Przepraszam, czy tu kręcą?

Przepraszam, czy tu kręcą?

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Rejs", film uznany za kultowy,był debiutem fabularnym Marka Piwowskiego
Scenariusz reżyser napisał wspólnie z Januszem Głowackim, Andrzejem Barszczyńskim oraz Jerzym Karaszkiewiczem. Niektóre sceny rodziły się dopiero na planie filmowym. Wiele dialogów i scen było dziełem Stanisława Tyma, Andrzeja Dobosza oraz Zdzisława Maklakiewicza. Książka Macieja Łuczaka "Rejs, czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie", której fragment prezentujemy, przedstawia kulisy powstania filmu i opowiada o czasach, w których był kręcony.

10 lipca 1969 r., kiedy na planie "Rejsu" miał się rozlec pierwszy klaps, w gdańskiej klinice zmarł Bogumił Kobiela. Marek Piwowski chciał, żeby Kobiela zagrał w filmie główną rolę. Na przekór przeciwnościom losu wycieczkowy parowiec popłynął jednak w rejs. - Na statek stojący na wodzie nieopodal gdańskiego Żurawia dotarliśmy w niedzielę. Byliśmy na lekkim kacu. Musieliśmy więc koniecznie zdobyć piwo. Wokół było sporo knajp, ale wszystkie zamknięte. Rozpoczęliśmy poszukiwania - ja, Dobrowolski, Tym, Głowacki, Barszczyński i Piwowski. W ten sposób dotarliśmy aż do sopockiego Grand Hotelu. Po ugaszeniu pragnienia postanowiliśmy pójść na plażę. Żeby się na nią dostać, trzeba było pokazać kontrolerowi bilet, ale nie można było go kupić. Wtedy Staszek Tym przepchnął nas wszystkich przez bramkę. Przy każdej kolejnej osobie wypowiadał do siedzącego w budce człowieka magiczne wówczas słówko "Orbis". Prawie identyczną sceną rozpoczęliśmy potem kręcenie "Rejsu" - opowiada Feridun Erol. Druga grupa "rejsowiczów" - Himilsbach, Maklakiewicz, Pietruski, Pokora i profesor Roman Suszko - trafiła podobno do gdańskiej restauracji U Kubickiego, gdzie zamiast piwa podawano wódkę. (…)
Kamera poszła w ruch dopiero w Toruniu. Ta, którą kręcono film (Arriflex), nie miała jednak transfokatora - urządzenia do zbliżeń. - Napisaliśmy podanie do ministra kultury o wypożyczenie transfokatora. Wówczas w Polsce były zaledwie trzy takie urządzenia. Okazało się, że jedno mogliśmy otrzymać na dwa dni. Potem transfokator musiał wrócić na plan kręconego właśnie ważnego politycznie filmu. O ile dobrze pamiętam, był to "Kierunek Berlin" - wspomina Marek Piwowski.

Dzierżyński kontra Świerczewski
Mimo braku transfokatora udało się zrealizować pierwszą scenę - wejście na statek. Pasażer na gapę, czyli Jerzy Dobrowolski, idąc przez trap ze skrzynką w ręku, wypowiedział słynną kwestię: "Służbowo. Na statek". Zaraz po tym, jak znalazł się na pokładzie, zniknął w tajemniczych "okolicznościach przyrody, i tego... niepowtarzalnych". Równocześnie dziwnym zrządzeniem losu zaczęła także znikać woda z Wisły. W okolicach Torunia statek po raz pierwszy osiadł na mieliźnie. Zdarzyło się to, co zakładał filmowy scenariusz (w ostatecznej wersji komedii nie ma tej sceny).
Tematem znikania wody w Wiśle zajęła się "Trybuna Ludu": "Ostatni rejs statku Żeglugi Warszawskiej do Gdańska zakończył się na Bielanach. Gen. Świerczewski wypłynął zgodnie z planem w poniedziałek wieczorem, utknął jednak na mieliźnie. (…) Relacja "Trybuny Ludu" ułatwia rozstrzygnięcie sporu między rejsologami, na jakim statku - "Dzierżyńskim" czy "Świerczewskim" - kręcono zdjęcia. Skoro "Świerczewski" na początku sierpnia nie mógł wypłynąć z Warszawy, a ekipa filmowa w tym samym mniej więcej czasie płynęła już z Gdańska do stolicy, musiała się znajdować na innej jednostce. W "Rejsie" zagrał więc wycieczkowy statek parowy "Dzierżyński", a nie "Świerczewski", jak podaje większość świadków zdarzeń sprzed ponad 30 lat.

Więcej możesz przeczytać w 20/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.