Menedżer w skansenie

Menedżer w skansenie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rolą ministra nie jest popijanie kawki z artystami" - zauważył na początku urzędowania Andrzej Celiński, minister kultury
Ministerstwo Kultury kurczy się z pożytkiem dla kultury 
Przy innej okazji oświadczył, że "dotacje nie zastąpią talentu". W liście otwartym do ludzi kultury protestujących przeciwko zmniejszeniu budżetu Instytutu Pamięci Narodowej z nie ukrywaną ironią pytał adresatów, czy ma rozumieć ich apel jako zgodę na obcięcie dotacji dla bibliotek, teatrów i produkcji filmowej. Szef resortu kultury ośmielił się też narazić Andrzejowi Wajdzie, wbrew jego opinii dymisjonując przewodniczącego Komitetu Kinematografii oraz dając reżyserowi do zrozumienia, że nie wyłoży nawet złotówki na ekranizację "Zemsty" i uruchomienie nowej szkoły filmowej. Zdobywca Oscara uznał, że jest to wstęp do realizacji hasła "bujaj się sam" i oświadczył, iż "nie ma się zamiaru bujać z Ministerstwem Kultury". Dyrektorów teatrów z kolei dotknęła do żywego wypowiedź Celińskiego, że woli dawać pieniądze na teatry uliczne niż te "zamknięte w czterech ścianach". Słowem, minister z rozmachem wsadził kij w mrowisko. Czy na tym poprzestanie?

Równo dzielona bieda
Kultura przez 13 lat opierała się przemianom wolnorynkowym. Trudno nie przyznać racji Celińskiemu, który mówi o swoich poprzednikach, że "spali snem niedźwiedzim". Na ich obronę można tylko powiedzieć, że nie mieli zbyt wiele czasu, by się obudzić. W wypadku tego resortu średni czas urzędowania szefa wynosił niewiele ponad rok. Celiński jest jedenastym ministrem kultury w krótkiej historii III RP. Karuzela personalna to jeden z powodów permanentnego "stanu przejściowego" w kulturze od 1989 r. Drugim są naciski środowiskowych lobby, którym ministrowie poddawali się tym bardziej, że sami często się z nich wywodzili. Trzecim - coraz mniejszy prestiż "najbardziej budżetowego z resortów". O tym, ile będzie pieniędzy na kulturę, decydują urzędnicy Ministerstwa Finansów. Od gospodarza pałacu Potockich oczekiwano w zasadzie jedynie równego dzielenia biedy. Niemal każdy minister zaczynał od deklaracji, że chce być menedżerem kultury, i szybko godził się z rolą kustosza w jednym z ostatnich wielkich skansenów PRL. Najwięcej energii wykazywano w obsadzaniu stanowisk według politycznego klucza i przyznawaniu dotacji "przyjaciołom i krewnym królika". Dejmek i Podkański zmarnowali 2,5 mln zł, by podtrzymać lichy byt "Wiadomości Kulturalnych". Ujazdowskiemu patriotyzm lokalny kazał wyłożyć okrągły milion złotych na renowację wrocławskiego kościoła św. Doroty.

Widmo Iwaszkiewicza
Postulat likwidacji resortu kultury pojawia się od początku istnienia ministerstwa, czyli od listopada 1918 r. Podobno nowy urząd powołano tylko po to, by pocieszyć Medarda Downarowicza po utracie fotela ministra finansów. Już w 1922 r. ministerstwo zdegradowano do roli departamentu, a potem wydziału w resorcie wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Mimo to w okresie międzywojennym polska kultura rozkwitała. Do idei urzędu, który zapewniałby twórcom wikt i opierunek, powrócili komuniści. W PRL na artystów czekały domy pracy twórczej, przydziały na mieszkania i samochody, specjalne emerytury, a jeśli szwankowało zdrówko - miejsca w lecznicy rządowej. Ze wspomnień Józefa Tejchmy, ministra kultury w czasach środkowego Gierka, można się dowiedzieć, że pewien literat wystąpił nawet z prośbą o mieszkanie dla swojej kochanki. Nie da się ukryć, że przywódcy PZPR mieli kompleks elity kulturalnej. Bierut hołubił architektów, Gomułka osobiście kolaudował filmy, a Gierek bał się Iwaszkiewicza tylko trochę mniej niż Breżniewa. Minister kultury odgrywał niewdzięczną rolę bufora między coraz bardziej zbuntowanym środowiskiem twórców a towarzyszami z KC. "Czy uda się obronić władzę przed kulturą, a kulturę przed władzą?" - głowił się Tejchma. Władzy nie udało się obronić, ale przyzwyczajenia pozostały.


