Postępowy neokolonializm

Postępowy neokolonializm

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bogaty Zachód skąpi na pomoc dla biednych krajów postkolonialnych - takimi zarzutami szermują działacze lewicy, którzy w ostatnich latach zwykli się gromadzić pod hasłami walki z globalizacją
Powtórna kolonizacja to jedyny ratunek dla Trzeciego Świata 

Lewicowi agitatorzy nie chcą dostrzec, że Zachód chciał krajom ubogim pomóc i przeznaczył na to spore kwoty. Nie ze względu na "moralne długi", lecz z rozsądku. Jako kraje stabilne i bogate stałyby się one sojusznikami i partnerami ekonomicznymi. Gotowość do pomagania Trzeciemu Światu została jednak szybko ostudzona świadomością, że ofiarowywane pieniądze są wyrzucane w błoto. Wielką ich część rozkradziono i przelano na szwajcarskie konta, część przeznaczono na zakup broni i podtrzymanie władzy zbrodniczych reżimów, przeważnie socjalistycznej proweniencji.

Pod opieką wodza
Slogany o wyzysku biednych przez bogatych są atrakcyjne już chyba tylko dla profesorów filozofii, piosenkarzy rockowych i hollywoodzkich gwiazdorów. Nie można pomóc temu, kto nie chce pomóc sam sobie. Tym, co przeszkadza krajom biednym wyrwać się z biedy, nie jest "wyzysk" ze strony krajów bogatych, ale niezdolność przełamania własnej tradycji. Przeszkodą dla wzrostu gospodarczego jest mentalność nakazująca troszczyć się o to, co niezbędne do przeżycia, i feudalna struktura społeczeństw. Większość Afrykanów i biednych Azjatów oczekuje opieki ze strony klanowego wodza w zamian za gotowość do służby. Zabija to przedsiębiorczość, bez której nie ma mowy o wyjściu z biedy.
Aby pieniądze zainwestowane w pomoc biednemu krajowi przyniosły mu pożytek, musiałyby im towarzyszyć zmiany społeczne. Razem z pieniędzmi trzeba wysłać menedżerów i inżynierów, potem powinni się pojawić nauczyciele i dziennikarze, którzy na nowo uformują mentalność miejscowych społeczeństw. Przed menedżerami, inżynierami i dziennikarzami muszą się więc w biednym państwie pojawić żołnierze, którzy zapewnią bezpieczeństwo.

Zbawienny reżim
W ostatnim półwieczu z nędzy zdołały się wydźwignąć kraje, do których demokrację przyniesiono na bagnetach. Potwierdza to doświadczenie denazyfikacji Niemiec i okupacji Wysp Japońskich, gdzie pod osłoną wojsk okupacyjnych siłami - nie bójmy się tego słowa - kolaborantów zdołano przekształcić strukturę społeczną i zbudować społeczeństwo kapitalistyczne. W Korei Południowej czy na Tajwanie reżim wojskowy wprowadził i ochronił instytucje wolnego rynku, które uformowały mentalność społeczeństw.
W państwach afrykańskich, którym demokrację ofiarowali byli kolonizatorzy, eksperyment niepodległości skończył się mnóstwem zamachów, plemiennych wojen i osunięciem się w nędzę. Degrengoladzie uległa nawet Rodezja, która wydawała się krajem gotowym do udźwignięcia niepodległości. Sytuacja Zimbabwe stanowi przedostatni z serii dowodów, że wybrana droga była błędna. Ostatnim będzie gospodarczy upadek RPA.

Pożyteczny neokolonializm
W połowie lat 90. historyk Paul Johnson stwierdził, że jeżeli Zachód chce naprawdę pomóc krajom biednym, musi wysłać do nich wojsko, przejąć władzę i powtórzyć to, co stało się w południowo-wschodniej Azji. Jedynym rozwiązaniem problemu nędzy na świecie jest, uznał Johnson, neokolonializm pod flagą Narodów Zjednoczonych. Ta konstatacja nie spodobała się zachodnim intelektualistom, wciąż zaczadzonym lewicowością. Terrorystyczny atak na Stany Zjednoczone uświadomił mieszkańcom USA, że światowe przywództwo przypomina jazdę na rowerze - nie można się zatrzymać bez obawy przed bolesnym upadkiem. Przed 11 września można było sądzić, że mieszkańcy krajów bogatych mogą się nie przejmować resztą świata, co najwyżej asygnując dla oszukania własnych sumień kwoty na pomoc charytatywną, która niczego nie zmieni. Stało się oczywiste, że krajów bogatych nie stać na pozostawienie afrykańskiej czy azjatyckiej nędzy samej sobie. Zachód nie będzie bezpieczny, dopóki kraje biedne nie wejdą na drogę rozwoju. Muszą zostać na tę drogę wprowadzone. Potrzeba więc odpowiedniego połączenia przemocy i pomocy.

Demoforming
Cywilizacyjne wyzwanie narzucenia demokracji biednym krajom przypada Ameryce. Po pierwsze, to ona - jako światowy lider - jest głównym celem terrorystów i rzesz uczestników "wędrówki ludów". Po drugie, tego rodzaju działanie leży w amerykańskiej tradycji, by wspomnieć tylko integrację pokonanego w wojnie secesyjnej Południa, a po drugiej wojnie światowej przekształcenie w kraje demokratyczne Japonii i Niemiec. Po trzecie zaś, tylko USA są dziś w stanie podjąć takie wyzwanie pod względem militarnym. Ze względów politycznych i propagandowych udział europejskich sojuszników w postulowanym przez Johnsona neokolonializmie jest jednak Ameryce potrzebny, przynajmniej na razie.
Taki jest historyczny sens tego, co dzieje się w Afganistanie. Kraj ten stał się poligonem procesu, który określi oblicze XXI stulecia. Ponieważ nikt go jeszcze nie nazwał, pozwolę sobie zaproponować określenie "demoforming". Jeśli demoformowanie powiedzie się w Afganistanie, można będzie je rozpocząć w innych biednych krajach, począwszy od tych, które dziś nazywa się "zbójeckimi".

Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.