Europejski sojusz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niecodziennie konstytuuje się grono ludzi o najwyższym społecznym autorytecie
Jak meteoryt przemknęła przez media wiadomość o powołaniu przez premiera Millera Narodowej Rady Integracji Europejskiej. A przecież warto dłużej się zastanowić nad tym wydarzeniem. Niecodziennie konstytuuje się grono skupiające najwybitniejszych polityków, hierarchów Kościoła, największych uczonych, twórców kultury, liderów związków zawodowych, biznesmenów, słowem - ludzi o najwyższym społecznym autorytecie. Niecodziennie obok Mariana Krzaklewskiego zasiada Maciej Manicki, a obok Adama Michnika - Wojciech Pielecki.
Połączyć ludzi tak różnych, a zarazem wybitnych, może wyłącznie idea godna najwyższego uznania. Nawet gdyby się o niej nic nie wiedziało, to znakomite grono rekomendujących wystarczyłoby co najmniej za połowę uzasadnienia.
Proeuropejski sojusz polskich autorytetów zawiązał się w bardzo dobrym momencie. Najpiękniejsze nawet cele, jeśli się ich nie pielęgnuje, płowieją i tracą atrakcyjność. Tak też ostatnio działo się z ideą przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Nie licząc nieprzejednanych radykałów, wspierały ją niemalże wszystkie środowiska polityczne, od lewicy, przez centrum, po prawicę, a mimo to miała się coraz gorzej.
Składanym w centrum i na prawicy europejskim deklaracjom towarzyszyła bowiem coraz bardziej bezpardonowa krytyka niemalże wszystkiego, co lewicowy rząd czynił na drodze do faktycznej akcesji. Nie mogło to nie wpłynąć na nastroje. Trudno jest adorować ogólną wizję, jeśli każdy z osobna jej szczegół przedstawiany jest w złowieszczo karykaturalnej formie.
To zrozumiałe, że nie jest misją opozycji chwalenie władzy. Na całym świecie system parlamentarny jest tak skonstruowany, że w każdym posunięciu rządu - zarówno złym, jak i dobrym - stara się ona doszukać wyłącznie mankamentów. Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem. Także u nas polityk opozycji prędzej połknie własny język, niż użyje go do przyznania racji ekipie rządzącej krajem.
Pamiętając o owej regule, nawet trudno się dziwić, że oficjalnie deklarowany europejski sojusz polityków na co dzień przeradzał się w coraz bardziej bezpardonową wojnę, okaleczającą ideę integracji z unią.
Tu potrzebni byli ludzie łagodzący spory. Taką rolę zgodziły się odegrać osoby zaproszone przez premiera do Narodowej Rady Integracji Europejskiej, w tym najwybitniejsi polscy intelektualiści. Warto przypomnieć, że podobne zadanie było już udziałem polskiej inteligencji prawie przed stu laty. Polskę trawił wówczas głośny spór o orientacje, czyli o drogę wiodącą do odzyskania niepodległości. Polityczne emocje sięgały szczytu, a argument zdrady narodowych interesów stał się chlebem powszednim codziennie prowadzonych polemik.
W sytuacji kiedy politycy poczęli przypominać zacietrzewionych przekupniów, po rząd dusz sięgnęli ludzie kultury, sztuki i nauki. W nich opinia publiczna znalazła solidne oparcie w sprawach, w których liderzy partyjni potrafili jedynie ciskać najcięższe oskarżenia. To oni utrzymali w swoich rękach "złoty róg" narodowych marzeń o wolności i suwerenności, którym groziło zagubienie w gąszczu partyjnych swarów.
Nic się, rzecz jasna, w historii w prosty sposób nie powtarza. Gołym okiem jednak widać, że dzisiaj, w momencie nie mniej ważnym dla przyszłości Polski jak ten sprzed stu lat, sukcesorzy Paderewskiego, Wyspiańskiego, Żeromskiego i Askenazego mogą odegrać podobną jak oni rolę. Oby z równie pozytywnym jak wówczas rezultatem!
Więcej możesz przeczytać w 17/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.