Okruchy imperium
Do niedawna pałac Potockich był jednym z ulubionych celów pielgrzymek petentów. Najwięcej udawało się wywalczyć tym, którzy mieli najbliżej. Jedna trzecia dotacji lądowała na kontach stołecznych instytucji, co trudno uznać za normalne, bo gdzie łatwiej niż w Warszawie można pozyskać prywatnych sponsorów? Apetyt na publiczne pieniądze miały również fundacje. Najsłynniejsza z nich Fundacja Kultury - w 1991 r. dostała na rozruch 100 mld starych złotych.Dzisiaj czasy, gdy minister mógł sobie pozwolić na subsydiowanie 70 czasopism, wydają się równie odległe jak epoka lodowcowa, a postulat, by państwo przeznaczało przynajmniej 1 proc. PKB na kulturę, brzmi jak kiepski dowcip (zeszłoroczny wskaźnik - 0,32 proc.). Z dawnego imperium pozostały okruchy. Resortowi podlegają już tylko dwa domy pracy twórczej - w Wigrach i Radziejowicach. 80 proc. wydatków na kulturę ponoszą samorządy, a największym inwestorem w tej dziedzinie jest telewizja publiczna. Lista narodowych instytucji kultury, do których finansowania zobligowane jest państwo, na początku lat 90. obejmowała 170 pozycji. Teraz stopniała do 35. "Budżet przetrwania" resortu opiewa na 1 087 176 tys. zł. Trzeba będzie wstrzymać wszystkie inwestycje, o 60 proc. zmniejszyć wydatki na ochronę zabytków, dziesięciokrotnie nakłady na działalność kulturalną (z 70 mln w 2001 r. do 7 mln w tym roku). W dodatku po poprzednikach Celiński odziedziczył niebagatelne długi. Spłacenie zobowiązań tylko wobec producentów filmowych będzie kosztowało 24 mln zł.


Znikające ministerstwo
Oszczędności nie ominą centrali. Obejmując urząd, Celiński zapowiedział, że resort zostanie "głęboko przeorany od środka". Zlikwidowano już Departamenty Mecenatu i Środków Masowego Przekazu. 31 marca zniknie Komitet Kinematografii i Główny Urząd Konserwatora Zabytków. Powołany przez Ujazdowskiego Instytut Dziedzictwa Narodowego ma być połączony z Centrum Animacji Kultury i Krajowym Ośrodkiem Dokumentacji Regionalnych Towarzystw Kultury w Ciechanowie. Nie obejdzie się bez zwolnień (obecnie ministerstwo zatrudnia 197 osób). Reformatorska działalność ministra ograniczyła się na razie do usunięcia z szyldu resortu sformułowania "dziedzictwo narodowe" oraz przesłania do Sejmu projektu nowelizacji ustawy o prowadzeniu działalności kulturalnej. Uchwalony w ubiegłym roku kodeks pracy doprowadził bowiem do tego, że teatry, muzea i filharmonie nie mogły być otwarte przez 6 dni w tygodniu. Posłom nie podobał się jedynie pomysł, by minister przestał ustalać wysokość wynagrodzeń pracowników kultury. Z wypowiedzi Celińskiego wynika, że bliskie jego sercu jest sponsorowanie szkolnictwa (w gestii ministerstwa jest ponad 250 szkół artystycznych i 18 uczelni, co pochłania prawie 38 proc. budżetu resortu). Minister zapewnia też, że do końca marca przedstawi projekt nowej ustawy o kinematografii. Jak rozumieć zapowiadaną przez Celińskiego "ekonomizację kultury", co z prywatyzacją, odpisami podatkowymi od zakupu dzieł sztuki, darowizn dla muzeów oraz inwestycji w kulturę? Nie wiadomo. Pocieszające jest, że Ministerstwo Kultury się kurczy. Z pożytkiem dla kultury.
Więcej możesz przeczytać w 8/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.