Kapłan i błazen

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krowa z pawim ogonem, żółw skaczący jak kangur - oto coś, co zwraca uwagę, mimo że nie ma sensu
Wiele lat temu żyłem przez kilka miesięcy pod urokiem książki Jana Parandowskiego "Alchemia słowa". To ona chyba wzbudziła we mnie pragnienie, by też zostać pisarzem, co mozolnie usiłuję osiągnąć do tej pory. Parandowski odnosił się do pisarstwa z niebywałym pietyzmem, a do kunsztu układania słów w zrozumiałe, proste i zarazem urodziwe zdania ze swadą alchemika nie tylko polskiej mowy. Pamiętam bowiem również jego rewelacyjny przekład Homera prozą, który ukazał się w latach nieczułych na urodę polszczyzny. Nie wiem, czy ten pomysł Parandowskiego był szczęśliwy, bo co heksametr to heksametr, ale wciągał swym kunsztem wiązania prozy z poe-zją w głąb naszego języka, z którego pisarz czerpał natchnienie.
Pisarz, natchnienie - cóż za staroświeckie pojęcia. Tekściarz z komputerem, który "ma pomysł" - oto imponująca i twórcza para. Obecnie chodzi o to, by literat miał pomysły, i to coraz nowsze lub bardziej oryginalne. Krowa z pawim ogonem, żółw skaczący jak kangur - oto coś, co zwraca uwagę, mimo że nie ma sensu.
Wbrew owej modzie wymóżdżającej publiczność zachowuję nadal poważanie dla pisarzy takich, o jakich mowa w "Alchemii słowa". Co prawda Parandowski trochę może przesadził w adorowaniu kapłaństwa artystów, ale w końcu lepiej być artystycznym kapłanem (lub błaznem), czyli zawodowcem w dziedzinie piękna i mądrości, aniżeli powielaczem głupstwa.
Wymienienie jednym tchem artystów, kapłanów i błaznów nie powinno dziwić, zważywszy na to, gdzie mój felieton powstaje. Kraków to miasto nie tylko monumentalnych postaci rzeźby, malarstwa, architektury i poezji, ale i Stańczyka - filozofa błazna na dworze króla Zygmunta. Uwiecznił go Matejko. Natchnienie emanujące z Krakowa zrodziło też obraz Podkowińskiego "Szał". Widok nagiej piękności na ogierze stał się ostatnio popularną ryciną przyklejaną obok luster fryzjerskich, co jest tym dziwniejsze, że cywilizację obecną cechuje raczej rzeczowe podejście do miłosnych porywów, a nie uleganie młodopolskim szaleństwom wyobraźni wyzwolonej. Tu zrodził się też Wernyhora przepowiadający przyszłość narodu. Nie przewidział ani Wałęsy, ani Millera. Błąd w sztuce. To przypomina mi, że w Krakowie nie tylko artyści cieszą się poważaniem, ale i kawiarniani wieszczkowie lub narodowi profeci. Aura podziwu otacza zwłaszcza brodate postacie ludzi sztuki. Brody noszą Czesław Miłosz, Krzysztof Penderecki i Stanisław Rodziński, malarz i rektor tutejszej ASP. Lem co prawda brody nie nosi, lecz świetnym stylem potrafi opisać cybernetyczne kosmosy, słuchając hejnału mariackiego. Wiedeńskie szpicbródki lubiane są przez literaturoznawców Uniwersytetu Jagiellońskiego. Między innymi nosi takową mistrz krytyki przewrotnej i wywrotowej prof. W.P. Szymański.
Kraków... Zastanawiające miasto młodych poetów brodatych i porośniętych szczeciną policzkową - którzy odnoszą się do siebie nawzajem z taką czcią, jak gdyby byli starymi poetami - i wiecznie młodych poetów starych.
Artystyczny Kraków nie oddalił się więc zbytnio od czasów, gdy powstawała "Alchemia słowa" Parandowskiego.
Muszę też zapuścić brodę.
Więcej możesz przeczytać w 19/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.