Liberum veto

Dodano:   /  Zmieniono: 
Parlament musi dysponować narzędziami dyscyplinującymi awanturników
 
Zgodnie ze starym porzekadłem, że bliższa ciału koszula, Sejm z największą gorliwością zajmuje się kwestiami, które bezpośrednio dotyczą posłów. Pamiętając o tej prawidłowości, łatwiej zrozumieć, dlaczego tak ogromną burzę wywołała ostatnio na Wiejskiej propozycja zmiany regulaminu Sejmu.
W myśl nowych zapisów marszałek i prezydium Sejmu będą mogli karać posłów rażąco naruszających regulamin. Przestaną być bezkarni harcownicy chcący zablokować prace parlamentu. Za próbę sparaliżowania Sejmu grozić będzie dotkliwa kara finansowa, w skrajnym wypadku nawet w wysokości połowy półrocznego uposażenia lub diety poselskiej. W sytuacjach ekstremalnych na polecenie marszałka będzie wkraczać straż marszałkowska. Część posłów uznała nowe przepisy za zamach na własne prawa. Pojawiły się zarzuty, że karanie posłów może być wykorzystane w celach politycznych, w tym w celu krępowania swobody działania opozycji. Niektórzy polemiści dopatrzyli się nawet
w nowych rozwiązaniach komunistycznej recydywy.
Trudno o większe nieporozumienie. W funkcjonujących w przeszłości komunistycznych atrapach parlamentu daremnie by szukać regulaminowego ograniczenia swobód poselskich. Znają je natomiast wszystkie demokratyczne parlamenty świata, włącznie z najstarszą, dla wielu wzorcową, angielską Izbą Gmin, która jeszcze w XIX stuleciu wprowadziła ograniczenia zaprowadzane obecnie w polskim Sejmie.
Kiedy śledzi się historię poszczególnych parlamentów, widać zaskakującą prawidłowość. W pierwszym etapie funkcjonowania wszystkie one strzegły wolności posła niczym źrenicy oka. Wszystkie były przekonane, że właśnie owa swoboda stanowi najważniejszy warunek wypełniania misji parlamentarzysty. Życie wymusiło jednak rewizję tego poglądu. Niczym nie ograniczona swoboda rodziła bowiem pokusę nadużycia przywileju. Najpierw patrzono na to przez palce, nie chcąc się narażać na zarzut podważania największej świętości parlamentaryzmu. Skończono z pobłażliwością, kiedy deputowani poczęli wykorzystywać swój specjalny status do blokowania prac całej izby. Zadziałał instynkt samozachowawczy, zrywający z tolerancją w wypadkach grożących samounicestwieniem. Wszędzie pojawiły się przepisy surowo karzące deputowanych chcących sparaliżować prace parlamentu.
W identycznym punkcie znalazł się obecnie polski Sejm. Przed paroma miesiącami przeżył on pierwszą próbę zablokowania posiedzenia. Szczęśliwie udało się wyjść z tej opresji, wykorzystując wyłącznie środki pokojowe. Nikt jednak nie może zagwarantować, że równie pomyślnie skończą się kolejne takie próby, otwarcie zapowiadane przez co bardziej krewkich posłów. Jeśli parlament nie chce ulec owym groźbom, musi dysponować narzędziami dyscyplinującymi ewentualnych awanturników. Potrzebnego do tego prochu nie ma co wymyślać, bo zrobiono to już dawno gdzie indziej. Wystarczy przenieść do naszego kraju rozwiązania sprawdzone w parlamentach, które wcześniej zetknęły się z analogicznym niebezpieczeństwem.
Taki właśnie zabieg przeprowadzany jest aktualnie w Sejmie. Jak każda operacja, trochę boli, zwłaszcza tych, którzy zarazili się już wirusem anarchii. Jest to jednak rozwiązanie, dla którego nie ma dobrej alternatywy. Pozwolenie posłom na bezkarne czynienie wszystkiego, co tylko dusza zapragnie, mogłoby przyprawić nieokrzepły jeszcze system parlamentarny o galopujące suchoty.
Nie przekonani do tej tezy niech sobie przypomną, w jak tragiczne tarapaty wepchnął staropolski parlamentaryzm skrajny poselski indywidualizm, uświęcony złowrogą zasadą liberum veto.
x
Więcej możesz przeczytać w 18/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.