycznym. Dane każdego dziecka przy jego urodzeniu zostają wprowadzone do odpowiedniej bazy, firmy wypełniają i wysyłają (na własny koszt) dziesiątki formularzy, skrupulatnie zliczany jest "wybudowany metraż", "zaimportowane tony zboża" itp. W dodatku w latach 90. dokonano dwóch wielkich operacji rejestrowania ludzi - najpierw w celach podatkowych przydzielono nam NIP, a potem zarejestrowano nas w ZUS.
Zwolennicy przeprowadzania spisów powszechnych twierdzą, że dzięki nim decydenci zyskują tzw. szerszą perspektywę. Można więc domniemywać, że jeżeli władza będzie wiedziała, ile lodówek przypada na metr kwadratowy, to będzie mogła przewidywać megatrendy, formułować cele polityki społecznej i sporządzić raport "Polska 2020". Nieco upraszczając, oznacza to, że jeśli na przykład jest za mało dzieci, to mądra władza opodatkuje kawalerów i przyzna ulgi podatkowe rodzinom, jeśli zaś jest ich za dużo, to rozda środki antykoncepcyjne w szkołach. Takie przekonanie wiąże się z wizją omnipaństwa, z wiarą, że za pomocą statystyki można stworzyć nowe społeczeństwo. Rzeczywistość jest inna: lewiatan zapycha się danymi, których nie jest w stanie wykorzystać w procesie decyzyjnym.

Z pustego w próżne
Zwolennicy przeprowadzenia spisu uzasadniają swoje stanowisko zaleceniami ONZ. Wniosek? Nawet gdybyśmy mieli zbankrutować, musimy wypełnić niewiążące zalecenia. Przecież Polska nie zostanie wyrzucona z ONZ, jeśli spisu nie przeprowadzi.
Deficyt przyszłorocznego budżetu ma wynieść 40 mld zł. Aby go sfinansować, Polska wyemituje nowe obligacje. Tak więc, żeby przeprowadzić spis, zadłużymy się. I to w sytuacji, gdy rząd domaga się obniżenia stóp procentowych, by mógł pożyczać taniej. Jak ocenilibyśmy człowieka, który chce sfinansować operację przelewania z pustego w próżne i oburza się, gdy bank żąda odsetek za ryzyko kredytowania takiego przedsięwzięcia?
Polski rząd twardo obstaje przy koncepcji spisu. Rozstrzygnięto pierwsze przetargi na jego obsługę. Rozpoczęła się walka między firmami konkurującymi o kolejne zamówienia warte dziesiątki milionów złotych. Niebawem zaczną się szkolenia kilkuset tysięcy ankieterów. Wniosek końcowy jest prosty: wreszcie należałoby zacząć liczyć. Liczyć się z interesem państwa i pieniędzmi podatnika.

Więcej możesz przeczytać w 6/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.