Na ratunek z mokrą gąbką

Na ratunek z mokrą gąbką

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przybywa zwolenników ożywiania gospodarki pustym pieniądzem
Historia się powtarza. 11 lat temu, w maju 1991 r., gdy stopa inflacji wynosiła jeszcze 60 proc., zwolennicy ożywiania gospodarki zastrzykami pustego pieniądza usiłowali nakłonić ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę do porzucenia strategii gospodarczej przyjętej z początkiem roku 1990. Frontalny atak na szczęście się nie udał, ale zapoczątkował schodzenie Polski na trzecią drogę, drogę wzrostu deficytu budżetowego i długu publicznego; na drogę, która doprowadziła do dzisiejszego kryzysu finansów publicznych; na drogę, z której tak trudno nam dzisiaj zejść.
Oczywiście, zwolennicy ułatwionego pieniądza nie przejęli się porażką sprymitywizowanego keynesizmu w starciu z tym przebrzydłym monetaryzmem i ekonomią podażową. Właśnie dowiedzieliśmy się, że swe usługi zaoferowali wicepremierowi Belce zarówno były główny doradca Gierka, jak i były profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, znany z niekonwencjonalnych wystąpień. Na szczęście nic nie wskazuje na to, by adresat tej oferty miał zamiar ją wykorzystać.
Teoria wyschniętej lub niedostatecznie zamoczonej gąbki ma swoje historyczne źródła i jest na pozór atrakcyjna. Jeśli gospodarka nie jest dostatecznie nasycona pieniądzem, to zbyt mały staje się popyt, przedsiębiorcy nie mogą sprzedać swoich towarów, nie mają pieniędzy na inwestycje, zwalniają pracowników. Ta konstatacja Keynesa z lat wielkiego kryzysu 1929--1933 legła u podstaw jego recepty na ożywienie gospodarki: obniżyć stopy procentowe, wywołać wzrost popytu na kredyt, zwiększyć wydatki publiczne, nie troszcząc się za bardzo o deficyt budżetowy. Ważniejsze jest przecież zmniejszenie bezrobocia niż jakiś tam wzrost stopy inflacji. Dzisiejsi entuzjaści wczesnego Keynesa zapomnieli jednak o tym, że recepta tego wybitnego ekonomisty była przeznaczona dla gospodarki brytyjskiej o niemal zerowej wtedy stopie inflacji, dla gospodarki nawykłej do racjonalnego gospodarowania i obniżania kosztów. Zapomnieli też o tym, że nawet w bardzo zdyscyplinowanych gospodarkach rynkowych nadinterpretacje keynesizmu kończyły się kłopotami. Przypomnijmy, że w roku 1970, w czasach hołdowania neokeynesizmowi, stopa inflacji w USA osiągnęła 12 proc., że właśnie w obliczu tych kłopotów konieczne stało się przyjęcie monetarystycznych zasad kształtowania podaży pieniądza, zapewniających prawidłowe nasycenie gospodarki pieniądzem.
Historyczne doświadczenia nie przekonują jednak naszych zwolenników większego zamoczenia gąbki. Nie przekonuje ich fakt, że przy minimalnym wzroście produktu krajowego o 1 proc., podaż pieniądza w roku 2001 wzrosła aż o 10 proc., czyli rosła dziesięciokrotnie szybciej. A stopa inflacji, zawsze świadcząca o wypływie pustego pieniądza, mimo że spadła, daleka jest jeszcze od zera. Zwolennicy ułatwionego pieniądza nie boją się oczywiście deficytu budżetowego i długu publicznego, bo przecież można zmniejszyć koszty obsługi tego długu, obniżając nieograniczenie stopy procentowe. Czyżby naprawdę wierzyli w nieograniczony popyt na polskie papiery dłużne i nieograniczoną podaż depozytów, będących podstawą działalności kredytowej banków?
Przekonanie o skuteczności teorii mokrej gąbki opiera się na złudnej wierze, jakoby zarówno realny, materialny wzrost produktu, jak i wzrost popytu na ten produkt można było kontrolować poprzez dodruk pieniądza i że w dodatku nie ma to konsekwencji inflacyjnych. Ciągle się przy tym zapomina, że polskie złe długi i zatory płatnicze mają źródło w zbyt wysokich kosztach rodzimej, nieatrakcyjnej oferty.
Teoria mokrej gąbki nie ma oczywiście nic wspólnego z nowoczesnym keynesizmem, uwzględniającym wnioski teorii racjonalnych oczekiwań. Nie można dziś liczyć na to, że partnerzy rynkowi nie zareagują - zgodnie ze swym interesem - na nadmierny wzrost podaży pieniądza i nie podwyższą cen, często na zapas.
Przepraszam szanownych czytelników za ten przeteoretyzowany wywód, ale trudno dziś, z początkiem XXI wieku, godzić się z lansowaniem przez niektóre ugrupowania polityczne negatywnie zweryfikowanych doktryn i z obrzucaniem obelgami tych, którzy bronią naszego wspólnego interesu. To na pewno nie Rada Polityki Pieniężnej winna jest dekoniunkturze, bezrobociu i kryzysowi finansów publicznych.
Więcej możesz przeczytać w 7/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.